14 lipca 2015

Kuchnia świata dla małolata

Na czereśniową książkę kucharską rzuciłam się niczym żarłacz.

Zacząć warto od przypomnienia, że cała seria o ulicy Czereśniowej jest niezwykłym zjawiskiem. Zachwycające i małych, i dużych obrazkowe książki podbiły serca polskich mam i dzieci w wieku dość rozpiętym. Doświadczeni mówią, że w ten czy inny sposób przygody bohaterów ulicy Czereśniowej śledzą ich dwu, ale też siedmioletnie pociechy, choć te ostatnie trzeba już bardziej do tych działań zachęcać. Sama z pewną niecierpliwością czekam na moment, kiedy moja córka – wyraźnie za mała – rozpocznie swoją znajomość z czereśniowymi książkami, bo będę wówczas mogła bez skrępowania i z dobrą wymówką cieszyć się nimi razem z nią. Jestem też pewna, że wspólnie będziemy wertować książkę kucharską z tej serii. I to z kilku powodów.

Pierwszy jest taki, że z niej naprawdę można się dużo dowiedzieć, nie tylko zresztą o kuchni. Przepisy podzielono na cztery grupy tak, by odpowiadały czterem porom roku. W prosty sposób rozwiązano zatem problem poszukiwania składników i wyboru najzdrowszych w danym momencie potraw. Propozycje wykraczają poza kuchnię polską i „kuchnię dzieciacką”, czyli słodycze i przeróżne placki oraz naleśniki, które królują w podobnych publikacjach. Mieszkańcy ulicy Czereśniowej pochodzą bowiem z całego świata, mają różne zawody, różne doświadczenia, różne poglądy. Dlatego na ich stołach pojawiają się rozmaite potrawy. Dzięki temu prócz pancake’ów lub ryżu z jabłkami i cynamonem zaproponują nam oni także np. biryani, pieczoną rybę i owocowe lassi. Ciasto chlebowe, zupę z soczewicy, ale i łazanki. Opowiedzą, jak zrobić marmoladę, a także klopsy kebabowe, chipsy z warzyw, a dla odmiany chrupiący i sycący sznycel. A oprócz tego, że zdradzą, jak przyrządzić francuskie clafoutis – naleśnikowe ciasto z wiśniami lub czereśniami – to jeszcze podpowiedzą, jak pestki po owocach wykorzystać do uszycia termoforu.

Tego typu wskazówek jest tu zresztą więcej. Dzięki nim mali czytelnicy poznają różne kształty makaronu, dowiedzą się, jak rozpoznawać na łące zioła, a jak zasadzić je na balkonie lub w ogrodzie. Jak wyhodować własną rzodkiewkę, a jak pomidory. Do czego – prócz jedzenia – nadają się nasiona soczewicy. Oprócz tego oczywiście: jak obrać jabłka, ugotować ziemniaki i zrobić domowy cukier waniliowy oraz do czego służą poszczególne kuchenne sprzęty. Ryzykownie stwierdzę – dla każdego (od małego nowicjusza po bardziej doświadczonych kulinarnie i wiekowo) coś nowego. Taki dobór treści ma wymiar edukacyjny na tylu poziomach, że aż serce ściska z radości. Pokazując bowiem tak różnorodne przepisy i ciekawostki, prócz kulinariów uczy też tego, że żyjemy w pięknie różnorodnym świecie, a to odbieram jako wartość nadrzędną tej książki.

Wpaja też, że warto jeść zdrowo. Że lepiej coś zrobić samemu, bo to niezła rozrywka. Że warto próbować nowych rzeczy. I to jest następny bardzo duży atut. Wyobrażam sobie, że „Wielkie gotowanie na ulicy Czereśniowej” może wspomóc rodziców, których dzieci niechętnie podchodzą do próbowania nieznanych im potraw. Ulubieni bohaterowie w interesujący sposób mogą zachęcić ich do tego, pokazując, że jedzenie może być po prostu ciekawe.

Jedyna wątpliwość, jaka się w mojej głowie pojawia, dotyczy tylko kategoryzacji wiekowej tej publikacji. Jak wspomniałam, czereśniowa seria bawi przede wszystkim małe dzieci. Książka kucharska i formą, i treścią trochę wyrasta ponad ten wiek, według mnie duża część zawartych w niej informacji będzie dla maluchów niezrozumiała, za to interesująca dla starszych dzieci. Zastanawia mnie tylko, czy postaci, które kocha czterolatek, pozostają wiarygodne dla np. sześcio- czy ośmiolatka. I czy przekonają go do przemierzania i próbowania czereśniowej kuchni. Na to pytanie jednak każdy rodzic musi sam sobie odpowiedzieć. Ja uważam, że ryzyko podjąć warto. Najwyżej zostaniemy z przyjemnością lektury sami. A zdobytą wiedzę przekażemy dzieciom w inny sposób.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także