19 marca 2014

Podróże w miejscu

Mariusz Wilk, outsider polskiej literatury, staje się coraz bardziej osobny. I wsobny.

 

Dom nad Oniego był do tej pory dla Mariusza Wilka chwilową przystanią między podróżami, miejscem wytchnienia, początkiem i końcem każdej tropy. Aż wreszcie przerodził się w punkt docelowy, w którym włóczęga stał się – czy definitywnie? – pustelnikiem, który z zaonieżskiej głubinki przepowiada zmierzch pogrążonej w symulakrach zachodniej „syfilizacji”. Skąd to nagłe zatrzymanie i rezygnacja z życia w drodze? Powody są dwa. Po pierwsze – autor „Wołoki” poczuł, że „rokom coraz bliżej do wyjścia”, czyli, tłumacząc z „wilczego wolapiku” na nasze, jest już za stary na podróżowanie. Po drugie – narodziny córki zakotwiczyły pisarza na dobre w Kondzie Biereżskiej, a jednocześnie pozwoliły znacznie poszerzyć życiowy horyzont. Wpatrywanie się w oczy dziecka i objaśnianie Martuszy świata nieoczekiwanie stało się dla Wilka najważniejszą ze wszystkich podróży.

 

Rozpięty między dziennikiem a esejem „Dom włóczęgi” jest dzięki intymnej atmosferze najbardziej wyciszoną i kontemplacyjną książką Wilka. Książką, w której duchowa wyprawa w poprzek czasu staje się ważniejsza od eksploracyjnej gorączki jego poprzednich utworów. Ponad wędrówki po obrzeżach Rosji autor przedkłada w niej podróż w głąb prywatnego mikrokosmosu. Tropa Wilka wiedzie teraz wśród słów (dużo tu refleksji nad dziełami pokrewnych mu autorów – Chatwina, Nootebooma, Bouviera, Thubrona) i obrazów – ze świecą szukać we współczesnej polszczyźnie tak prześwietnych opisów upartego trwania natury. I coraz wyraźniej biegnie ku temu, co niewypowiedziane.

 

Ostatni, jak zapowiada autor, tom „Dziennika Północnego” jest uspokojeniem oddechu, namysłem nad biegiem rzeczy. I tak też należy go czytać – w tempie medytacyjnym.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także