3 grudnia 2013

Dom, w którym nie chcę już mieszkać

W “Domu” Toni Morrison powraca do Ameryki lat 50., ale nie jest to podróż sentymentalna. Zamiast kunsztownej historyjki w stylu retro, laureatka nagrody Nobla serwuje nam pełnokrwistą opowieść, która zmusza do ponownego namysłu nad korzeniami i owocami rasowej segregacji.

An Evening with Toni Morrison, Miami International Bookfair

W polszczyźnie słowo „dom” jest silnie powiązane z budynkiem. Angielski „home” budzi skojarzenia bardziej abstrakcyjne – mówi o naszym miejscu na ziemi, ojczyźnie („homeland”). Zadziałały tu pewnie mechanizmy historyczne. Polskie domy zmieniały swoje położenie geograficzne, nie ruszając się z miejsca. Obywatele Zjednoczonego Królestwa i Stanów Zjednoczonych byli bardziej mobilni. Szczególnie ci ostatni wiedzą, że lepiej przywiązać się do stanu, miasta, miasteczka, niż do konkretnego budynku, który tak łatwo może rozpłynąć się w powietrzu. Abstrakcyjne domy z tymi całkiem namacalnymi łączy jedno – skrywają sekrety, o których ciężko jest mówić wprost. A Toni Morrison mówi. I to mówi głośno. W swoich powieściach opowiada wciąż na nowo historię Afroamerykanów i ich tęsknoty za domem.

 

Domy, w których straszy

 

Słodkie brzegi rzeki Ohio w wieku XIX oznaczały dla wielu wolność. To rzeka Ohio dzieliła stany na te, w których można było trzymać niewolników, i te, w których było to zakazane. W 1856 roku rzekę Ohio ze swoją córeczką przekroczyła Margaret Garner. Niestety, Północ bardzo poważnie traktowała prawo własności, a Margaret i jej dwuletnia córeczka przecież do kogoś należały. Kiedy więc uciekinierki zostały pochwycone, Margaret zabiła swoje dziecko. Śmierć wydawała się lepsza niż życie w niewoli. Biedna kobieta nie wiedziała, że już za 9 lat zostanie uchwalona 13 poprawka do konstytucji znosząca niewolnictwo. Do końca życia będą ścigać ją upiory przeszłości. Tak przynajmniej przedstawiła to Morrison w „Umiłowanej”.

 

Domy, które ranią

 

Kim jest Jim Crow? Dziś niewielu może pamięta, ale tak właśnie w XIX wieku pogardliwie określano Murzynów. Prawa Jima Crowa wprowadzono w wielu stanach zaraz po uchwaleniu 13 poprawki. Miały zagwarantować równość i segregację. Czarnoskórym obywatelom zapewniono dostęp do szkoły, tyle że do innej szkoły niż białym. To samo dotyczyło toalet, parków, bibliotek, kina, restauracji, szpitali, budek telefonicznych, itd. Wiele lat musiało upłynąć, zanim Rosa Park zdecydowała się usiąść w autobusie na miejscu dla białych. Za co zresztą została aresztowana.

WhiteDoorColoredDoor

W latach 60., kiedy Morrison wchodziła w dorosłe życie, czas segregacji powoli dobiegał końca. Dziesięciolecia nierówności wyprodukowały jednak zastępy ludzi kalekich. Dziś śmiejemy się z politycznej poprawności w amerykańskim kinie, ale czy śmialibyśmy się tak samo głośno, gdybyśmy weszli w skórę czarnoskórych dziewczynek wychowanych na filmach z lat 50.? W świecie, gdzie ciemna karnacja jest równoznaczna z tym, że pracujesz jako sprzątaczka, a ze stron szkolnego elementarza patrzą na ciebie uśmiechnięci, idealni, złotowłosi Dick i Jane, każdy chciałby mieć niebieskie oczy. To właśnie marzenie Pecoli Breedlove, bohaterki „The Bluest Eye”, debiutu powieściowego Toni Morrison.

 

Morrison_DomDomy, których szukamy

 

Kiedy wybuchła wojna w Korei, czarnoskórzy mężczyźni mogli już służyć w tych samych jednostkach, co biali żołnierze. Jednak po powrocie z frontu nie dane im było wynająć domu w tej samej dzielnicy. Trudno się dziwić. Ich obecność zaniżała wartość rynkową okolicznych nieruchomości. Niektóre osiedla miały swoje regulaminy, które przecież jasno mówiły, że osoby o określonym pochodzeniu mogą tu mieszkać tylko jako służba domowa.

 

„Dom” to właściwie klasyczna amerykańska historia o młodych ludziach, którzy chcą się wyrwać z prowincjonalnego miasteczka. Tyle że ci ludzie są czarni, żyją w latach 50., a Ameryka nie czeka na nich z otwartymi ramionami. Po długiej i bolesnej podróży dom odnajdują w miejscu, z którego wyruszyli. Tak też często kończą się europejskie opowieści o powrocie do Itaki. Jednak w tym przypadku happy end ma wyjątkowo gorzki posmak.

 

Domy dzisiejsze

 

Ktoś mógłby zapytać: po co jeszcze mówić o segregacji rasowej, skoro się skończyła? Ameryka ma czarnoskórego prezydenta, „Umiłowaną” zekranizowano, okazała się hitem kinowym (główna rola – Oprah Winfrey; w polskich kinach jako… „Pokochać”), a sama Toni Morrison dostała literackiego Nobla. Problem przecież nie istnieje. Jeśli jednak spojrzeć na demograficzne mapy amerykańskich miast, ogarnie nas przerażenie. Podział rasowy dzielnic nadal kształtuje się tak, jakby jakiś członek Ku Klux Klanu wyrysował go cyrklem. Rasizm można było wyrugować z debaty publicznej, ale wciąż tkwi w ludziach, w naszych przesądach i językach. Ataki terrorystyczne obudziły w nas nowe demony. Powinniśmy mieć się na baczności i poważnie traktować książki Morrison. Także dlatego, że to świetne powieści.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także