18 kwietnia 2014

Filip Łobodziński wspomina Gabriela Garcíę Márqueza

Gabriel García Márquez, jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy, odszedł wczoraj w swoim domu w Meksyku. Miał 87 lat. O przyjaźni na odległość z kolumbijskim noblistą opowiada Filip Łobodziński.

header - Marquez

Tym razem pogłoski o śmierci Kolumbijczyka okazały się bynajmniej nie przedwczesne. To na pewno koniec epoki. Gabriel García Márquez wyznaczył w prozie XX wieku zupełnie nowe standardy. Nie był inicjatorem nurtu osławionego realizmu magicznego, ale jego najwybitniejszym przedstawicielem. Wielu ludzi najbardziej kojarzyło go z latającymi babciami i starymi aniołami, postaciami z alternatywnej rzeczywistości. Naprawdę Garcِía Márquez (to pierwsze to też nazwisko, lepiej więc wymieniać je w parze) był pisarzem realistą. W najbardziej fantastycznych fragmentach swojej prozy przywoływał po prostu opowieści babki. Na swój sposób więc naprawdę PRZEŻYŁ te cuda, o których pisał.

 

Pamiętam, że był po Julio Cortazarze drugim pisarzem latynoskim, jakiego zasmakowałem. Potem przyszli Jorge Luis Borges i Mario Vargas Llosa. I tym dwóm pozostałem wierny do dziś, z Cortazarem i Garcíą Marquezem nie przyjaźnię się tak bardzo. Dlaczego? Może dlatego, że Borges w dziedzinie fantastyki poszedł najdalej, a w dziedzinie konkretnego realizmu Peruwiańczyk też jest mistrzem absolutnym. Chcę myśleć, że to nie marksistowskie przekonania Cortazara i Garcíi Marqueza stawiają jakąś barierę między nami – dobra literatura wszak nie wymachuje flagą. A jeśli, to nie ma to wpływu na ewentualną jej jakość.

 

Ale wciąż lubię różne epizody ze świata Macondo, a przede wszystkim lubię tę lawinę perspektyw czasowych, wynikających z pierwszego zdania Stu lat samotności: „Wiele lat później, stojąc naprzeciw plutonu egzekucyjnego, pułkownik Aureliano Buendía miał przypomnieć sobie to dalekie popołudnie, kiedy ojciec zabrał go ze sobą do obozu Cyganów, żeby mu pokazać lód”. Kiedyś na zajęciach z literaturoznawstwa z Carlosem Marrodanem rozpisaliśmy oś czasową tego zdania. Zapewniam, istny rollercoaster, zwłaszcza gdy do postaci pułkownika dopisać narratora, autora, tłumaczki i czytelnika.

 

Pamiętam też radość, gdy w październiku 1982 ogłoszono nazwisko noblisty. My, studenci iberystyki i wychowankowie Carlosa, czuliśmy po trosze, że i na nas opadły ze trzy drobinki gwiezdnego pyłu.

 

Nie strzepuję go do dziś. Po dawnej miłości – pozostaliśmy przyjaciółmi na odległość.