14 kwietnia 2015

10 najgorszych książek dziecięcych

Książka dziecięca – wbrew temu, co myśli część wydawców i czytelników – to jedna z najważniejszych sfer współczesnego życia: o ile starsza część społeczeństwa buduje swój światopogląd dzięki mediom społecznościowym, to wychowanie małych dzieci odbywa się w dalszym ciągu w dużym stopniu dzięki książce. Zatem każda głupia i ogłupiająca książka czytana trzylatkowi szkodzi bardziej niż zła książka dla dorosłych. Oto 10 najgorszych książek dziecięcych.

header - 678x239 - dziecko

Nie ma się co dziwić, że dziewczynki wyrastają na bezradne, różowe lale, jeśli taki wzór propaguje literatura, nic dziwnego też, że każdy chłopiec biega z karabinem i śni o rozwalaniu wrogich dywizji (czyli kolegów z przedszkola), jeśli takimi fabułami częstuje się go co wieczór. Książka dla dzieci to zatem teren ważny i wrażliwy, często jednak traktowany jak ziemia niczyja, zajęty przez książki durne i prymitywne. Wszyscy rodzice mają chyba w swoim domu półeczkę, mały schowek, do którego trafiają książki, które dzieci otrzymały w prezencie, ale ich lektura grozi stałą utratą zdolności intelektualnych.

Nie wprowadziłam tu na listę żadnej książki z nurtu „baśnie na dobranoc”, czy z licznych wydań Biblii dla najmłodszych – choć wszyscy, którzy czytają dzieciom wiedzą, że to są także (a może przede wszystkim) kopalnie brzydoty, przestrzenie, w których ożywa to, co najgorszego w polskiej grafice. Jest to jednak temat tak rozległy, że zasługuje na osobne opracowanie.

Z góry odpieram zarzut, że wyżywam się na małych wydawnictwa – literatura dziecięca to sfera zdominowana wyłącznie przez małe wydawnictwa. To, że w wydawnictwie pracują dwie osoby i nie ma pieniędzy na kosztowne produkcje, nie daje przecież przyzwolenia, żeby wydawać książki ohydne. Poza tym na liście znajduje się wiele książek wydanych przez gigantów: Muzę, Olesiejuka, Wilgę (czyli Foksal). Olesiejuk to najzamożniejszy wydawca, ze świetną siecią dystrybucyjną, co wcale nie przekłada się na wysoki estetyczny poziom jego publikacji.

Poniżej moja krótka i subiektywna lista, do której kryterium wyboru była przede wszystkim treść – infantylna, stereotypowa, reprodukująca bezmyślnie przestarzałe wzorce, ogłupiająca rodziców lub dająca dzieciom zły przykład.

10 najgorszych książek dziecięcych:

„Polskie symbole narodowe” – opracowanie tekstu Jarosław Szarek.

IPN

Jeśli komuś się wydaje, że pierwsza książka w programie Cała Polska czyta dzieciom, albo ministerialny pierwszy podręcznik są brzydkie, powinien zobaczyć, jakie publikacje wydaje Instytut Pamięci Narodowej (z noty copyrightowej dowiadujemy się, że winna jest tu przede wszystkim Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, bo to ona zleciła realizację tego projektu). Jakieś biedne dzieciątka z przerostem główek i uśmiechów informują z każdej strony dość autorytarnie, że każdy, nawet najmniejszy Polak musi znać hymn, że biały kolor na fladze oznacza czystość (nie dowiadujemy się, o jaki rodzaj czystości chodzi tu dokładnie), a „czerwony wyraża waleczność, odwagę i krew przelaną przez Rodaków na polach bitew w obronie naszej Ojczyzny” – zachowałam oryginalny zapis, bo wiadomo, że waleczność Rodaków może spełniać się tylko na jeden sposób, czyli w walce zbrojnej, nie ma przecież innych możliwości służenia Ojczyźnie. Kolejne kartonowe strony podają skrót z historii Polski – sami mężczyźni (z przerostem dolnej szczęki i niskimi czołami) na koniach, które dość mocno przypominają osły: najpierw Lech widzi orła na tle zachodzącego nieba, potem husaria, potem Józef Wybicki i sportowcy na stadionie.

Komisja Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu nie konsultowała jednak książki z żadnym pedagogiem, bo wydała książkę na kartonie, z wysuwającymi się obrazkami, a więc dla małych dzieci, natomiast w tekście używa się sformułowań trudnych – nie tylko dekalog narodowy w wersji jak z elementarza, ale też odniesienia historyczne – do zaborów i tworzenia Legionów we Włoszech 200 lat temu.

Komisja powinna zatem wziąć pod lupę swoje własne działania.

Wioletta Piasecka, „Mała Cyganeczka”

cyganeczka

Z okładki spogląda na nas Dżasmina z disneyowskiej bajki o Alladynie, ale to tylko „nawiązanie”, bo bohaterką jest Lalka, mała Cyganeczka. Opowieść ta jest nie tylko brzydka, naiwna i wyjątkowo pretensjonalna, ale też bardzo groźna, bo utrwala stereotypy, choć robi to oczywiście w zbożnym celu. Gdy tabor cygański przybywa do wsi, wszyscy chowają dzieci w domach i nie pozwalają im wychodzić. Ojciec polskiej dziewczynki zamyka zwierzęta, spuszcza psa z łańcucha. Mała zaś jest przekonana, że Cyganie ją porwą. Później ten katalog rozwija się dalej: Cyganie „nie są jak my”, Lala zazdrości Marysi umiejętności czytania i pisania, nie może się tego nauczyć, bo kobietom w taborze nie wolno. Zupełnie nie zauważyłabym tej prymitywnej książki z ilustracjami przypominającymi komiksy dla dorosłych w „Angorze”, gdyby nie fakt, że ta publikacja została umieszczona na liście lektur dla najmłodszych w Wielkim Maratonie Czytelniczym organizowanym przez wojewódzką bibliotekę w Gdańsku. Nikt nie zabroni pisania i wydawania takich rzeczy, ale żeby czynić z nich lekturę?

Nie dziwię się teraz, czemu upada czytelnictwo. Gdyby ktoś mi kazał czytać taką książkę, chętnie sięgnęłabym po „Mortal Kombat”, żeby to jakoś przepracować.

Wóz strażacki Jacka i cała seria wydawnicza „Mały chłopiec”

Wszyscy rodzice małych dzieci znają te potworną serię, bo Olesiejuk to wydawnictwo o najlepszej chyba sieci dystrybucyjnej. Straszą te książki z półek hipermarketów, z witryn kiosków i sklepów z odzieżą dziecięcą. Kłopot z nimi polega na tym jednak, że są żałośnie prymitywne, że tłumaczeniom francuskich wierszyków na polski brakuje nie tylko rytmu, ale i rymu (co ucho dziecięce wychwytuje natychmiast). Powstałe zaś mimochodem treści sprawiają, że dorosły czytelnik nie wie, czy ma się czerwienić i czy za czytanie na głos nie grozi mu paragraf:

„Pospiesz się, Jacku! Okamgnienie i już zajmują dom płomienie.

– Jacku, powstrzymaj katastrofę!

– Julio, wytrzymaj jeszcze trochę!

Aż nagle woda z węża wytrysła

I ugasiła pożar natychmiast”.

Juleczka mała laleczka, napisała Ramona Nadobnik-Piętka

To taka książka, która najpierw powoduje ból oczu, a potem mózgu. Brzydkie ilustracje świetnie jednak współgrają z głupim tekstem. Zdrobnienia doprowadzają dorosłego czytelnika do szewskiej pasji, dziecko łamie sobie język próbując te wszystkie –szka i czka powtórzyć:

„Już zrobili kroczków sporo

Kiedy doszli nad jezioro (…)

Nagle płynąc w dal po fali,

zobaczyli brzeg w oddali”.

Juleczka ma złotą grzywę i zadarty nosek, suknię z falbanami, „trenik, żabocik, rękawki” – oto jak wyobraża sobie autorka porządną dziewczynkę. Julcia nie może daleko podróżować, bo suknia się brudzi (ah!, suspens). Czytelnik musi siedzieć grzecznie (czytaj: nieruchomo) i słuchać jej opowieści, później lalka i kotek grzecznie spacerują. Nie jest więc to książka dla małych, nerwowych brudasków o słabych nerwach, ani dla ich nieodpornych rodziców.

Nadchodzi słoniątko – napisała Magdalena Zarębska, ilustracje Katarzyna Krakowiak.

slon

Książka wydana w serii Czytamy bez mamy, jej lektura jest jednak tak traumatyczna, że powinna odbywać się w towarzystwie całej rodziny i psychologów klinicznych. Całość utrzymana w pastelowych barwach, które jednak sprawiają wrażenie głębokich halucynacji. W odzyskaniu trzeźwego spojrzenia nie pomaga też ostatni rysunek – stad śpiących słoni przypomina cmentarzysko sflaczałych słoni. Małe słoniątko odczuwa świat, przebywając jeszcze w brzuchu mamy – abstrakcyjnym różowym bąblu, brzuch ciężarnej głaszczą słoniątka i słonice ze stada. Gdy przybywa starszy brat, dowiadujemy się za to, że: „Brat nie potrafił głaskać”, po przecież poważne samce nie zajmują się takimi głupotami. Stado składa się wyłącznie z samic i ich potomków, oni też witają małego na świecie, a gdy są niegrzeczni, matki uspokajają ich uderzeniami w głowę. Jak wiadomo, to zawsze pomaga.

Przygody samochodu Franka – cały cykl. Autor: Elżbieta Wójcik.

Autorce chyba coś się pomyliło. Książki dla dzieci mają być PROSTE, ale nie PROSTACKIE. Tutaj zaś zachodzi dokładnie ten drugi przypadek – we wszystkich częściach auto Franek przeżywa takie przygody, że nawet 3-latek nastawiony na jednowątkową fabułę, zdezorientowany czeka na puentę – nie doczeka się jednak. Franek jedzie odebrać paczkę z dworca, Franek jedzie na lotnisko, Franek zwiedza muzeum. Stoi w korku, wyciąga inne auta z rowu. Tej ubogiej treści nie rekompensuje grafika, bo rysunki są tak paskudne, że dorosłemu oczy ropieją w trakcie lektury. Każde auto mówi – spod masek pojawiają się jakieś tajemnicze półgębki, każdy element zarysowany mocnym, dławiącym kolorem.

W wesołych wierszykach o zdrowych nawykach, napisał Adam Opaliński

Jak wiadomo, największym kłopotem wieku dziecięcego są brudne rączki i niechęć do mycia ząbków. Im to właśnie poświęcona jest ta wyjątkowo brzydka książka. Dydaktyczna i umoralniająca ma pokazywać, jak ważna jest codzienna higiena:

„weź się za czystość trochę

Sąsiadom swym sprawisz radochę” – autor wprowadza rym zgoła wyrafinowany. I dalej:

„Jak przekonać cię mam

Do higienicznych przemian” – tutaj już akcent naturalny dla języka polskiego musi się poddać woli autora.

Cztery zebrane tu wierszyki okazują się nudne i łopatologiczne: małpka je za dużo bananów, wiewiórka ma brudne zęby – słowem Sodomia i Gomoria. Ciągle pokutuje przekonanie, że dzieci to jakieś istoty o niższym intelekcie, wymagające banalnych przykładów i kompozycji prostej jak konstrukcja cepa, jej zastosowanie widać w tym tekście. Po lekturze tej książki nikt, ale to nikt nie zmusi mnie, żebym umyła rączki.

„Tupcio Chrupcio musi iść do przedszkola” – Eliza Piotrowska

Cała seria o Tupciu Chrupciu wydaje się dość podejrzana, ten tom jednak nawet na jej tle wyróżnia się niekorzystnie: mama Tupcia wysyła syna do przedszkola, bo sama musi iść do pracy. Zrozpaczonemu synkowi tłumaczy, że musi pracować, bo rodzina nie ma pieniędzy. Gdyby nie ta potrzeba ekonomiczna, nigdy przecież nie zostawiałaby syna. Bardzo nie lubię książek, które umacniają stereotypy, które pokazują, że prawdziwe potrzeby kobiet ograniczają się do pielęgnowania ogniska domowego. Tata Tupcia Chrupcia wykonuje pracę intelektualną, mama zostaje robotnicą w fabryce cukierków i na pocieszenie przynosi synkowi worek słodyczy. Matka każdy swój powrót do domu musi przecież dziecku wynagrodzić i odkupić swe winy. Mamy więc matkę przykutą do taśmy i syna z dziurawymi zębami.

Mój pierwszy alfabet. Kim będę – tekst i ilustracje Krzysztof Kiełbasiński

zawody

Połączenie dwóch klasycznych gatunków – książki o alfabecie i książki o zawodach. Tutaj jednak wyjątkowo nieciekawe: wierszyki bez sensu, infantylne, zbyt abstrakcyjne. Jak wytłumaczyć dziecku wierszyk o jubilerze:

„Pan jubiler był w galerii
Na wystawie biżuterii.
Oglądając kosztowności,
Aż rumienił się z zazdrości”.

Stereotypowe, bo M to musi przecież być modelka: „Ćwiczy kroki oraz grację, z wdziękiem nosi swe kreacje”, pod U – urzędniczka, która zgubiła pieczątkę. Szał. Na miejscu dzieci nie wybrałabym żadnego zawodu z tej listy. Tuwim to to nie jest.

Wiersze dla dzieci grzecznych i niegrzecznych – Irena Suchorzewska, Muza

Suchorzewska to autorka klasyk, jednak to wydanie i ten dobór tekstów pokazuje, że nawet klasyka się starzeje. Właściwie już tytuł daje do myślenia, bo wprowadza najbardziej zasadniczy i zarazem idiotyczny podział dzieci na grzeczne i niegrzeczne, na te, które zasługują na nagrodę i na te, które powinna spotkać jakaś kara.

Zebrane tu przez wydawcę wiersze są literacko świetne, rytmiczne, obrazowe, zabawne. Tym gorzej właściwie, bo ich treść, przekaz, jaki niosą, jest absolutnie przerażający, bo te wiersze to małe ramotki, stygmatyzujące, niedostosowane do współczesnych realiów i wartości – uczą, że nie wolno mówić nie (choć dzisiaj staramy się nauczyć dzieci właśnie tego, dla ich własnego bezpieczeństwa), że nie wolno opowiadać, co się dzieje w domu, że należy odczepić się od matki i nie prosić jej o pomoc, że trzeba być czystym i zjadać cały obiadek. Uderza w tej książce zrównanie różnych zupełnie poziomów zachowań: brudne ręce są tu takim samym przestępstwem jak kłótnie z innymi dziećmi i ich bicie – Muza oddaje nam więc do rąk podręcznik małego pruskiego sierżanta. Po trzecie zaś, i to chyba przede wszystkim sprawiło, że tę pięknie wydaną, świetnie ilustrowaną książkę umieściłam na liście książek najgorszych, zastanawia mnie wpisane w tekst przekonanie, że dziecko nie jest podmiotem, że ma się podporządkować, nagiąć do woli dorosłego, że ma przyjąć i zastosować dorosły system wartości.

Muza wydaje teraz cykl zatytułowany „Poczytajki pomagajki”, do którego piszą najlepsi autorzy, jednak, o ironio – cały system wartości tego cyklu stoi w całkowitej sprzeczności z książką Suchorzewskiej.

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także