18 sierpnia 2014

Mówienie ciszą

Jak uchwycić tę pomieszaną z tęsknotą za domem fascynację własnym wyobcowaniem w podróży?

header - poniedzialek ze springerem

Te chwile ciszy. Zaraz po wejściu do hotelowego pokoju, gdy rzuca się toboły na podłogę i przez chwilę patrzy w milczeniu na zasłonięte prześwitującą firanką okno. Albo leży się w butach na łóżku i patrzy w biały sufit. Albo potem, wieczorem, gdy przez to okno spogląda się na pustą ulicę. Albo rano, gdy do wnętrza pokoju nieustępliwie sączy się blade światło świtu. Za chwilę będzie go zbyt dużo, wedrze się pod powieki i wtedy będzie koniec nocy.

 

 

No więc hotele. Ale nie tylko. Zimne, jesienne wieczory w nieznanym mieście, gdy patrzy się w ciepło rozświetlone okna domów i zastanawia, co się robi po ich tak bardzo niewłaściwej stronie. Albo gdzieś na kompletnym pustkowiu, w górach, gdzie jedynymi źródłami światła są niebo i rozszczekana podwórkowymi Burkami wioska w dole. Samotne posiłki w bezimiennych knajpach, do których nigdy się nie wróci. Różne kolory obrusów. Można je kolekcjonować, tylko po co? Kilkusekundowe fascynacje przypadkowo mijanymi na ulicy kobietami, zachwyt wiatrem albo mgłą unoszącą się nad morzem, gołymi drzewami, albo tym specyficznym rodzajem światła, którego nikt inny nie widzi i nikt nie rozumie. Albo po prostu zachwyt zapachem soboty.

 

Wyobcowanie podczas samotnej podróży, jak u Herberta w „Martwej naturze z wędzidłem”:

 

„Atak alienacji, ale łagodny, jaki dotyka większość ludzi przeniesionych w cudze miejsce. Poczucie inności świata, przekonanie, że wszystko to, co się wokół dzieje, nie bierze mnie samego w rachubę, że jestem zbędny, odtrącony, a nawet śmieszny z tym swoim groteskowym zamiarem obejrzenia starej wieży kościelnej”.

 

A teraz Adam Jeppesen i jego „Wake”.

 

„Cześć, jestem w Atlancie, w sumie nic nie robię. Po prostu czytam twój list, trochę mi nudno i tęsknię” – zaczyna krótkim listem, jednym z tych, które piszemy głównie po to by powiedzieć coś sobie, upewnić się w czymś, uchwycić czegoś, mieć to na piśmie. A potem przechodzi do zdjęć. To bardzo poetyckie obrazy. Powalone drzewa, zamglone krajobrazy, dużo nocy, ciemności i przedzierającego się przez nią światła. Każde z tych zdjęć mógłby podpisać zdaniem „Szkoda, że Cię tu nie ma”. W fotografiach Jeppesena jest bowiem zachwyt rzeczami, którymi nie zwykliśmy się na co dzień zachwycać. W końcu składają się na naszą codzienność – ulice, domy, morze, drzewa. Czasem mgła, czasem słońce, czasem deszcz. Miasta, które znamy; pejzaże, przez które brniemy codziennie. Żeby zrozumieć i poczuć te zdjęcia, sens ich powstania, warto jeszcze na chwilę wrócić do mistrza Herberta:

 

„W stanie wyobcowania wzrok reaguje szybko na przedmioty i zdarzenia najbardziej banalne, które dla oka praktycznego jakby nie istniały”. Jeppesen korzysta z tej sytuacji, nie tylko patrzy, ale też fotografuje.

Adam-Jeppesen-Wake-HR-Dubrovnik-05-26-05-FF2011

Cała ta książka – osobista do bólu, odsłania to, co miękkie, ale pozbawiona jest emocjonalnego ekshibicjonizmu. Jeppesen jest Duńczykiem, fotografuje ze skandynawską surowością. Opowiada, milcząc, bo jego zdjęcia przepełnione są przejmującą, ale nie przytłaczającą ciszą. To dlatego, że pochodzą z samej głębi tego uczucia wyobcowania, jakie nierozerwalnie związane jest z samotną podróżą. Jeppesen trochę się nim napawa, widać, że sprawia mu ono przyjemność, pozwala doświadczać rzeczywistości w inny, w jakimś sensie głębszy sposób. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że ten stan nie może trwać wiecznie, że jest zbyt wyczerpujący, by go w sobie pielęgnować. W tym sensie „Wake” jest też książką o tęsknocie, która na dłuższą metę jest po prostu nie do zniesienia.

 

„Chcę usłyszeć twój głos przez telefon – kończy swój list Jeppesen – może jutro?”

 

PS. „Wake” Jeppesena to książka nienowa, ukazała się w 2008 roku. W 2011 zdjęcia te były prezentowane na Fotofestivalu w Łodzi.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także