30 lipca 2014

Kadecka szkoła życia

W 1948 roku z obawy przed cenzurą Géza Ottlik odebrał „Szkołę na granicy” wydawcy. Książka ukazała się dopiero jedenaście lat później i od tego czasu cieszyła się na Węgrzech statusem pozycji kultowej, z której młodzi pisarze czerpali jak z podręcznika. Na półki księgarń właśnie trafiło trzecie polskie wydanie z bardzo ciekawym posłowiem Pétera Esterházyego.

 

Benedek Both – znany lepiej jako Bebe – ma dziewięć lat, kiedy trafia do szkoły kadetów. Są lata 20. XX wieku, radość z dopiero co ogłoszonej niepodległości miesza się na Węgrzech z goryczą po utracie dwóch trzecich terytorium wskutek traktatu z Trianon i buntem wobec nowej autorytarnej władzy. Wojskowa szkoła to nie plac zabaw, o czym szybko przekonują się nowicjusze. Nieobeznani z obowiązującymi tu zasadami, zmagają się ze swoimi słabościami, tęsknotą za domem, lękiem przed dowódcami i starszymi kolegami. Chłopcy tracą szybko dziecięcą niewinność. Szkoła na granicy wkrótce stanie się ich jedynym wszechświatem, a z każdym dniem to, co na zewnątrz, będzie bardziej obce i odległe.

 

Bohaterowie Ottlika są skazani na nieustanne dokonywanie wyboru pomiędzy autonomią a solidarnością. Często oscylują na cienkiej granicy między pragnieniem zbliżenia się do kogoś a lizusostwem. Zarówno uległość, jak i hardość mogą prowadzić do natychmiastowej, surowej kary ze strony tego wrogiego i niezrozumiałego otoczenia. Prędko jednak, z braku innej możliwości, każdy z chłopców odnajduje swój własny sposób na dostosowanie się do reguł gry. Najtrudniej przychodzi to Medvemu: to on jako ostatni podporządkowuje się dyscyplinie; to on ma najsilniejsze poczucie moralności i własnej godności; to on pisze do matki list z prośbą, by go zabrała, ale ostatecznie postanawia nie wracać do domu; wreszcie to on dezerteruje ze szkoły, tylko po to, by do niej wrócić. Najpewniejszą drogą ucieczki okazuje się własna wyobraźnia i tylko w niej można wskrzesić chwile prawdziwej wolności.

 

Opowieść o szkole kadetów spina klamra – spotkanie po przeszło trzydziestu latach dwóch głównych bohaterów, Bebe i Szeredyego. Narratorów jest dwóch: pierwszym z nich jest Medve, którego wersję wydarzeń poznajemy z rękopisu, drugim zaś Bebe, któremu rękopis został pośmiertnie przekazany. Staje się on redaktorem notatek swojego przyjaciela. Uzupełnia je, poprawia, poszerza. Obaj zmagają się z problemem doboru słów dla jak najwierniejszego oddania rzeczywistości i przeżywanych przez nich emocjonalnych rozterek, a także toczą walkę pamięci z chronologią. Zmiany perspektywy i przesunięcia w czasie zapewniają dynamiczną, ale nie pozbawioną harmonii historię, gdyż Ottlik zręcznie łączy wszystkie głosy w miłe dla ucha unisono.

 

„Szkołę na granicy” można odczytywać jako alegorię życia w zniewolonym kraju, w którym tli się wiecznie niezaspokojona, ale niezmiennie żywa potrzeba wolności. Ottlik imponuje jednak lekkim piórem, pozwalając czytelnikowi zamieszkać w szkolnych murach, odizolowanych od zewnętrznego, „śmiesznego” świata cywilów, bać się, cieszyć, odnosić sukcesy i godzić się z porażkami.

 

Bebe, Szeredy i Medve wynieśli z wojskowej szkoły jedną podstawową lekcję: aby przetrwać, najważniejsze jest oszczędne używanie słów i ekonomia ruchów. Prawdziwe znaczenia skrywają się gdzie indziej i to na nich oparte są głębokie relacje. Byli bowiem „związani ze sobą silniej niż idący na wspinaczkę alpiniści albo najczulsi kochankowie, połączeni nie tylko pojęciami mającymi konkretne nazwy, a więc: narodowością, miejscem zamieszkania czy czymś podobnym, ale na śmierć i życie całą wspólną egzystencją. Z tej wspólnej męki, goryczy, ran, błota, śniegu, wspólnie doznanych upokorzeń oraz wspólnie przeżytych uniesień powstać by mogło coś o smaku chleba, bez czego już nie potrafili istnieć”.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także