11 kwietnia 2014

W pół drogi. Poetów porządki w smugach cieni

“Jacek Podsiadło, Krzysztof Jaworski i Wojciech Bonowicz coraz rzadziej ustawiani są w jednym szeregu. Umieszczone obok ich nazwisk daty urodzenia wskazują na historycznoliterackie porządki: roczniki sześćdziesiąte, pokolenie brulionu. Ile z tych wspólnych mianowników zostało dzisiaj? Może więcej dzieli ich twórczość, niż łączy i dzisiaj można już pozwolić ich wierszom i naszym lekturom na osobność?” – pyta Anna Marchewka, prowadząca sobotnie spotkanie, podczas którego m.in. świętować będziemy 50. urodziny Jacka Podsiadły.

Wiesci_z_portu_2014__Marchewka_Bonowicz_Podsiadlo_Zawa__top

Jacek Podsiadło (1964), Krzysztof Jaworski (1966) i Wojciech Bonowicz (1967) coraz rzadziej ustawiani są w jednym szeregu. Umieszczone obok ich nazwisk daty urodzenia wskazują na historycznoliterackie porządki: roczniki sześćdziesiąte, pokolenie brulionu. Ile z tych wspólnych mianowników zostało dzisiaj? Może więcej dzieli ich twórczość, niż łączy i dzisiaj można już pozwolić ich wierszom i naszym lekturom na osobność? A może to nie pokoleniowe, czyli jakby uniwersalne doświadczenie były spoiwem twórczości Podsiadły, Jaworskiego i Bonowicza (swoją drogą, trzy lata w datach urodzin to spora różnica), ale nieuniwersalne, choć na takie pozujące, doświadczenie “męskości”?

 

Tegoroczne wydanie Portu Wrocław podpowiada taką próbę czytania poezji – przez pryzmat doświadczenia płci: tak kulturowej, jak biologicznej; ścierania klisz językowych i wyobrażeniowych w ramach hierarchii symbolicznej. Zaproszenie tych trzech, tak różnych, poetów do jednego panelu dyskusyjnego musi zwrócić uwagę na “męski” wymiar spotkania – i może również wywołać dyskomfort tak, jak wcześniej niekoniecznie pozytywne poruszenie wywoływało grupowanie poetek/pisarek z użyciem wyłącznie klucza “kobiecości”. Czyżby we Wrocławiu miał dokonać się jakiś przełom przez zastosowanie podobnej taktyki wobec poetów, którzy do tej pory byli “poetami” uprawiającymi “poezję” – czystą, bez płciowego dodatku, bo “męskie” jednoznaczne było z “uniwersalnym” a “uniwersalne” z “męskim”? Czyżby rocznicowym spotkaniom Portowym miało towarzyszyć publiczne demaskowanie osławionej (źle lub dobrze) uniwersalności? Wtedy opowieść o rocznikach sześćdziesiątych mogłaby wybrzmieć jak opowieść o emancypacji chłopców, którzy odmówili przyjmowania roli mężczyzn w patriarchalnej, zero-jedynkowej kulturze.

 

Świętujący w tym roku pięćdziesiąte urodziny Jacek Podsiadło ze sporym poślizgiem przejmował bitnikowski topos wędrowca i flancował anarchizujące niezakorzenienie na stwardniałym polskim gruncie. Wybijający się na niepodległość chłopcy zaklepali pozycje zapewniające słyszalność i czytalność. Dziewczyny przyszły później czy nie były słyszalne, bo chłopcy mówili głośniej, więcej i częściej? Prawem bitnikowskiej emancypacji musiało zabraknąć miejsca dla dziewczyn odmawiających przyjęcia kulturowych ról kobiet. Kolejność zabierania głosu miała znaczenie i osadzona była w systemie wartości. Chłopackie głosy wybiły się na poetycką uniwersalność, która stanowić zaczęła wzór normy; w ten sposób idiom dziewczyński musiał dać się okleić metką inności, mniejszości, osobności – zawsze w odniesieniu. Co przyjęcie takiego punktu widzenia oznaczałoby dla czytania/rozumienia poezji “naszych” (czyli – czyich?) poetów? I co na takie czytanie/rozumienie mieliby do powiedzenia sami poeci?

 

“Być może należało mówić” Jacka Podsiadły, “Do szpiku kości” Krzysztofa Jaworskiego i “Echa” Wojciecha Bonowicza są książkami rozrachunkowymi – każda na swój sposób. “Być może należało mówić”, wybór wierszy (dokonał go i posłowiem opatrzył Piotr Śliwiński), jest tak prezentem urodzinowym dla twórcy, jak i wskazaniem miejsca na półce historycznoliterackiej. Czy “dzieła wybrane” to podsumowanie na koniec imponującej drogi twórczej, czy też stworzą warunki nowego otwarcia dla pierwszego włóczykija polskiej poezji pokolenia już (metrykalnie) dojrzałego – czas pokaże. Czy “druga połowa”, następne pięćdziesiąt lat życia i pisania Podsiadły, będzie równie aktywna i znacząca?

 

Krzysztof Jaworski w “Do szpiku kości” pyta wciąż: “dlaczego?”, gdy wypisuje doświadczenie choroby nowotworowej. Walczy o ciało, do tej pory posłuszne, podległe jego woli – chłoniak, niespodziewany prezent od Mikołaja, zaczyna dyktować warunki i nie trzyma się żadnych reguł. Słabość nie idzie w parze z tak zwaną męskością – jak ją napisać na nowo, w zapiskach z czasów choroby? Jaworski czepia się wulgaryzmów, stereotypów, idzie na skróty, sili się na szorstkość, jakby na tych nierównych powierzchniach szukał ratunku, używa ich jak protez. Słabość ciała jest na tyle silna, że odbiera “męskość” – Jaworski przyłapuje się nie tylko na bezradności wobec spełnienia wypowiedzianego w wierszu marzenia o chorobie (sens to jakiś porządek, forma odzyskiwania władzy), ale przede wszystkim wobec tego, co ona robi z jego dotychczasową kulturową rolą. Obok pytania: “dlaczego” w “Do szpiku kości” widać pytanie o tożsamość. Odpowiedzi majaczą tymczasem, nadal niewyraźne.

 

“Echa” Wojciecha Bonowicza, poety najbardziej osobnego w tej trójce, nie są obszernym wyborem wierszy, jak w przypadku obchodzącego jubileusz półwiecza życia Jacka Podsiadły ani świadectwem określonych zmagań, jak w przypadku Krzysztofa Jaworskiego. Najnowsza książka Bonowicza jest swoistym podsumowaniem dotychczasowej twórczości, świadectwem dojrzałego podejmowania zarysowanych już w “Wyborze większości” (1995) tematów, spraw, świadectwem rozwoju. Ocienione kresem wiersze Bonowicza szukają resztek, odprysków większych całości i w tych ułomkach znajdują możliwą radość, opowiadają się po tej niełatwej stronie. Taki porządek dyktują “Echa” – wysiłek uważności i pokory w drobnych, łapanych w języku zdarzeniach, wysiłek czyszczenia z natrętnego jak mucha “ja”.

 

Jacek Podsiadło, Krzysztof Jaworski, Wojciech Bonowicz – poeci w połowach dróg. Ciągi dalsze – nastąpią?

 

Anna Marchewka