29 marca 2013

Jestem ok! Nie czytam

Dane są optymistyczne. Już prawie 60 procent naszych obywateli uwolniło się od zgubnego nałogu czytania. To spore osiągnięcie, biorąc pod uwagę, że do pierwszego kontaktu z używką dochodzi już w dzieciństwie. Wpływ środowiska też robi swoje. Ludzie bezwstydnie obnoszą się z zakurzonymi powieściami w metrze, tramwaju, autobusie. Witryny księgarni epatują kolorowymi krzykliwymi okładkami. W każdej dzielnicy można spotkać bibliotekę publiczną, dostarczającą papierowej trucizny za darmo.

Daleko nam wciąż do starych japońskich rozwiązań, kiedy to damy dworu musiały ukrywać książki w szufladach drewnianego podgłówka. Czytanie to choroba społeczna, a zatem i społeczna odpowiedzialność. Jak mawiała George Eliot: „Społeczeństwo w wielu przypadkach ponosi winę, i to ono musi odpowiadać za wiele szkodliwych dla zdrowia wyborów, od złych marynat do złej poezji”. Dlatego żądamy od państwa zdecydowanej reakcji. Zakaz czytania na przystankach to na razie pieśń przyszłości. Ale akcyza na książki i duże ostrzeżenia na okładkach są już w zasięgu ręki.

Czytanie jest wysoce uzależniające, nie zaczynaj

Literatura działa jak najsilniejszy narkotyk. Niektóre książki uzależniają już od pierwszego zdania. Potem czytelnik wrażliwy jest na najbłahsze bodźce. Faktura papieru, zapach farby drukarskiej, szelest przewracanej kartki. Sama Eliza Orzeszkowa nazywała literaturę haszyszem. Zaczyna się niewinnie – czytanie pod kołdrą, w parku, po śniadaniu – aż budzisz się obśliniony z twarzą w książce i wiesz, że już nie możesz przestać. Oczami wyobraźni widzę biednego Cervantesa błąkającego się po ulicach Sewilli w poszukiwaniu świstków papieru. Podobno podnosił z ulicy wszystko – afisze, ogłoszenia, rachunki – byle tylko dało się to przeczytać.

Kolejny etap uzależnienia to kradzież. Kiedy czytelnik pozbędzie się już z domu mebli i zastąpi je zmurszałymi tomiskami, zaczyna polowanie u swoich współuzależnionych przyjaciół. Niejaki Julian Tuwim miał w zwyczaju nosić przy sobie pieczątkę z ex librisem. Gdy na przyjęciu u znajomych udało mu się zakraść do biblioteki, wynajdywał co ciekawsze egzemplarze książek i szybko pieczętował je swoim nazwiskiem. Potem, jak gdyby nigdy nic, podchodził do gospodarza ze zdobyczą i oświadczał, że zabiera do domu dawno pożyczoną zgubę. To właśnie nazywam upadkiem.

Nie zapominajmy, że jedne uzależnienia rodzą kolejne. Od książek niedaleko już do narkotyków i alkoholu. Poświadczą o tym niechlubne przykłady Hemingwaya, Bukowskiego czy wreszcie Baudelaire’a: „niepohamowana skłonność do niezdrowych lektur rodzi proporcjonalną potrzebę świeżego powietrza i napojów chłodzących”.

Czytanie poważnie szkodzi zdrowiu

Od razu widać, gdy ktoś dużo czyta. Literatura odciska swoje szpetne piętno na wyglądzie zewnętrznym. Skóra szarzeje od braku słońca, nos się wydłuża od ciągłego trzymania go w książkach, na plecach rośnie garb, na czole rysują się zmarszczki, oczy robią się wyłupiaste od wypatrywania literek. Tę prawidłowość zauważył już notoryczny czytelnik i pisarz, Oscar Wilde: „Niech tylko człowiek się zamyśli, zaraz cały staje się nosem albo czołem, albo czymśkolwiek innym szpetnym. Spójrz tylko na ludzi pracujących w jakimś zawodzie naukowym. Jacyż brzydcy!”.

Najgorzej rzecz się ma z bibliofilami. Ci zapominają o codziennej higienie, o obowiązkach, o rodzinie, byleby tylko dostać następną działkę literatury. Otoczeni fortecą spleśniałych inkunabułów sami gniją wraz ze swymi „cennymi” dziełami. Przykład to nie nowy, bo opisu XIX-wiecznego bibliofila dostarcza nam już Sir Frederic Madden: „Z wyglądu zewnętrznego sprawiał wrażenie, jakby nigdy nie używał mydła, wody, ani szczotki. […] nietrudno było zauważyć, że powiew świeżego powietrza jest mu niemiły. Uszy miał zatkane watą, jakby się przed nim chciał chronić.”. Brytyjski arystokrata opisuje ofiarę czytania, która jest w krańcowym stadium choroby. Rzeczony biedak to niejaki Libri – dziekan uczelni, który wykorzystywał swoją pozycję do kradzieży książek ze wszystkich europejskich bibliotek.

Czytanie najbardziej szkodzi jednak oczom. Oczom, które przecież są zwierciadłem duszy i co tu dużo mówić… pod wpływem książek butwieją razem z nią. Zapytajmy za Geilerem z Kaysersbergu: „Czy wasze oczy nie mają słońca, księżyca, gwiazd, kwiatów i tylu innych rzeczy, którymi mogą się nacieszyć”? Jak widać nie! I tak po krętych ścieżkach literatury wędrują tabuny ślepców. Ślepy był Homer, wzrok stracili Dante i Borges, oczy nad książkami zniszczyli Goethe, Schiller i Joyce. Bolesław Prus, aby chodzić po ukochanej Warszawie, musiał trzymać się ściany. Oczywiście uzależniony jest sprytny; zrobi wszystko, by kontynuować nałóg. Wielki głód książkowy musiał kierować czytelnikiem, który wymyślił okulary. Oczywiście, wolał pozostać anonimowy.

Czytelnicy umierają młodo

„Raz dla zabawy wzięła nas ochota, Czytać w głos dzieje przygód Lancelota” – tak zaczyna się historia upadku Franceski z Rimini. Najpierw czyta na głos ze szwagrem przygody Lancelota, by już chwilę później zdradzić cnotliwego męża z jego własnym bratem. Może nieco szpetny, ale wierny Jan Malatesta dowiaduje się o haniebnym romansie i przebija zdradzieckich kochanków szpadą. Tym sposobem ckliwi czytelnicy lądują w drugim kręgu piekła Dantego.

Śmiertelnych ofiar czytania nie sposób zliczyć. Nieszczęśliwi kochankowie, szaleńcy, niewierne żony, płoche dziewice, bojownicy o wolność – ich śmierć zaczyna się wraz z pierwszą przeczytaną literą. Słusznie ujął to u zarania XIX wieku pewien anonimowy autor rozprawy „O skutkach szkodliwych czytania romansów”: „Bujna wyobraźnia młodych czytelników romansów najszkodliwszymi zapełniona bywa żywiołami, namiętności ich są przedwczesne, są gwałtowne, nieukrócone, przy najtroskliwszym staraniu nie dają się poskromić. Podobni czytelnicy szukają tylko sposobności, by podobnych szaleńców mogli grać rolę, podobnej mniemanej używać szczęśliwości, jaką romanse opisują.”. Ilu poszło drogą wskazaną przez niestabilnego emocjonalnie Wertera, trudno orzec. Pewne jest jednak, że Goethe był sprytny. Podczas gdy swoimi smętnymi historiami w młodocianych piersiach budził jaskółczy niepokój, sam dożył osiemdziesiątki.

Czytanie szkodzi Tobie i dzieciom w Twoim otoczeniu

W 1890 roku w stanie Tennessee rodzice pozwali szkołę za to, że w programie nauczania umieściła jedynie bajki. Brawo! Oto inicjatywa obywatelska. Zapobiegliwym rodzicom możemy pogratulować intuicji. Cóż bowiem zatruwa umysły najmłodszych, jeśli nie przesycone chorymi fantazjami baśnie. „Kopciuszek” – pean na cześć nieposłuszeństwa wobec rodziców, „Calineczka” – przewodnik dla uciekających z domu, „Baśnie z 1001 nocy” – egzotyczne plugastwo.

Bajki animowane uczą nas, że z czytania nigdy nie wynika nic dobrego. Prawie zawsze problemy bohaterów zaczynają się od kontaktu z książką (patrz – „Niekończąca się historia”). Przypomnijmy wreszcie najsłynniejszą bajkową czytelniczkę – Bellę. Jak skończyła? U boku Bestii.

Czytanie ogłupia i psuje obyczaje

Pierwszym pasażerem na „Statku głupców” Sebastiana Branta był oczywiście czytelnik. Zdradzały go ośle uszy i okulary. Ogłupiająca moc literatury jest powszechnie znana. Za patrona ślęczących w bibliotece błaznów uznać możemy Don Kichota. On to: „tak się zaciekł w czytaniu, że dnie i noce nad książkami trawił; doszło do tego, że wskutek zbytecznego natężenia i niewywczasu, mózg mu jakoś ścieńczał, iż po prostu mówiąc, zgłupiał na piękne”.

Najwrażliwsze na ogłupiającą moc literatury są naturalnie kobiety. Już uczeń Platona Teofrast zauważył, że czytanie „zmienia kobietę w kłótliwą, leniwą plotkarkę”. Prym wśród niewolnic rozpustnych opowieści wiedzie od lat Emma Bovary. Kilka zbereźnych romansideł wystarczyło, by przestała interesować się domem, zaniedbała dziecko, zdradziła męża i zakończyła swój nędzny żywot samobójczą śmiercią. Oto jak kończy się dla kobiety przygoda z książką. Rację miał amerykański cenzor, Anthony Comstock, mówiąc, że literatura francuska i angielska to: „niewiele więcej niż historie o burdelach i prostytutkach”.

Bo w książkach czai się złe. Wystawia swoje trupie szpony zza lubieżnego pergaminu. Nie wierzycie? A czy widzieliście kiedyś alfabet Jeremiasza Falcka? Pulchne główki cherubinków przeplatają się w znakach drukarskich z odrażającymi paszczami demonów. Diabeł bowiem nie tkwi, jak zwykło się przypuszczać w szczegółach, ale w literach.

Czytanie w ogóle jest podejrzane

Nie ufam Ci czytelniku. Jesteś zamknięty w sobie, dziwny i podejrzany. Dlaczego chowasz się za grubą okładką książki? Czyżbyś miał coś do ukrycia? Żyjesz ze swoimi braćmi w książkach jak członek jakiegoś tajnego stowarzyszenia. Spotykacie się w ciemnych antykwariatach i śmierdzących bibliotekach. Nikt nie zna ścieżek, po których chadza Twój spaczony umysł. Tego, co robisz, nie można nazwać cnotliwym ani nawet niewinnym. Jak mawiał duchowy patron tego artykułu, wspomniany już Anthony Comstock: „Nasz Praojciec Adam w raju nie umiał czytać”.

Burzymy się na samą myśl o powszechnym prawie do posiadania broni. Ale za to każdy może sobie paradować w biały dzień z książką po ulicy. A przecież czytelnicy sami twierdzą, że książka ma większe pole rażenia niż najnowocześniejszy karabin. Jarosław Iwaszkiewicz publicznie oświadczył, że: „Pisanie to także sięganie po władzę. Czytelnik jest przez czas czytania książki we władzy pisarza. Książka jest orężem.”. Wielcy przywódcy tego świata byli tego świadomi. Chiński cesarz Shi Huangdi spalił wszystkie książki w swoim królestwie, Goebbels powtórzy ten heroiczny gest w 1933 na jednym z berlińskich placów.

Świętujmy dzień pożaru w Bibliotece Aleksandryjskiej. Tysiące trujących pism obróciło się w popiół. Wypijmy za zagubioną walizkę Norwida, wraz z którą przepadły jego krnąbrne poezje. Błogosławieni niech będą ludzie, tacy jak Jorge z Burgos, gotowi palić i zabijać, byleby nie pozwolić się szerzyć kłamliwym ideom. Strzeżcie się, czytelnicy! Wasz czas dobiega końca. Teraz kolej na nas. Nie potrzebujemy fantazji, myśli ani fałszywych wiatraków – a imię nasze Legion (albo przynajmniej 60 procent).

Jestem ok! Nie czytam

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także