17 grudnia 2012

Szkoła pisania, szkoła myślenia (I)

Wydany niedawno przewodnik „500 polskich książek” trafnie pokazuje, że czytelnicy sięgają chętnie także po pozycje spoza fikcji literackiej. Poniżej przybliżamy kilka arcydzieł polskiej felietonistyki i publicystyki.

 

 

Niektórzy twierdzą, że literatura polska nie ma szczęścia do publicystyki, że praktycznie przez cały swój okres dziejów, od Kochanowskiego, przez Mickiewicza i Wyspiańskiego, aż po współczesnych pisarzy jak Herbert czy Rymkiewicz, „zanieczyszczana” jest treściami, które powinny raczej pozostać na łamach gazet. Trzeba jednak zauważyć, iż nawet dzieła (choć nie wszystkie) mocno inspirowane tym, co ich autorów bolało w otaczającej rzeczywistości nadal bronią się do dzisiaj z racji swojej urody. Na przestrzeni ubiegłego wieku wyróżnić można kilku wielkich pisarzy, którzy w swojej twórczości umiejętnie godzili literaturę i publicystykę. Ich dzieje składają się na swoistą kronikę przemian polskiej inteligencji, a szkoła refleksji połączona z pięknem języka stała się cenną inspiracją dla następnych pokoleń. W tym sensie rodzima literatura zdecydowanie miała szczęście do publicystyki.

 

Tadeusz Boy-Żeleński, „Reflektorem w mrok”

 

Zbiór gromadzący artykuły ze wszystkich kręgów tematycznych (a niemało ich było). Boy zwrócił na siebie po raz pierwszy uwagę „Słówkami”, rewelacyjnym tomem wierszy i piosenek, atakujących m.in. fałsze konserwatywnej moralności. Niektóre cytaty z tej książeczki („Bo w tym cały jest ambaras…”) przetrwały w języku do dzisiaj. Podejmując tytaniczny wysiłek przełożenia francuskich arcydzieł ze wszystkich wieków (w sumie ok. 100 tytułów), zaczął pisać o literaturze. Jako lekarz z wykształcenia wyróżniał się spojrzeniem zdolnego amatora oraz niezwykle przystępnym językiem, pogodnym, nastawionym na interakcję z czytelnikiem. Jan Lechoń, broniąc przyjaciela przed zarzutami „stylu ułatwionego”, pokazywał, że u Boya każde zdanie zawiera w sobie jakąś myśl. Wróg akademickiej polonistyki, poprawiał jej błędy, ukazywał tło biograficzne w twórczości pisarzy, udowadniał, że robienie z erotyki społecznego tabu prowadzi do zakłamania.

 

Naturalną koleją rzeczy przeszedł do problematyki doraźnej: pisał o (negatywnym) wpływie Kościoła na życie publiczne, prawie do aborcji i antykoncepcji, zniesieniu kary śmierci, tolerancji dla homoseksualizmu. Wyprzedzał nie tylko swoją epokę, jak w „Ofensywie przeciw zazdrości”, gdzie wprost opowiedział się za związkami otwartymi. Z perspektywy czasu można dostrzec u niego uproszczenia oraz obsesję pewnych tematów, rzeczy te jednak nie są w stanie podważyć wartości jego dzieła – fundamentalnego dla polskiej myśli liberalnej. To także językowy majstersztyk, który znalazł wielu, czasem wybitnych naśladowców.

 

Karol Irzykowski, „Słoń wśród porcelany”

 

Wielki adwersarz Boya. W młodości pisał niedobre wiersze, później zaś stworzył „Pałubę”, powieść pionierską wobec odkryć Freuda (wprowadzając np. pojęcie „garderoba duszy”) i wielkiej awangardy prozatorskiej XX wieku. Niepowodzenie tej książki zepchnęło Irzykowskiego na pozycje krytyka, i to dosyć specyficznego. Tytuł polecanego zbioru (dostępnego w Wirtualnej Bibliotece Literatury Polskiej) dobrze oddaje jego pozycję i zapał polemiczny. Był typem recenzenta, którego pisarze nienawidzą, udowadniającego wprost, że autor zmarnował świetny pomysł, a on sam zrobiłby to lepiej. Nie chodziło mu wtedy o megalomanię, lecz o obiektywizm i rozwój świadomości twórczej. Walczył z „plagiatowością” (nieoryginalnością), „niezrozumialstwem”, pozerstwem, przerostem treści nad formą, intelektualną łatwizną (jego konflikt z Boyem na tym tle doprowadził w końcu do zepchnięcia Irzykowskiego na margines środowiska). Nie określał się także przez ciągłą negację, cenił nowatorstwo (o ile szła za nim jakaś cenna myśl), z tego też powodu potrafił dowartościować kulturę popularną, jak horrory Grabińskiego czy sztukę kina, której poświęcił pierwszą polską książkę („Dziesiąta Muza”).

 

Dzieło „Mosty”, w którym miał podsumować swoje poglądy, w większości zniszczone zostało podczas powstania warszawskiego, sam pisarz niedługo później zmarł w wyniku ran. Kilkanaście lat po śmierci doczekał się miana największego krytyka epoki, później zaś całego wieku. Podobnie jak swój przeciwnik, zdołał pośmiertnie wychować całą szkołę uczniów.

 

Antoni Słonimski, „Kroniki tygodniowe”

 

Poeta ze Skamandra, po którym zostało kilka, może kilkanaście wierszy o niekwestionowanej wartości. Mimo to jego liryczne osiągnięcia przyćmili zdolniejsi koledzy. Nawet część utworów z jego najważniejszego przedwojennego tomiku („Okno bez krat”) ma charakter zdecydowanie doraźny. Była to przemyślana taktyka. Słonimski, korzystając ze wzorców dostarczonych przez Prusa, Żeromskiego, Boya czy uwielbianych przez siebie autorów angielskich (jak Dickens czy Wells), postanowił stworzyć pasujący do nowej Polski wzór zaangażowanego inteligenta, komentującego w swojej rubryce felietonowej problemy i zdarzenia mijającego czasu. Samoobroną przed sztywnym dydaktyzmem, jak i sposobem demaskowania argumentów polemistów był znakomity humor, często oparty na purnonsensie i grach słownych. Na stwierdzenia, że przecież w kraju dzieje się o wiele lepiej, niż to wynika z jego publicystyki, odpowiadał dodawaniem skrótu „m.ż.G.s.r.” („mimo, że Gdynia się rozbudowuje”), pokazującego właściwy cel jego złośliwości.

 

Mimo lekkiego tonu, pisał o sprawach bolesnych i trudnych, czasem celowo popadając w patos. Walczył o niezależność sądu, wolność słowa, szacunek do drugiego człowieka i poczucie braterstwa. Choć opowiadał się po stronie rządu, dostrzegał jego przechylanie się w stronę dyktatury. Jego zaangażowanie w stalinizm miało charakter krótkotrwały, ale dożywotnio skaziło autorski dorobek. Publicystyka powojenna zachowała wszystkie charakterystyczne cechy stylu, lecz nie miała już tej siły oddziaływania. Pod koniec życia jego teksty w „Tygodniku Powszechnym” sąsiadowały z felietonami Kisiela. Poeta w tej sytuacji czuł się wyraźnie niekomfortowo. Nie przypuszczał, że za sprawą sąsiada pismu udało się stworzyć najlepszy duet w historii polskiej prasy… „Kroniki tygodniowe” wydano w jednotomowym (odpowiednio przygotowanym przez cenzurę) wyborze w 1956 roku, całość ukazała się w trzech tomach dopiero w latach 2001-2004.

 

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także