19 grudnia 2014

Uwierz w ducha

Nie obejrzałam ani jednego odcinka programu Kossakowskiego, więc zaczynając „Na granicy zmysłów” nie spodziewałam się niczego konkretnego. Oczywiście, jak zawsze w przypadku szeroko nagłaśnianych, mainstreamowych książek bałam się, że to właśnie dostanę – łatwą, mainstreamową papkę. Życie i literatura nie są jednak takie proste.

Przemek Kossakowski, mówiąc w największym skrócie, jeździ po Polsce, Ukrainie i Rosji w poszukiwaniu uzdrowicieli, szamanów, szeptunek, ludzi stosujących medycynę alternatywną, leczących aurą, energią, egzorcyzmujących wszystkich innych przedstawicieli branży, w której sukces zależy głownie od poziomu wiary pacjenta. Czy też raczej klienta, bo – jak się okazuje – uzdrowiciele z lekarzami zadzierać nie chcą i od leczenia się odżegnują. Kossakowski nie tylko jeździł i dokumentował, ale też sam poddawał się wszystkim zabiegom, które branża ezoteryczna oferuje w pakiecie. To z całą pewnością musiał być ekscytujący program.

Książka ma pewien kierunek, jednocześnie posuwając się od Polski na wschód i od najbardziej szemranych mediów aż po tak zwane „przypadki niewyjaśnione”, czyli momenty, kiedy nie do końca wiadomo, czy przypadkiem nie byliśmy świadkiem czegoś niezwykłego. O ile niezbyt autentyczny uzdrowiciel stosujący metodę urynoterapii wzbudza wyłącznie oświecony rechocik i poczucie wyższości, o tyle wiekowe staruszki wyganiające chorobę poprzez ugryzienia czy kamłający mongolscy szamani wzbudzają już zgoła inne reakcje, zazwyczaj połączone z przekonaniem, że w tych odległych (czytaj: mniej cywilizowanych) krajach wszystko może się zdarzyć. Może więc chodzi o dekoracje? Może ciężko uwierzyć w cud na szczecińskim blokowisku, a łatwiej w nieznanym krajobrazie syberyjskiej wsi, w którą możemy upakować znacznie więcej znaczeń mentalnych. Jeśli chodzi o kwestie wiary, przestrzeń oswojona zdaje się przegrywać z tą dziką, nieodkrytą. Może więc jesteśmy sprytnie manipulowani przez pana prowadzącego? Jedyną nutkę niepewności wprowadza tu trans hipnozy, przedstawiany jako niepokojąco wiarygodny, który odbywa się w krakowskiej kamienicy.

Równie barwny jak tematyka jest styl pisania Kossakowskiego – czasami balansując na krawędzi kiczu, czasami mocno się poza tę krawędź wychylający. Na szczęście dosyć łatwo przejść nad nim do porządku dziennego. W końcu nie każdy musi umieć świetnie pisać. Książka pewnie dobrze się sprawdzi jako uzupełnienie programu. Nie polecałabym jej jako lektury reportażowej, ale w prezencie świątecznym można ją dać bez większego wstydu.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także