7 kwietnia 2014

Czego nie wiemy

Jesteśmy specjalistami w sprawach Rosji. Wszystko już o niej wiemy, mamy w głowach jej obraz, nie chcemy go zmieniać. Nie musimy patrzeć w tamtą stronę i nie patrzymy.

header - poniedzialek ze springerem

Bo cóż tam może być ciekawszego od tego, co wiemy? Jest Putin, jest przepych, jacyś bogacze. Obok jest bieda, wódka, matrioszki, cerkiew i od biedy rozklekotane żiguli. Mniej więcej tyle.

 

Weźmy choćby dziennikarskie relacje z pierwszych dni igrzysk w Soczi. Kipiały satysfakcją, że się Ruskim nie udało, że te psy biegają po niedokończonych hotelach, że klamki odpadają, że brązowa woda w kranach. Choć sam uważam, że oddawanie igrzysk reżimowi, który ma krew na rękach, było błędem (ale po Pekinie nic mnie już nie zdziwi), to te informacje, pełne taniej, płytkiej satysfakcji, budziły we mnie niesmak. Tak, kolejne opowieści z Rosji i o Rosji ten obraz tylko w nas umacniają. Czytamy więc o niekończącej się prowizorce i podlewanym hektolitrami wódki (albo spirytusu, albo paliwa rakietowego) sentymencie za ZSRR. Myślimy sobie – no tak, w sumie nic się tam nie zmieniło.

 

Tylko nieliczni ten płytki obraz starają się zakłócić. W swoich „7 pokojach” robi to po mistrzowsku Rafał Milach. Dowiedziałem się z tej książki więcej o Rosji niż z wszystkich reportaży i artykułów, jakie przeczytałem na jej temat w polskiej prasie czy książkach przez całe swoje dorosłe życie.

 

Podobne działanie ma „Pastoral” Alexandra Gronsky’ego. Długo czekałem na tę książkę. Warto było. Po jej obejrzeniu wpadłem w coś na kształt choroby sierocej, znów wróciły myśli by, sprzedać wszystkie aparaty i zająć się makramiarstwem albo dystrybucją sznurowadeł. Bo Gronsky jest po prostu genialny, a jego „Pastoral” doskonały.

pastoral cover

Założenie tej książki jest proste – Gronsky fotografuje przedmieścia Moskwy, miejsca, w których kultura spotyka się z naturą. Zapewne niewielu z nas zadało sobie trud wyobrażenia sobie przedmieść Moskwy. Mi jakoś nigdy nie przyszło to do głowy. Przedmieście Moskwy nikomu wszak nie jest potrzebne do konstruowania sobie obrazu Rosji. Do tego potrzebujemy jedynie Placu Czerwonego, po którym jadą ciężarówki z rakietami i maszerują żołnierze. Otóż Gronsky fakt istnienia przedmieść Rosji zauważył, a potem je sfotografował. W obezwładniający sposób.

 

W swoich wcześniejszych projektach fotograf ten dał się już poznać jako specjalista od pejzażu rozumianego na swój, autorski sposób – brutalnie zasiedlonego, zdegradowanego, peryferyjnego, mało istotnego, ale zawsze dominującego. Człowiek, o ile się na zdjęciach Gronsky’ego pojawiał, nie był nigdy istotny, stanowił co najwyżej punkt odniesienia budujący skalę pejzażu umieszczonego w kadrze.

 

W „Pastoral” jest trochę inaczej. Ludzie nadal nie zajmują tu dużej części kadru, jego większość stanowi wciąż pejzaż. To zwykle zarośnięte obrzeża wielkich osiedli, brzegi rzeki albo jakichś stawów, haszczowiska, łączki między słupami elektrycznej trakcji, plaże pod mostami, strumyki wijące się na obrzeżu miasta. Wszędzie tam jego mieszkańcy próbują odpocząć, znaleźć wytchnienie. Opalają się, jedzą, piją, bawią, całują, a nawet kochają. Albo po prostu leżą. Zderzenie rozwijającej się w straszliwym tempie metropolii z kurczącą się równie szybko naturą odbywa się jakby mimo ich obecności. Ale moment, w którym Gronsky wciska spust migawki zależy teraz właśnie od nich.

 

Oprócz niesamowitej przedapokaliptycznej scenerii udaje się bowiem Gronsky’emu sfotografować ludzkie namiętności i wzruszenia. Okazuje się że fotograf-pejzażysta jest też doskonałym obserwatorem, fotoreporterem. Ludzie nie są tu już tylko elementem, który pozwala nam uzmysłowić sobie skalę fotografowanej sceny. Oni są tu nośnikami opowieści. W ten sposób Gronsky pokazuje, że w tej mało atrakcyjnej scenerii toczy się normalne życie. W domyśle natomiast dopowiada, iż dzieje się tak dlatego, że innego wyjścia nie ma, przestrzeń, którą fotografuje, jest jedyną, jaką mają do dyspozycji mieszkańcy Moskwy. A że nie jest ona najpiękniejszą z możliwych, że nie jest rajem wyśnionym? Trudno, taka jest widać cena postępu.

 

A wszystko to jest pokazane w przejmująco piękny, malarski sposób. Alexander Gronsky niczym Pieter Breugel ukrywa dostrzeżone przez siebie historie w drugim, trzecim, n-tym tle. Dzięki temu można te zdjęcia czytać, można w nie wsiąkać, zapadać się w nich. Ta książka jest jak magiczny portal, przenosi w miejscu i czasie do przestrzeni, której istnienia nie chciało nam się wcześniej nawet sobie wyobrazić.

Książki, o których pisał autor