Artykuł
Jeffrey Eugenides – wywiad
Dziś „Anna Karenina” nie skończyłaby się samobójstwem. Anna wywalczyłaby niezłe alimenty, a Karenin musiałby dogadać się z Wrońskim i co drugi weekend spędzać z synem.
Z Jeffreyem Eugenidesem rozmawiał w Nowym Jorku Wojciech Orliński.
Czy patrząc z perspektywy roku 2013, myśli pan, że cała postmodernistyczna rewolucja w podejściu do literatury i filozofii wytrzymała próbę czasu?
Jestem tylko pisarzem, wykładowcą creative writing. Ale gdy patrzę na moich kolegów z Princeton, prawdziwych profesorów – no cóż, oni wciąż się odwołują do Derridy. Na pewno nie była to więc przelotna moda. Uważam, że postmoderniści mieli rację nawet tam, gdzie ich filozofia mi się nie podoba.
Czyli?
Mam na myśli ich podejście do literatury, zgodnie z którym znika autor i wartość twórczej oryginalności. To właśnie stało się w internecie, gdzie wszystko jest zapożyczone, zremiksowane, zsamplowane. Cała internetowa kultura 2.0 to przecież spełnienie tego, o czym teoretyzowali Francuzi.
Ale ja nie lubię pisarzy, którzy uznali tę filozofię za pretekst do porzucenia tradycyjnej narracji, z fabułą i bohaterami. W swoim wyobrażeniu powieści jestem raczej staroświecki. Chcę opowiedzieć historię, która zainteresuje czytelnika.
Z przekory wobec panującej na uniwersytecie mody pańska bohaterka czyta klasyczne powieści i chce pisać licencjat o intrydze małżeńskiej, m.in. u Jane Austen i Tołstoja. Miłość zmieniła się od tamtych czasów?
Zmieniło się małżeństwo. Świadczy o tym choćby liczba rozwodów. Fabułę „Anny Kareniny” trudno przetłumaczyć na dzisiejsze realia. U Tołstoja traci dom, prawo do kontaktu z synem, podlega tak daleko idącemu ostracyzmowi, że musi wyemigrować. Tu nie idzie o odmienny kostium czy gadżety, to naprawdę inna sytuacja, waga rozwodu. Czy wyobraża pan sobie uwspółcześnioną adaptację filmową tej powieści? Dziś standardowym rozwiązaniem byłaby wspólna opieka nad dziećmi, podział majątku. Rozwód nie groziłby Annie ruiną, powieść nie skończyłaby się samobójstwem. Anna wywalczyłaby niezłe alimenty, kto wie, może nawet doprowadziła męża w sądzie do finansowej ruiny. A on, chciałby czy nie, co drugi weekend musiałby spędzać z synem.
Mogę sobie doskonale wyobrazić realistyczną powieść współczesną, w której rozwodnik się zabija.
Ale z innych niż u Tołstoja powodów. Gdy sam się zastanawiałem nad intrygą małżeńską w XIX w. i dzisiejszą, doszedłem do wniosku, że dwie najważniejsze różnice to właśnie rola kobiety i podejście do małżeństwa. W klasycznych intrygach małżeńskich, np. u Jane Austen, cała uwaga czytelnika skupia się wokół pytania: „Za kogo wyjdzie główna bohaterka?”. Tak jakby kobieta w ogóle nie mogła sobie wyznaczyć innego celu w życiu. Od tego, kogo poślubi, ma zależeć wszystko. Te powieści kończą się ślubem. Nic, co się wydarzyło po nim, nie jest wystarczająco istotne, żeby autor nas o tym poinformował.
To nie jest sytuacja współczesnej kobiety. Dla Madeleine pytanie, kogo poślubi (jeśli w ogóle), jest tylko jednym z wielu, które sobie zadaje, wchodząc w dorosłość. Współczesny pisarz musi inaczej konstruować intrygę małżeńską. Nie może powiedzieć czytelnikom: „A teraz opowiem wam historię pewnej kobiety”, a zakończyć jej ślubem.
Dziś małżeństwo jest wciąż czymś ważnym, ale nie odczuwamy już takiej presji ze strony religii czy społeczeństwa. Zawieramy związek małżeński, bo chcemy, a nie dlatego, że ktoś nas do tego zmusza. Ale – i tu dochodzimy do paradoksu – chcemy w dużym stopniu dlatego, że mamy pewne wyobrażenia o miłości, zaczerpnięte między innymi z XIX-wiecznych powieści. Dlatego motto książki brzmi: „Są ludzie, którzy nigdy by nie byli zakochani, gdyby nie słyszeli o miłości”. Miłość to konstrukt społeczny, który ma bardzo poważne konsekwencje.
Moi bohaterowie na początku mają błędne wyobrażenie tego, jak powinna wyglądać osoba, z którą chcieliby się związać. Dlatego zakochują się w niewłaściwych ludziach. Pod koniec – cóż, niekoniecznie są szczęśliwsi, ale przynajmniej trochę mądrzejsi. Finał powieści Austen, czyli znalezienia właściwej osoby, dla mnie jest dopiero początkiem problemu.
W latach 80. nastoletnie panny rzadko wychodziły za mąż, jak za czasów Austen, ale decyzję o małżeństwie podejmowało się i tak o wiele wcześniej niż dziś. Pana bohaterka ledwo przekroczyła dwudziestkę i już szuka kandydata na męża. Gdyby trochę poczekała, może lepiej by na tym wyszła.
O, w tej sprawie stanowczo się nie zgodzę. Nie wierzę w mądrość przychodzącą z wiekiem i mam na to solidny argument – drugie małżeństwa statystycznie są bardziej nieudane od pierwszych. Najwyraźniej doświadczenie nie pomaga w decyzjach dotyczących miłości. Wprost przeciwnie.
Cały wywiad Wojciecha Orlińskiego w ”Książkach. Magazynie do czytania”. W kioskach od wtorku 26.02.