25 listopada 2013

Biblia podróżników

Zaledwie dwadzieścia cztery lata miał Nicolas Bouvier, kiedy postanowił wskoczyć za kierownicę swojego Fiata „Topolino” i wyruszyć w podróż z Genewy na drugi koniec świata. Był rok 1953, stolica Szwajcarii była wówczas jednym ze spokojniejszych miejsc na świecie, ale dla Bouviera nie miało to znaczenia. Miał plan: przez Bliski Wschód dostać się do Indii, a może jeszcze dalej.

 

“Program był mglisty, ale w podobnych wypadkach najważniejsze to wyjechać”, pisał później. Do pełni szczęścia potrzebny mu był jeszcze towarzysz podróży. Znalazł go w Belgradzie. Thierry Vernet, malarz i przyjaciel pisarza właśnie kończył tam wystawę swoich prac. W tym momencie opowieść właściwie się zaczyna, bo „Oswajanie świata” – książka kultowa, zwana wręcz „biblią podróżników” – nie powstałaby, gdyby nie doszło do spotkania tej dwójki. Trójki nawet, bo uwieczniony na okładce wehikuł Bouviera zasłużył z pewnością na to, by włączyć go do grona protagonistów.

 

Wspólna podróż duetu Bouvier-Vernet trwała niespełna rok, w tym czasie byli nierozłączni, potem ich drogi się rozeszły. Pokonana przez nich trasa z pewnością imponuje nawet dzisiaj, kiedy podróżowanie przestało być luksusem dla grupki wybrańców, a stało się niemal przymusem. Z Serbii przez Macedonię, z krótkim przystankiem w Turcji i dłuższym w Persji, aż do przygranicznych terenów Pakistanu; przez pustynie, bezdroża, wioski i góry. Od liczby przejechanych kilometrów większe wrażenie robi jednak sposób podróżowania i towarzysząca mu beztroska, swoboda godna rebeliantów. Przemieszczają się bez planu, nie odmawiają sobie „luksusu niespieszności”, w jednym mieście zostają na dzień, w innym na pół roku. Nie ma żadnych reguł poza jedną: „człowiek podróżuje, aby zdarzały i zmieniały się różne rzeczy”.

 

Bouvier i Vernet – trudno myśleć o nich osobno – bardzo specyficznie pojmują cel podróżowania. Chodzi nie tyle o kierunek przemieszczania się, bo ten mają względnie ustalony, ile o coś, co określić można jako “sens bycia w podróży”. Nie wyjeżdżają, żeby cokolwiek zobaczyć. W książce Bouviera nie sposób znaleźć choć jednego opisu zabytku znanego z kart bedekerów, choć trzeba przyznać, że wyjątkowo trafnie potrafi on oddać urodę miejsc i lokalny koloryt. Nie ścigają się też z nikim, nie chcą dojechać „jak najdalej się da”. Każdy z nich wyrusza po coś innego. Thierry naturalnie chce malować, Nicolas – pisać, ale imają się w tym czasie także różnych innych zajęć. Urządzają wyprawy do wiosek cygańskich i nagrywają tradycyjną muzykę, pracują w barze, malują murale, otwierają wernisaże, miewają odczyty i korepetycje, a nade wszystko przebywają wśród ludzi, zawierając przyjaźnie. „Jeśli nie udało mi się tam wiele napisać, to dlatego, że cały mój czas pochłaniało przeżywanie szczęścia”, napisze Bouvier. Ich podróż nie ma wyraźnej struktury i to prawdopodobnie jest największym jej walorem, na tym wzorować będą się bowiem pokolenia naśladowców, ruszających tym samym szlakiem albo z podobną motywacją.

 

A jednak ich podróż daleka była od idylli. Kłopoty znajdowali tak łatwo, jak kompanów do rozmowy. Borykali się z brakiem pieniędzy, twórczymi kryzysami i – nade wszystko – nieustannymi awariami nieocenionego „Topolino”. „Nienawidziliśmy Iranu prawie tak mocno, jak w innych okolicznościach potrafilibyśmy go kochać”, relacjonował Bouvier z goryczą. Nieobca była im melancholia flaneura ani poczucie zagrożenia, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w dzisiejszych czasach podróż dwóch młodych Europejczyków przez Iran i Afganistan nie przebiegałaby tak gładko.

 

Wiedeński filozof Otto Weininger uważał podróżowanie za niemoralne. W podróży bowiem wpadamy w sidła pokusy porzucenia odpowiedzialności za życiowe sprawy, które zostawiamy za sobą. Wyjazd, terytorialny dystans przynoszą nam – jego zdaniem – odpoczynek od „domowej intensywności uczuć” i pozwalają na bierne poddanie się upływowi czasu. Bouvier również zwracał uwagę na to, że podróżowanie nie jest całkiem niewinną aktywnością. Podróż zmienia, może kogoś stworzyć na nowo albo zniszczyć; człowiek jej nie kreuje, ale sam jest przez nią kreowany. A to zawsze niesie ze sobą ryzyko. Podróż – jak pisał Szwajcar – „to doświadczenie, z którego nie da się wyleczyć”.

 

Od pierwszego wydania „Oswajania świata” Nicolasa Bouviera minęło w tym roku pięćdziesiąt lat, mimo to książka ani trochę nie straciła na aktualności. Jej największą siłą jest umiejętne przedstawianie towarzyszących podróży emocji (na ogół skrajnych). Wewnętrzne pejzaże spełniają tutaj taką funkcję, jak w innych książkach podróżniczych opisy przyrody czy architektury. Dodatkowym walorem tego wydania jest to, że zawiera liczne rysunki Verneta – jego czarna, tłusta kreska z odrobiną ironii odmalowuje „świat oswojony”. Dzięki nim relacja o wspólnej wyprawie dwójki nierozłącznych podróżników staje się kompletna.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także