Felieton
Wywiad z Marcinem Orlińskim laureatem Nagrody im. A. Włodka
„Najważniejsza w tym wszystkim jest przecież poezja, rzeźbienie w języku, powoływanie do życia nowych światów” – rozmowa z Marcinem Orlińskim, poetą, prozaikiem, krytykiem literackim, laureatem Nagrody im. Adama Włodka za 2015.
Sabina Misiarz-Filipek: Nagroda im. Adama Włodka to stypendium na napisanie książki. Ubiegając się o stypendium, przygotował Pan projekt tomu czy nadesłał kilka wierszy? Słowem, jak się projektuje tom poezji? I jak później ten projekt zrealizować?
Marcin Orliński: We wniosku skierowanym do Fundacji Wisławy Szymborskiej opisałem swoje osiągnięcia twórcze, przedstawiłem tematy, które zamierzam poruszyć w nowych wierszach i określiłem ich ramy formalne. Pisanie wniosku było o tyle łatwe, że mam już doświadczenie w realizacji tego rodzaju projektów. W ostatnich latach otrzymałem stypendia literackie Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, m.st. Warszawy i Narodowego Centrum Kultury „Młoda Polska”. Jak się realizuje projekt stypendialny? Zakasuje się rękawy i zaczyna się pisać.
Tom, na którego napisanie przyznano Panu stypendium, nosił roboczy tytuł Państwo środka. Czy coś się w tej kwestii zmieniło?
Państwo środka to tytuł wiersza z mojej poprzedniej książki poetyckiej. Kiedy przygotowywałem wniosek, musiałem wymyślić coś na szybko, ale teraz już wiem, że tytuł będzie inny. W międzyczasie kilka osób przypomniało mi, że parę lat temu Krzysztof Siwczyk wydał tom pod tytułem W państwie środka. Byłoby bez sensu go dublować. W tej chwili rozważam dwa inne tytuły, ale ostateczną decyzję podejmę po ukończeniu pracy nad książką.
Można przeczytać już kilka wierszy z planowanego tomu. Wspólny jest ich wydźwięk polityczny. Czy będzie to tom zaangażowany?
Formalnie książka będzie podobna do poprzedniej, czyli do Tętna, choć znajdą się w niej bardzo różne utwory. Mój bohater zmaga się z życiowymi problemami, opisuje śmierć bliskiej osoby, walczy z depresją, a w międzyczasie komentuje otaczającą go rzeczywistość społeczną i polityczną. Kilka tekstów rzeczywiście można określić mianem zaangażowanych, jednak do polityki bieżącej staram się nawiązywać w minimalnym stopniu. O wiele większy nacisk kładę na życie codzienne i egzystencjalny konkret. Trochę miejsca poświęcam też dzielnicy, w której mieszkam, czyli Saskiej Kępie. Mam nadzieję, że teksty ułożą się w spójną i atrakcyjną dla czytelnika całość.
Jak wpływa na Pana taki „przymus pisania”? Czy tego rodzaju zobowiązanie nie paraliżuje jakoś impulsów twórczych? Nie ogranicza?
Projekt wyznacza tylko pewne ramy, w obrębie których można napisać bardzo różne teksty. Czasami efekt końcowy różni się od zamierzonego. Procesu twórczego nie da się przecież w pełni kontrolować. Ważne, żeby znać kierunek. Zdarza się zresztą, że wiersz, który właśnie napisałem, ostatecznie nie trafia do przygotowywanej książki, bo po prostu do niej nie pasuje. Takich tekstów mam sporo. Odpoczywają w osobnym folderze i czekają na swój czas. Odpowiedź brzmi więc: nie, stypendium nie ogranicza mnie twórczo.
Kiedy zaczął Pan planować ten tom?
Pomysł pojawił się w zeszłym roku. Zaczęło się od kilku wierszy, które opublikowałem na łamach lipcowej „Twórczości”. W międzyczasie projekt jednak ewoluował. Ostateczny kształt książki wciąż jest dla mnie zagadką.
Nagroda im. Adama Włodka przyznawana jest na napisanie książki o charakterze literackim, literaturoznawczym lub przygotowanie przekładu, a zatem rywalizują ze sobą książki zasadniczo z trzech różnych kategorii. Czy Pana zdaniem można porównywać tak różne projekty?
Pierwszy punkt regulaminu mówi, że nagroda jest przyznawana „za najlepszy projekt lub projekty pracy literackiej lub literaturoznawczej (poezja, proza, esej, przekład, rozprawa badawcza, praca krytyczna)”. Myślę, że takie projekty są z gruntu nieporównywalne. Sam zasiadam w jury kilku konkursów literackich i wiem, jak trudno jest czasem ocenić, który z dwóch zestawów wierszy jest lepszy. A przecież w przypadku konkursu poetyckiego mówimy o jednym gatunku literackim! Dziedziny, które wymieniono w regulaminie Nagrody im. Adama Włodka, dzieli kosmos. Nie zazdroszczę więc kapitule, ponieważ musi podejmować naprawdę trudne decyzje.
Mam wrażenie, że poezja w konkursach literackich (ogólnoliterackich) znajduje się często w trudnym położeniu. Jak to wygląda w przypadku tego konkursu? Czy jest jakoś uprzywilejowana?
Nie wiem, jakie konkursy literackie ma Pani na myśli, ale poezja rzeczywiście jest często gorzej traktowana. Jak pisała Wisława Szymborska w słynnym wierszu Niektórzy lubią poezję, „Niektórzy –/ czyli nie wszyscy./ Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość”. Trudno powiedzieć, czy w przypadku tego konkursu poezja będzie traktowana w jakiś specjalny sposób. Wszystko zależy od tego, komu będą przyznawane stypendia w następnych edycjach. W zeszłym roku stypendium zostało podzielone między prozaika Mikołaja Łozińskiego i tłumacza Miłosza Waligórskiego. Może w przyszłym roku nagrodzony zostanie zatem młody literaturoznawca, eseista lub krytyk literacki?
Jak wyglądałaby Pana praca nad tym tomem, gdyby nie nagroda?
Możliwe, że bez stypendium martwiłbym się teraz, z czego opłacić rachunki, ale sama praca nad książką wyglądałaby pewnie podobnie. Najważniejsza w tym wszystkim jest przecież poezja, rzeźbienie w języku, powoływanie do życia nowych światów.