29 września 2014

Opętany

W. Eugene Smith fotografuje Pittsburgh i wpędza w rozpacz kolejnych ludzi zainteresowanych zakupem jego zdjęć.

header - poniedzialek ze springerem

W 1954 roku do młodej agencji Magnum zgłasza się Stefan Lorant, węgierski emigrant z doświadczeniem w prasie i wydawaniu albumów fotograficznych. Zlecono mu wydanie albumu na dwustulecie Pittsburgha, który właśnie wyrasta na przemysłowe zaplecze Stanów Zjednoczonych. Lorant potrzebuje około stu fotografii poświęconych współczesnej odsłonie miasta, które miałyby się ukazać w albumie. To zadanie chce zlecić W. Eugene’owi Smithowi, który trafił niedawno do agencji, a wcześniej współpracował z „Newsweekiem”, „Life” i „Harper’s Bazaar”. Smith cieszy się renomą fotografa bezkompromisowego, perfekcyjnego i diablo trudnego. Z wszystkimi kolejnymi redakcjami żegnał się, paląc za sobą mosty i trzaskając drzwiami. Mimo to Lorant, znając jego dorobek fotograficzny, postanawia zaryzykować.

 

Smith podejmuje się zlecenia, wyobraża sobie, że sfotografuje przemysłowe miasto jako żyjącą istotę, osobny organizm. Podpisuje umowę i wyrusza do Pittsburgha, gdzie ma zamieszkać na parterze domu użyczonego Lorantowi przez jednego z tamtejszych przedsiębiorców. Całe zlecenie ma zająć dwa-trzy tygodnie, góra miesiąc. Tak przynajmniej myśli Lorant. Smith, zdaje się, myśli nieco inaczej.

smith 001

Pittsburgh to w tamtym czasie jedno z najbardziej uprzemysłowionych, a przez to najbardziej zanieczyszczonych miast USA. Jednocześnie jest ono też kołem zamachowym amerykańskiego przemysłu. Fotograf taki jak Smith odnajduje to wszystko, czym zajmował się w swojej fotografii przez ostatnich dwadzieścia lat – jest tu chwała i upadek, produkcja i destrukcja, człowiek i maszyna, indywidualizm i kolektywizm, zwyczajność i niezwyczajność. W jednym mieście Smith odkrywa niemal całą ludzkość – postanawia więc zrobić esej fotograficzny, który opowie uniwersalne prawdy o człowieku i świecie, w którym przyszło mu żyć. Jak łatwo się domyślić, na takie zadanie trzeba nieco więcej czasu niż trzy tygodnie.

 

Całemu przedsięwzięciu Smith poświęca się bez reszty, ma jednak pecha. Po dwóch miesiącach pracy z jego samochodu ukradzione zostają wszystkie naświetlone do tej pory klisze. Całą pracę, ku rozpaczy swojej i Stefana Loranta, musi więc rozpocząć od nowa. Tylko w ciągu sześciu miesięcy 1955 roku Smith naświetla jedenaście tysięcy negatywów. Pracuje dniami, noce spędza zaś w ciemni przygotowując kolejne stykówki. Niedobory snu uzupełnia amfetaminą i alkoholem.

 

W połowie 1955 roku Lorant zaczyna tracić cierpliwość. Nie chodzi mu nawet o 500 dolarów zaliczki, jakie wyłożył na realizacje materiału, ale o terminy i wydawców, którzy domagają się rezultatu w postaci książki. Do Pittsburgha przyjeżdża więc John Morris z Magnum. Zastaje Smitha całkowicie opętanego pracą oraz narkotykowym nałogiem. Próbuje nakłonić go do zakończenia dzieła, ten jednak nie chce o tym słyszeć. Właśnie rozpadło się jego małżeństwo, zmarła też jego matka. Smith wydaje się odreagowywać tragedie życia osobistego zawodową pasją.

 

Morris i cała młoda agencja Magnum mają świadomość, że przeciągająca się realizacja zlecenia przynosi poważne finansowe straty. Tym bardziej, że z powodu pobytu Smitha w Pittsburghu muszą rezygnować z innych zleceń dla niego, z jakimi do agencji zgłaszają się redakcje. Magnum zobowiązuje więc Smitha do przygotowania zdjęć do publikacji w prasie. Chcą trochę zarobić na materiale, który pożarł już kilka tysięcy dolarów z agencyjnej kasy. Z powierzonego zadania Smith wywiązuje się w dość osobliwy sposób. Razem ze swoim asystentem przygotowuje kilkanaście tysięcy odbitek, które rozkłada jedna przy drugiej w jadalni i salonie wynajmowanego w Pittsburghu domu. Morris sprowadza zaś tam redaktorów z „Look”, na których ogrom pracy fotografa robi potężne wrażenie. Zgadzają się kupić cały materiał za zawrotną sumę dwudziestu tysięcy dolarów. To może oznaczać, że agencja i honor fotografa zostaną uratowane.

smith 3

O sprawie dowiaduje się jednak Lorant i wpada we wściekłość. Nie może i nie chce dłużej czekać. Jego zdaniem sprawa już dawno wymknęła się spod kontroli. Pozywa Magnum i Smitha, agencja odwdzięcza mu się kontrpozwem. W tym czasie „Look” zniechęcony zamieszaniem wokół cyklu wycofuje swoją ofertę. W końcu zostaje zawarta ugoda, zgodnie z którą Smith ma przygotować wybór zdjęć dla Loranta oraz inny cykl dla prasy, dzięki któremu Magnum podreperuje swój budżet.

 

Z oczywistych powodów „Look” nie jest już jednak zainteresowane cyklem, Smith zaś nie chce zwracać się o pomoc do „Life”, z którego odszedł trzaskając drzwiami. Robi to jednak za niego John Morris. Udaje mu się wynegocjować w „Life” 2,5 tysiąca dolarów zaliczki na publikację. Zdjęcia ma przygotować Smith, oprawą graficzną cyklu zajmą się ludzie z redakcji. Fotograf akceptuje te warunki jednak po czterech miesiącach redakcja nadal nie ma zdjęć. W końcu Smith żąda możliwości samodzielnego zaplanowania makiety pisma, „Life” zrywa więc tę współpracę, a ludzie w Magnum rwą włosy z głowy.

 

W końcu osiemdziesiąt osiem fotografii z Pittsburgha zostaje opublikowanych w 1959 roku w magazynie „Photography Annual”. Materiał zajmuje trzydzieści osiem stron pisma, za każdą z nich redakcja płaci Smithowi pięćdziesiąt dolarów. Jest to stawka, jaką w tamtym czasie płaci się fotografom-amatorom. Smith nazwie tę publikację „całkowitą porażką”. „Pittsburgh umarł” – napisze też w liście do swojego przyjaciela Ansela Adamsa.

 

W dwa lata po ustalonym terminie Smith wywiązuje się też ze zobowiązań wobec Stefana Loranta i przekazuje mu zestaw fotografii przeznaczonych do publikacji w książce. Ukazuje się ona jednak dopiero w 1964 roku i zawiera sześćdziesiąt cztery zdjęcia z Pittsburgha.

 

W sumie Smith spędza w mieście trzy lata, fotografując je jeszcze w ramach stypendium Fundacji Guggenheima. Jako efekt swojej pracy uznaje wybór dwóch tysięcy fotografii. Chce je opublikować w formie wymyślonej przez siebie – samodzielnie komponując oprawę graficzną albumu, jego układ oraz podpisy pod fotografiami. O zestawie z Pittsburgha mówi, że to najlepszy zestaw, jaki kiedykolwiek zrobił, mimo, że nadal uważa go za porażkę. Tę swoistą filozofię wyjaśnił po latach w jednym z wywiadów:

 

„Myślę, że moje fotografie są po prostu kolejnymi porażkami. Mówiąc to, nie neguję oczywiście tego, czym się zajmuję. Ja po prostu moich zdjęć nie oceniam pod kątem tego, „jak dobry” jestem. Patrzę na nie raczej pod kątem tego, czego nie udało mi się za ich pomocą opowiedzieć, gdzie poniosłem porażkę”.

smith2

Zdaniem ludzi z branży monumentalne dzieło Smitha jest jednak niemożliwe do opublikowania w jakikolwiek sposób. Takie też pozostanie do roku 2001, kiedy to odbędzie się pierwsza kompleksowa prezentacja prac wykonanych w tym mieście. Przy okazji tej wystawy jeden z krytyków powie, że „Pittsburgh” Smitha miał pecha z kilku powodów. Jednym z nich było to, że Amerykanie zapomnieli już o tym mieście, innym zaś fakt, że Smith swoją postawą zdołał już zniechęcić do siebie niemal wszystkich ludzi z branży i musiało się zmienić całe pokolenie, by na zimno można było ocenić dorobek wielkiego fotografa.

 

Fotografie w tekście: W. Eugene Smith

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także