7 lipca 2014

Ameryka oczami Holendra

Pięćdziesiąt lat po Steinbecku holenderski historyk i dziennikarz wybiera się w podróż jego śladami po Stanach Zjednoczonych i, w przeciwieństwie do noblisty, imponuje warsztatem reportera. Czytając Geerta Maka warto inaczej spojrzeć na „spór” między literaturą faktu a literaturą piękną.

 

Ryszard Kapuściński, mistrz reportażu literackiego, mawiał, że aby napisać jedną stronę trzeba przeczytać sto. Autor „Wojny futbolowej” nie uniknął jednak zarzutu, że w jego książkach, a przede wszystkim w „Cesarzu”, jest więcej fikcji niż faktów, więcej literatury niż reportażu. Przywołany na wstępie „spór” (celowo w cudzysłowie) wydaje się jałowy – na pewno nie czas tu i miejsce, by próbować go rozstrzygnąć. Reportaż, choć coraz rzadziej spotykany w gazetach i czasopismach, żyje i ma się dobrze w postaci książkowej, a chociażby Gabriel Garcia Márquez pokazał, że wychodząc od dziennikarstwa (patrz: „Raport z pewnego porwania”) można zajść na literacki szczyt.

 

Ruszając w 2010 roku śladami Johna Steinbecka, Geert Mak był przygotowany więcej niż rzetelnie. Książka zawiera imponującą bibliografię, a jej autor w sposób przyjazny czytelnikowi (prawie sześćset stron nie nuży ani przez chwilę) analizuje obecną sytuację i historię USA. Uderza obraz kraju, w którym kompleks militarno-przemysłowy rozrasta się kosztem reszty gospodarki, maleją wydatki publiczne i stale powiększa się przepaść między coraz bogatszą mniejszością a rosnącą grupą pracujących biedaków. Mimo tego Stany Zjednoczone są nadal mocarstwem, a „amerykańska potrzeba tworzenia i zmieniania rzeczywistości wbrew zdrowemu rozsądkowi jest nienasycona”. Mak pisze o upadku amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego (przypadek Detroit), zagładzie Indian, niewolnictwie, ale i o tym, jak w XX wieku USA ratowały skórę Europie. Przywołuje szereg postaci historycznych (brak indeksu nazwisk to bodaj jedyny zarzut wobec książki), nie ukrywa swych poglądów, bywa surowy, ale i wyrozumiały. Słowem: kocha Amerykę miłością dojrzałą, choć wymagającą.

 

Niejako przy okazji Mak demaskuje Steinbecka, którego „Podróże z Charleyem” – owoc wyprawy z początku lat 60. ubiegłego wieku – delikatnie mówiąc nie spełniają wymagań, jakie stawiamy przed reportażem i, szerzej, literaturą faktu. Amerykański noblista pędząc przez ojczyznę w tempie nieraz uniemożliwiającym jakiekolwiek badania, rozmawiając z fikcyjnymi rozmówcami lub z żoną, która często towarzyszyła mu w drodze (wbrew legendzie nie zawsze podróżował tylko z psem), odczuwał gorycz, bo odkrył, jak bardzo się postarzał i jak w niebyt odeszła znana mu z czasów młodości Ameryka. Takie rozważania też mają swoją wagę, poza tym pamiętajmy, że Steinbeck był pisarzem, nie reporterem. Ważne jest to, że zainspirował tak skrupulatnego kronikarza jak Mak. Czytajmy tego drugiego, nie zapominajmy o pierwszym, ale przede wszystkim – wbrew podziałom na gatunki literackie – w podróż zabierajmy zawsze dobre książki.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także