21 kwietnia 2014

Co pozostanie?

Mamy pamięć złotej rybki. Pływamy w kółko wewnątrz szklanej kuli szczęśliwi, że świat na zewnątrz taki wspaniały. Ciągle się zmienia! Wystarczy szczypta taniej karmy byśmy wpadli w ekstazę.

header - poniedzialek ze springerem

Ciarki chodzą mi po plecach gdy czytam doniesienia niemieckiej prasy, że Kraków może być czarnym koniem wyścigu o igrzyska olimpijskie w 2022 roku. Wycofało się już z niego Monachium (referendum zrobili sobie, zanim wydali kilka milionów na wniosek aplikacyjny do MKOl), wycofał się Sztokholm. Oba miasta, nie znowu najbiedniejsze na świecie, uznały, że ich nie stać na organizację imprezy. Kraków za to stać. To jednak niesamowite, że mrzonkę w postaci igrzysk władze miasta Kraka sprzedają ze śmiertelną powagą. Pytany o różne kwoty kosztu imprezy (od 3 do 17 mld złotych), prezydent Majchrowski mówi, że wszystkie są w zasadzie prawdziwe, zależy jak liczyć. I nie żartuje! Wierzy w to? Nie wierzę, że w coś takiego można uwierzyć. Chyba że się jest paprocią albo delfinem.

 

Tym bardziej, że dowody na podobne marnotrawstwo już u nas stoją. Wystarczy pojechać do Poznania, Wrocławia, do Gdańska. Zobaczyć puste stadiony, które nam zostały po Euro 2012. Można też jechać do Warszawy, obejrzeć Stadion Narodowy – rentowny i zarabiający na siebie – ostateczny dowód, że Polska potrzebowała jednego takiego obiektu, a nie aż czterech. Najbardziej mierzi mnie jednak ten fałszywy znak równości stawiany między tego typu imprezami a „skokiem cywilizacyjnym” czy „wielką modernizacją” jaka ma się przy ich okazji odbywać.

 

– Powstaną nowe drogi, lotniska, linie kolejowe, dworce – obiecują rządzący. Dlaczego powstaną? Bo przyjadą turyści, kibice, działacze MKOl, FIFA, UEFA. Można z tego wyciągnąć wniosek, że gdyby nie przyjechali, państwo miałoby swoich obywateli w głębokim poważaniu. Bo czysty i nowoczesny dworzec należy się kibicowi reprezentacji Holandii, ale już nie kibicowi dajmy na to Huraganu Pobiedziska, który musi codziennie dojeżdżać do pracy w Poznaniu. Modernizacja to coś, co powinno się odbywać bez związku z wielkimi imprezami. Bo wtedy jest to proces po prostu mniej kosztowny, nie obarczony kosztami budowy takich sezonowych świecidełek jak tor bobslejowy czy hala do curlingu.

 

Najgorsze jednak jest to, że jesteśmy mistrzami nieuczenia się na cudzych błędach. Przy okazji każdych kolejnych igrzysk czy mistrzostw świata w internecie i mediach pojawiają się zdjęcia z miast-gospodarzy, w których imprezy te odbywały się wcześniej. Widać na nich zrujnowane obiekty sportowe: zarastające trawą boiska, zdewastowane trybuny, rozpadające się hale, wyschnięte tory wodne do kajakarstwa. To są dowody! Zaślepieni jednak antycypowanym entuzjazmem jaki wybuchnie podczas ceremonii otwarcia, jesteśmy gotowi wyprzeć je ze swojej świadomości. Bo przecież będą fajerwerki, a oficjele na trybunie honorowej popatrzą z uznaniem na wirujących na płycie stadionu krakowiaków i górali (a tych w czasie ceremonii nie zabraknie – możemy być tego pewni).

 

W 2008 roku nad fenomenem tego owczego pędu kolejnych miast do organizacji igrzysk zaczęło się zastanawiać dwóch ludzi. Pierwszy nazywa się Gary Hustwit i jest twórcą filmów dokumentalnych. Na swoim koncie ma znane także w Polsce obrazy jak „Urbanized” czy „Helvetica”. Drugim jest fotograf Jon Pack. Razem postanowili odwiedzić miasta organizujące igrzyska w przeszłości. Pieniądze na projekt zebrali przy pomocy Kickstartera. Efektem ich pracy jest książka „The Olympic City”, przejmujący zbiór dowodów na marnotrawstwo pieniędzy, jakim są igrzyska. Jest to lektura wstrząsająca i smutna. Nie dlatego, że dowiadujemy się z niej czegoś nowego. Wszystko to już wiemy albo jesteśmy przynajmniej w stanie sobie to wyobrazić (poza władzami Krakowa). Najsmutniejsze jest jednak to, że ta historia powtarza się od lat. Pierwszym fotografowanym przez Hustwita i Packa miastem jest bowiem Berlin, w którym olimpiada odbyła się jak wiadomo w 1936 roku.

olimpic

Książka „The Olympic City” kosztuje 100 dolarów więc nie jest tania (jest też ebook za 15 dolarów). Z chęcią jednak szarpnąłbym się i kupił jeden egzemplarz prezydentowi Majchrowskiemu. Szkoda jednak pieniędzy. Wiem, że i tak nie odwinie jej nawet z folii. On już wie swoje od dawna.

 

Zdjęcia z projektu The Olimpic City można oglądać też na TEJ stronie.

 

Fotografia w tekście: The Olympic City / //olympicproject.com

Książki, o których pisał autor