17 grudnia 2014

Najlepsze książki 2014 roku. Literatura polska

Koniec roku to pora podsumowań. Jaki był bieżący rok dla polskiej literatury? Zestawienie najciekawszych pozycji przygotował Maciej Robert.

header - 678x239 - literaturaPolska

1. Olga Tokarczuk „Księgi Jakubowe” (Wydawnictwo Literackie)

Znam czytelników (a jest ich legion), którzy skłonni byli dać „Księgom Jakubowym” Olgi Tokarczuk pierwsze miejsce w rocznym zestawieniu na długo zanim przeczytali pierwszą stronę powieści (czyli w tym wypadku ostatnią – kto czytał, ten wie). Na     szczęście nie było to z ich strony żadnym nadużyciem, bowiem powieść Tokarczuk spełnia pokładane w niej nadzieje. Historia Jakuba Franka, urodzonego na Podolu samozwańczego żydowskiego Mesjasza (sama w sobie wystarczająco intrygująca, by wykroić z niej więcej nawet niż jedną powieść), stała się dla Tokarczuk pretekstem do nakreślenia niezwykle obszernej i drobiazgowej panoramy obyczajowej, politycznej i społecznej XVIII wieku na ziemiach polskich. W rezultacie powstała powieść wielowymiarowa – po trosze historyczna, po trosze awanturnicza, będąca przede wszystkim próbą wyczerpującego opisu tamtych zróżnicowanych pod wieloma względami czasów – którą można także czytać doraźnie, jako odniesienie do współczesnej sytuacji politycznej Polski, oraz w wymiarze utopijnym (odwieczna potrzeba świata idealnego, wyczekiwanie Mesjasza). „Wszystkożerna“ powieść Tokarczuk jest także nawiązaniem do pierwszej polskiej encyklopedii, czyli „Nowych Aten” kanonika kijowskiego Benedykta Chmielowskiego; może być również czytana jako swoisty rewers „Trylogii“, idealizującej obraz Rzeczpospolitej Obojga Narodów. To naprawdę sporo, nawet jak na powieść niemal 1000-stronicową.

2. Andrzej Stasiuk „Wschód” (Czarne)

„Wschód“ jest chyba najbardziej osobistą książką Andrzeja Stasiuka. Wygląda to tak, jakby autor „Dukli“ potrzebował dystansu kilku tysięcy kilometrów, by wyraźnie dostrzec i Polskę, i siebie w niej zanurzonego. „Wschód” bowiem, pomimo opisów podróży do Mongolii, Chin i odległych, azjatyckich części Rosji, jest w istocie książką o Polsce. Stasiuk jedzie wszak do Irkucka czy na mongolskie stepy nie tyle po to, by      dotknąć pustki, lecz po to, by „zobaczyć minione“. W wersji melancholijno-nostalgicznej będzie to zanurzenie we własną przeszłość, w lata socjalistycznej nudy, która na Dalekim Wschodzie zakonserwowała się w stanie niemal nienaruszonym (z lekkim retuszem dokonanym przez globalizację). W wersji hard będzie to lekcja pokory i jednocześnie ostrzeżenie przed tym, co nieuchronnie czeka sytą Europę, u której bram stoją już ciągnące ze Wschodu i Południa masy biednych i sfrustrowanych najeźdźców. „Wschód” to swego rodzaju odkupienie win, odprawienie prywatnych czarów nad historią – tą prywatną, i tą światową. Ale to też rozliczenie się z własną przeszłością – proletariacką, siermiężną, było nie było – wschodnią. I z Polską oraz polskością, którą ten wschodni rodowód niesamowicie uwiera.

3. Magdalena Tulli „Szum” (Znak)

header - Tulli1

„Szum“ Magdaleny Tulli jest powieściowym rozwinięciem opowiadań z tomu „Włoskie szpilki“, który wzbudził powszechny entuzjazm. To kolejna odsłona rodzinnej, wyraźnie autobiograficznej historii. Przede wszystkim jest to jednakże opowieść o braku odczuwanym boleśnie przez główną bohaterkę – wyobcowaną w rodzinie, odstającą od szkolnych rówieśników, wreszcie nie potrafiącą odnaleźć się w dorosłym życiu. Galeria postaci jest nam doskonale znana – oziębła emocjonalnie matka, odgradzająca się od rodziny, i tajemniczy ojciec, który przybył do socjalistycznej Warszawy lat 50. wprost z Mediolanu, co czyni go w równej mierze osobą szaloną, podejrzaną, na wpół obecną, enigmatyczną. I ich córka – najbardziej zagubiona osoba z tego przedziwnego trójkąta, uparcie pielęgnująca w sobie brak. Chodzi o atrofię rodzinnych więzi i emocjonalny chłód, ale też o coś więcej – o dziedziczoną traumę wojenną, niewypowiedzianą tajemnicę z obozowej przeszłości, która rzuca się cieniem na życie kolejnych pokoleń. „Szum” jest rozprawą na temat postpamięci, niezawinionych urazów, wynikających ze złej przeszłości, która ciągnie się za bohaterami jak „smuga sczerniałej krwi“. Jest bolesnym pytaniem o to, jak zabić w sobie ofiarę.

4. Michał Cichy „Zawsze jest dzisiaj” (Czarne)

Książka Michała Cichego mieści się na antypodach tego, co zaprezentowała w „Księgach Jakubowych” Olga Tokarczuk. I nie chodzi jedynie o skalę (króciutkie „Zawsze jest dzisiaj” mogłoby być przypisem w powieści Tokarczuk), ale przede wszystkim o coś, co można nazwać gęstością prozy. Cichy potrzebuje zaledwie niespełna 70 stron małego formatu, by powiedzieć to, co najważniejsze. Czyli to, co w danym momencie postrzega podczas niespiesznego spaceru po warszawskim śródmieściu. Narrator „Zawsze jest dzisiaj“ jest bowiem spadkobiercą Baudelaire’owskiego flâneura, dla którego nade wszystko cenna jest uważność spojrzenia. Cichy chwyta rzeczywistość na gorącym uczynku, dostrzegając to, co zazwyczaj pozostaje niezauważone podczas codziennej gonitwy – trawę wyrastającą ze szczelin pomiędzy płytami chodnikowymi, ulotki furkoczące na wietrze, obłoki. I – niejako wbrew tytułowi – potrafi także dojrzeć ślady przeszłości, tak mocno wżarte w miejską tkankę, że niemal niewidoczne. A wystarczy się zatrzymać i rozejrzeć! Jeśli istnieje literacka emanacja filozofii slow life, to jest nim właśnie książka Cichego.

5. Ignacy Karpowicz „Sońka” (Wydawnictwo Literackie)

header -  KarpowiczOK

„Dawno, dawno temu” – Ignacy Karpowicz zaczyna „Sońkę” w bajkowej konwencji. Za górami, za lasami (czyli we wsi pod białoruską granicą) mieszka tytułowa Sońka – staruszka brana za szeptuchę i wiedźmę. Przypadkowo trafia do niej piękny królewicz Igor, czyli młody i modny reżyser teatralny z Warszawy. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki spotkanie tych dwojga zadziała jak pocałunek, który przemienia żabę w piękność. Sońka, której Igor przypomina miłość z dawnych lat, opowiada mu swoją historię, czyniąc go nie tylko depozytariuszem okrutnej tajemnicy, ale też spowiednikiem, który pomoże jej godnie pożegnać się ze światem. Igor zaś, dzięki spotkaniu z Sońką, porzuci wielkomiejską maskę i przemieni się w Ignacego, który nie tylko nie będzie wstydził się swojego podlaskiego pochodzenia, ale jeszcze twórczo je wykorzysta, przetwarzając monolog Sońki w teatralny spektakl. Karpowicz dość szybko zrywa jednak z bajkową konwencją i porzuca lekkie w tonie zderzenie dwóch światów, dość nieoczekiwanie przenosząc ciężar narracji na opowieść Sońki. Jej monolog staje się dramatycznym oskarżeniem historii, prowincjonalnego patriarchalizmu i dziejowej niesprawiedliwości, a jednocześnie rozprawą na temat winy i odkupienia. Nie ma w nic z „memłania Holocaustu”. Jest za to oryginalny, bo indywidualny, jednostkowy i skromny, a dzięki temu niezwykle sugestywny, sposób opowiadania o tragedii – zarówno osobistej, jak i zbiorowej.

6. Inga Iwasiów „W powietrzu” (Wielka Litera)

Pamiętacie „aferę” z Polą Dwurnik, jedzącą z przygodnie poznanym kochankiem późne śniadanie w berlińskim apartamencie? Bohaterka powieści „W powietrzu“ Ingi Iwasiów jest taką Polą Dwurnik, tyle że fikcyjną i wyprzedzającą „kontrowersyjną“ artystkę-felietonistkę – nie dość, że została ona wymyślona przez Iwasiów na długo przed opisaniem przez Dwurnik zabaw berlińskiej bohemy, to na dodatek wprowadza idee bezpruderyjnego podejścia do życia w późnym PRL-u. A to zadanie o wiele trudniejsze (i o wiele ciekawsze) do realizacji. Zdawać by się mogło, że siermiężna Polska Ludowa – szara, zmęczona, smutna – to nie był kraj dla rozerotyzowanych jednostek. A jednak! Bohaterka powieści Iwasiów burzy ten stereotyp – w domach z betonu (gdzie podobno nie było wolnej miłości) doświadcza zróżnicowanych erotycznych wtajemniczeń. W różnych układach – homo- i heteroseksualnych, jedno- i wieloosobowych. Właśnie tak – układach. Nie związkach. Wszelka deklaratywność, podszyta pytaniem o przyszłość, jest niedopuszczalna. Powieść erotyczna? Tak, ale pisana pod prąd utartych schematów. Znosząca normy. Wyzwalająca. Ale również dająca obraz przemian społeczno-obyczajowych widzianych przez pryzmat kobiecych doświadczeń.

7. Wioletta Grzegorzewska „Guguły” (Czarne)

Apetyt na błyskotliwy debiut nie został w tym roku zaspokojony. Blisko była Wioletta Grzegorzewska z niewielką powieścią „Guguły”. Wielu czytelników myślało, że to jej debiutancka książka. Nic bardziej błędnego – Grzegorzewska wydała też sześć książek poetyckich, w tym dwujęzyczny, opublikowany w Londynie wybór wierszy „Pamięć Smieny“ (autorka od 2006 roku mieszka w Anglii). Więc może chociaż debiut prozatorski? Też nie. W 2012 ukazał się „Notatnik z wyspy“, zbiór zapisków dokumentujących pobyt na wyspie Wight. Uważny czytelnik zauroczony emocjonalno-zmysłowym tonem „Gugułów“ może zatem zafundować sobie wycieczkę w przeszłość, by zobaczyć, jak kształtował się język i wyobraźnia Grzegorzewskiej – dwa najważniejsze elementy, które nadają tej prozie charakter. Opowieść o prowincjonalnym dojrzewaniu, temat, zdawałoby się, do cna zgrany, pod piórem Grzegorzewskiej nabiera nowego wymiaru. Namacalny świat „Gugułów“ nie ma w sobie nic z cepeliady – choć magiczny, równie często bywa groźny, odpychający, ale też groteskowy. Reymont niech się schowa!

8. Janusz Rudnicki „Życiorysta” (W.A.B.)

header - Rudnicki sam

Janusz Rudnicki, najwspanialszy neurotyk i sowizdrzał współczesnej literatury polskiej, czyta książki biograficzne. I pisze o nich w „Życioryście”. Już ta wiadomość wystarczy, by wiedzieć, że będzie nieźle. Tym bardziej, że Rudnicki przygląda się m.in. biografiom Wagnera, Freuda (Luciena), braci Grimm, Wałęsy (Danuty), Merkel i Kafki. I chociaż z każdej z nich wyłuskuje wyjątkowo smakowite kąski i lepi z nich sprawozdawcze majstersztyki, to i tak na pierwszy plan co chwila wysuwa się on sam – niecierpliwy, cyniczny i zgryźliwy komentator. Przedzieranie się przez biografie jest dla Rudnickiego jak polowanie, na którym on jest chartem, bohaterowie zwierzyną łowną, a czytelnik myśliwym, który nie musi nic robić. Czeka tylko, aż chart przyniesie mu do stóp zdobycz – którą wyśledził, dopadł i pozbawił życia – a na koniec jeszcze pomacha ogonem. Ale autor „Męki kartoflanej” nie byłby sobą, gdyby wystarczała mu rola współbohatera. On musi grać pierwsze skrzypce. Dlatego też znalazło się w „Życioryście” miejsce dla tekstów, w których Rudnicki jest twórcą, a tworzywem – typ rudnickopodobny, spadkobierca pamiętnego Herr Rudnikiego. Opowiadania te w dobitny sposób pokazują, że jego żywiołem jest nie tylko czytanie biografii. Żywiołem jest on sam. Byt ulepiony z prawdy i zmyślenia.

9. Magdalena Parys „Magik” (Świat Książki)

„Magika” Magdaleny Parys, pierwszą część zapowiadanej „trylogii berlińskiej” (Berlinowi i jego historii autorka poświęciła także swoją debiutancką powieść „Tunel”), wydawca opisuje jako thriller polityczny i kryminał. Taki też, kryminalno-polityczny, jest punkt wyjścia powieści – w 2010 roku w niemieckim Urzędzie do spraw Materiałów Stasi zniszczono blisko 6 km akt (20 milionów stron) poświęconych udaremnianiu ucieczek na Zachód przez bułgarskie granice. W czasach żelaznej kurtyny około 4500 osób z bloku wschodniego próbowało w ten sposób przedostać się – przez Grecję lub Turcję – do krajów Europy Zachodniej. Około 100 z nich straciło życie. Zniszczenie akt pomogło uniemożliwić wykrycie zleceniodawców tych morderstw. Na podstawie tej informacji Parys wysnuła opowieść o prowadzonym w tej sprawie śledztwie, a w szerszym kontekście – o oficerach Stasi, którzy fałszując swą przeszłość budują polityczną karierę w dzisiejszych Niemczech. Ale powieść Parys to także raport na temat innych niemieckich bolączek – skomplikowanego dziedzictwa historycznego, wewnętrznych animozji pozjednoczeniowych i trudności w kształtowaniu społeczeństwa wielokulturowego. No i też o Polakach, którzy radzą sobie na emigracji, jak tylko potrafią. Czyta się to świetnie.

 10. Zbigniew Kruszyński „Kurator” (W.A.B.)

„Kurator” nie jest, niestety, najlepszą powieścią Zbigniewa Kruszyńskiego. Choć może należałoby powiedzieć inaczej – jest to powieść na tyle odmienna od poprzednich książek mieszkającego w Szwecji pisarza, nieodmiennie zmagającego się z problemem tożsamości (ideologicznej, emigracyjnej, światopoglądowej), że w pierwszej chwili tylko stylizacja językowa – na najwyższym jak zwykle poziomie –  przypomina nam, że mamy do czynienia z Kruszyńskim, najbardziej chyba niedocenionym z najwybitniejszych polskich pisarzy. Sama fabuła wydaje się bowiem dość trywialna – oto dobrze sytuowany mężczyzna w sile wieku, często korzystający z      usług call girls, nieoczekiwanie zatraca się w uczuciu do maturzystki. Tak, to już było. I to niejednokrotnie. Na dodatek (patrz: Philip Roth) rozegrane mistrzowsko. Tym większe zatem brawa należą się Kruszyńskiemu za ominięcie wszelkich pułapek związanych z podchodzeniem do takiego tematu. Lingwistyczna ekwilibrystka, świetnie charakteryzująca głównego bohatera, który swoje ironiczne, pełne bon motów wypowiedzi traktuje jako jeden z elementów autokreacji, nieoczywiste reminiscencje tłumaczące jego przyczyny rozczarowania światem oraz mistrzowsko prowadzona narracja – Kruszyński, nawet niebędący w szczytowej formie – jest wielki.