20 czerwca 2013

Współczesny „Władca much”?

Książka Macieja Wasielewskiego potwierdza literacką siłę polskiego reportażu, przeżywającego swój kolejny renesans za sprawą wydawnictwa Czarne. „Jutro przypłynie królowa” często porównywana jest z wydaną w 1954 roku powieścią „Władca much” Williama Goldinga. Ciekawsze wydaje się jednak pokazanie, czym różnią się od siebie te dwie pozycje i jak przez nieco ponad 50 lat zmieniło się postrzeganie odizolowanych społeczności.

 

Różnice widać już w samych „właściwościach” wyspy, która stanowi oś akcji obu dzieł. U Goldinga jest ona tyleż bezludna, co całkowicie anonimowa. Rozbijające się u jej wybrzeży dzieci, niczym u Rousseau, budują sobie utopijny świat beztroskiej zabawy, który stopniowo zmienia się w koszmar. Wyspa Pitcairn, którą opisuje Wasielewski, jest natomiast uwikłana w skomplikowane relacje geopolityczne. Jej mieszkańcy, potomkowie słynnych buntowników z Bounty, otrzymują pieniądze od rządu Brytyjskiego, który jednocześnie nie miesza się w ich wewnętrzne sprawy. Pitcairneńczycy sami budują więc swój świat zorganizowany wokół lojalności wobec małej wspólnoty, kultu ciężkiej pracy i dominacji męskiej siły. Podobieństwo z plemiennym ustrojem społecznym „Władcy much” jest jednak powierzchowne. Golding nie przewidział bowiem na swojej wyspie miejsca dla kobiet. Na Pitcairn to one padają ofiarą przemocy, a z relacji Wasielewskiego wynika, że gwałt stał się naturalnym elementem życia wyspy, na której brak innych „męskich” rozrywek. Tym samym z rozdziału na rozdział, opisany świat staje się coraz bardziej przejmujący. W zakończeniu brakuje jednak oficera brytyjskiej marynarki, który położyłby kres przemocy, jak to się stało na wyspie Goldinga. Z książką Wasielewskiego musimy poradzić sobie sami.

 

Ostry jak brzytwa język „Jutro przypłynie królowa” skutecznie utrudnia pogodzenie się z nadmiarem okrucieństwa przedstawionym w reportażu. Autor unika przesadnie poetyckiego stylu, beznamiętnie przekazując wspomnienia mieszkańców Pitcairn. Zdecydowanie pomaga w tym podkreślana przez autora obcość – zarówno wobec mieszkańców wyspy, jak i wobec kultury anglosaskiej. Wasielewski buduje w ten sposób wrażenie osaczenia i zamknięcia, które czeka każdego, kto kiedykolwiek wybierze życie na Pitcairn.

 

Reportaż Macieja Wasielewskiego to książka ważna, z ogromnym potencjałem oddziaływania nie tylko na polskiego czytelnika. Po lekturze trudno pozbyć się przekonania, że człowiek jest jednak z natury gorszy niż myśleliśmy.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także