13 kwietnia 2015

Doświadczenie może być atutem

Zatrudnimy lekarza, wymagamy dyspozycyjności i kreatywności, doświadczenie w zawodzie nie jest wymagane.

 

header - 678x239 - fotoreporter

Poszukujemy fotoreportera” – przykuło mój wzrok ogłoszenie. Dawno takiego nie widziałem. Nie wiem czy w ogóle kiedykolwiek. Fotoreporterów przecież się zwalnia, a nie zatrudnia. A tu proszę, szukają kogoś takiego do pracy. Redakcja była w Radomiu. Ma to miasto swoje problemy, ale założę się, że niejeden zwolniony z pracy fotograf z chęcią by się przeprowadził gdyby mógłby tam zostać „zatrudniony” i robić to co bez wątpienia kocha. Warunki pracy wydawały się jasne – obsługa zdjęciowa imprez sportowych, kulturalnych i innych oraz „współpraca z firmami przy obsłudze zleceń marketingowych”. Tak bywa w tym fachu – konferencja prasowa, strajk kolejarzy, konkurs na największą kaszankę i portret prezesa fabryki wytłoczek do jaj.

Wymagania opisane w ogłoszeniu również jakoś przesadnie nie zaskakiwały: samodzielność i kreatywność, zdolność organizacji czasu pracy, dyspozycyjność. Uczciwie i zwięźle. I tylko jeden dopisek zwalił mnie z nóg:

„Doświadczenie w branży nie jest wymagane, ale może być dodatkowym atutem”.

„Może być dodatkowym atutem” – czytam sobie dwa razy bo nie wierzę własnym oczom – Może ale nie musi. Jak zgłosi się dwóch – jeden z wieloletnim doświadczeniem w prasie, a drugi bez niego, za to tańszy i bardziej spolegliwy, to doświadczenie atutem będzie czy nie będzie?

To zresztą ciekawe, że redakcja publicznie zdecydowała się napisać coś takiego. Bo to mniej więcej tak, jakby w innym ogłoszeniu napisali: „Zatrudnimy dziennikarzy. Nie muszą umieć czytać i pisać”. A na okładce tłustym drukiem walnęli „Jakość nie ma dla nas żadnego znaczenia”.

Można zresztą iść tym tropem dalej. Firma transportowa mogłaby szukać kierowców bez prawa jazdy, przychodnia – lekarza bez uprawnień i wiedzy (wystarczy, że będzie zapalonym pasjonatem), a kancelaria prawna – prawnika „albo kogoś kto lubi seriale prawnicze”.

Chciałem porównać to ogłoszenie z innymi ofertami pracy dla fotografów, ale takich właściwie nie ma. Tylko Ministerstwo Spraw Zagranicznych szuka jednego, który będzie fotografował ich konferencje prasowe i inne wydarzenia. „Pożądane doświadczenie w pracy w mediach” – piszą w ogłoszeniu na samym końcu. Czyli że niby ważne, ale jednak z tym nie przesadzajmy. Jest jeszcze jakaś agencja. Zatrudni fotografów profesjonalnych i „zaawansowanych amatorów” do fotografowania dla „banku zdjęć”. I tyle.

Nieco więcej ogłoszeń jest dla tych, którzy zdjęcia mają sprzedawać i wybierać – w redakcjach, agencjach, biurach. Specjalistów do spraw sprzedaży materiałów ikonograficznych poszukiwanych jest kilku. Tych, którzy te materiały mają profesjonalnie wytwarzać nikt właściwie nie potrzebuje. Wystarczy, że będzie to ktokolwiek zdolny utrzymać mniej więcej prosto aparat.

Niby już dziwić się nie powinienem, a jednak nadal się dziwię. Znajoma pracująca w dużej redakcji opowiada mi jak wybierają zdjęcia na stronę internetową.

– Sprawdzamy każdy materiał na bieżąco, w czasie rzeczywistym, jak się klika. Jak się klika niezadowalająco, to szukamy innych zajawek, zdjęć, itp. Czasami słabe zdjęcie generuje o wiele większy ruch. Smutne, ale wolę ten kierunek czyli sprzedać dobry materiał w sprytny sposób. Tutaj narzędzia pomiaru ruchu po prostu miażdżą system.

Trudno mieć do niej pretensje, przecież to się dzieje wszędzie. Gdyby się zbuntowała zastąpią ją inni. I już mało kto pamięta, że system wyglądał kiedyś nieco inaczej. O tym co jest dobrą fotografią decydował profesjonalny fotoedytor współpracujący z fotografem, a nie uśredniona mądrość i preferencje klikającego ludu. W ten sposób redakcje miały szanse nie tylko dostarczać informacje, ale też edukować – pokazywać dobre wzorce, także te dotyczące fotografii. To się działo jeszcze w latach dziewięćdziesiątych – wystarczy spojrzeć na największe polskie gazety z tamtych lat.

Że nie wszędzie tak jest uświadomiło mi niedawne spotkanie z Daphne Angles, fotoedytorką paryskiej redakcji opiewanego przeze mnie tutaj często i gęsto The New York Timesa. Na pytanie o to czy gazeta robi badania klikalności galerii fotografii na swoich stronach odpowiedziała bardzo zdziwiona, że szczerze mówiąc nie ma zielonego pojęcia.

– Pewnie coś tam badają, ale ja mam się zajmować zamawianiem i wybieraniem zdjęć i nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby sprawdzić, które się lepiej klikają. Ja przecież bez tego wiem, które są dobre, a które nie.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także