Artykuł
Piękna gra? Książki na mundial
Jedną z najbardziej podejrzanych stron futbolu jest jego umiejętność bezwzględnego znieczulania nas na świat. Czy się to komuś podoba, czy nie, kolejny mundial właśnie się rozpoczął i przez najbliższy miesiąc będzie jednym z najważniejszych, a dla wielu najważniejszym wydarzeniem tego roku – niezależnie od politycznych zawieruch, Ukrainy i rzezi na Bliskim Wschodzie.
Aby zrozumieć ten fenomen, nie wystarczy śledzić mecze. W piłce nożnej nie chodzi bowiem tylko o bramki, zwycięstwa i emocje –stała się zbyt ważnym elementem naszego świata, by sprowadzać ją do boiskowych wydarzeń. Być może to, co w futbolu najistotniejsze, rozgrywa się wręcz poza stadionami – i właśnie o tym opowiadają cztery książki, do których przy okazji turnieju w Brazylii powinno się zajrzeć.
Te cztery tytuły to ukazujące się nakładem Wydawnictwo Kopalnia, prowadzonego przez dziennikarzy Marka Wawrzynowskiego i Piotra Żelaznego „Futebol” Alexa Bellosa, „Tor” Ulricha Hessego i zbiorowa „Kopalnia. Sztuka futbolu”, w której teksty okołomundialowe zamieściło kilkunastu autorów, oraz wydany przez łódzką Officynę „Przekręt” Declana Hilla. Mimo swej różnorodności pozycje te posiadają wspólny mianownik – traktując o piłce nożnej, nie ograniczają się do niej, sytuują „piękną grę” w szerszym społecznym kontekście, przede wszystkim zaś mają cechę właściwą dobrej literaturze – ambicję objaśniania świata, sięgania pod powierzchnię zjawisk i tłumaczenia tego, co często nam umyka.
***
Brazylijczycy mają dobre powody, by się na „swoje” mistrzostwa wściekać – należą do nich stadiony za publiczne pieniądze (choć obiecywano im, że zostaną wybudowane przez prywatnych inwestorów), około pięciu miliardów dolarów nieopodatkowanego zysku dla FIFA, przesiedlenia mieszkańców faweli, tak by ich obecność nie psuła widoku kibicom z zagranicy, i brutalne tłamszenie protestów. Można sympatyzować z demonstrantami, oburzającymi się zasadnie na niesprawiedliwość czy po prostu skandale związane z organizacją mistrzostw, ale po lekturze „Futebolu” Alexa Bellosa trudno polemizować z faktem, że „mundial mundiali” powinien odbyć się w Brazylii. Oczywiście, dopóki nie pojawi się na świecie państwo, w którym urzędowym kultem zostanie piłka nożna, nie będzie też społeczeństwa całkowicie owładniętego „piękną grą”, trzeba jednak przyznać, że jeśli futbolkracja miałaby gdziekolwiek się urzeczywistnić, to właśnie w dorzeczu Amazonki. Gdzie indziej bowiem w podzielonym do granic możliwości parlamencie jedyną w miarę sprawną frakcją są kibice jednego klubu? A przede wszystkim – gdzie indziej w futbol gra się na tak wiele sposobów: od pospolitej siatkonogi, beach soccera i futsalu, przez ekofutbol, gdzie mecze odbywają się między drzewami, a za trafienie piłką w pień opuszcza się boisko, byczy futbol, kiedy to zawodnicy muszą zwracać uwagę nie tylko na zagrożenie ze strony przeciwnika, ale i byka, czy związany ze złotymi czasami sprzed kryzysu paliwowego w latach 70. samochodowy autobol, aż po futbol guzikowy, uznany przez brazylijską Radę Narodową Sportu oficjalnie za sport i posiadający oddzielną sekcję choćby w Corinthians.
Alex Bellos napisał rzecz fenomenalną (używam tego słowa z całą odpowiedzialnością), najlepszą obok „Futbolowej gorączki” Nicka Hornby’ego książkę o piłce nożnej, która została dotychczas w Polsce wydana, niezwykle malowniczą, skrzącą się przeróżnymi barwami, przezabawną, a jednocześnie ukazującą ciemną stronę tego futbolowego bzika. „Futebol” nie tyle jest pozycją o piłkarskich zmaganiach, wygranych i porażkach – choć zajmują one w tej książce eksponowane miejsce – co o piłce nożnej jako części brazylijskiej świadomości, samoidentyfikacji i kultury. I o wpływie futbolu na społeczne nastroje – Bellos na przykład szczegółowo opisuje pomunidialową depresję Brazylijczyków po ich traumatycznej porażce z Urugwajem w 1950 roku, a rozmach „Futebolu” naprawdę w niczym nie ustępuje »Wojnie futbolowej« Kapuścińskiego, który pisał przecież: „W Ameryce Łacińskiej granica między futbolem a polityką jest niezmiernie wąska. Długa jest lista rządów, które upadły lub zostały obalone przez wojsko, ponieważ drużyna narodowa poniosła porażkę. Zawodnicy drużyny, która przegrała, są nazywani później w prasie zdrajcami ojczyzny. Kiedy Brazylia zdobyła w Meksyku mistrzostwo świata, mój kolega – Brazylijczyk, emigrant polityczny, był zrozpaczony: »Prawica wojskowa – powiedział – ma zapewnione co najmniej pięć lat spokojnych rządów«”.
Pytanie, jak Brazylijczycy zareagują w przypadku, gdy reprezentacja nie spełni ich oczekiwań, jest i w tej chwili jak najbardziej zasadne – można natomiast założyć, że niezależnie od losów kadry Joachima Loewa na mundialu w Niemczech do rewolucji z tego powodu nie dojdzie. Nasi zachodni sąsiedzi nie traktują może piłki nożnej z takim ekstatycznym zacietrzewieniem jak Brazylijczycy, tym niemniej, jak dowodzi kolejna lektura obowiązkowa, „Tor” Ulricha Hessego, futbol odegrał w ich najnowszych dziejach niebagatelną rolę – jako narzędzie propagandy w czasach III Rzeszy, jako środek anestezjologiczny po drugiej wojnie światowej czy dowód na to, że po krwawej łaźni, jaką sprawili Europie, mogą jeszcze znaleźć miejsce wśród innych państw. „Tor” nie jest może lekturą tak smakowitą jak dzieło Bellosa, ma w sobie raczej germańską solidność niż południowoamerykańskie rozprzężenie, przez co skierowany jest raczej do węższego grona odbiorców, dla tych jednak, którzy jak wyżej podpisany nie potrafią wyzbyć się podziwu dla Teutonów, będzie to rzecz pierwszorzędna. Hesse znalazł bowiem znakomitą formułę – jest erudycyjny, ale nie zapomina o anegdotach, analityczny, nie przybiera też tonu ględzącego naukowca. Krytyczny czy nawet bezwzględny wobec swoich rodaków, nie uprawia samobiczowania. Przede wszystkim snuje zaś historię niemieckiej piłki tak, że trudno się od niej oderwać.
***
Futbol tworzy niezapomniane narracje, których nieodłączną częścią jest element nieomal baśniowy – tworzą go te wszystkie na poły nierealne pierwsze piłkarskie wspomnienia, wzruszenia czy rozczarowania, które dla fanów „pięknej gry” stają się prywatnymi legendami, osobistą mitologią. „Wszyscy to znamy, życie nam upływa w cyklu czteroletnim. Kiedy patrzę w przyszłość, nie myślę o tym, ile jeszcze lat przeżyję, tylko ile mundiali zdołam zobaczyć” – pisze Wojciech Kuczok w „Kopalni. Sztuce futbolu”, zbiorze kilkunastu tekstów wydanych z okazji mistrzostw świata przez Kopalnię. Takich intymnych wyznań w tym wydawnictwie znajdzie się sporo, serwują je nam choćby Stefan Szczepłek w swej urokliwej opowieści o swym zadurzeniu w reprezentacji Brazylii i Michał Okoński przy okazji tworzenia szkicu do nienapisanej książki o węgierskiej „złotej jedenastce”. Większość tekstów jednak przede wszystkim bardzo ciekawie operuje perspektywą historyczną – trzeba sięgnąć po znakomity tekst o Algierczykach Marka Wawrzynowskiego, podszytą faszyzmem historię zdobycia mistrzostwa świata przez Włochów w 1934 roku spisaną przez Leszka Jarosza, wspomnienie o wspaniałej drużynie Urugwaju z lat 30, patriotyczną gawędę Piotra Żelaznego o tym, dlaczego nie zostaliśmy mistrzami świata, czy historię Ślązaków w barwach niemieckiego Mannschaftu. „Kopalnia. Sztuka futbolu” to bowiem wielodaniowy posiłek, który mimo swej różnorodności nie powoduje efektów ubocznych i który przypomina szwedzki stół – każdy może wybrać sobie, na co ma akurat ochotę.
Walorem wszystkich opisywanych tu książek jest ich wielowymiarowość – prezentują futbol nie tylko jako zmagania sportowe, ale jako widowisko, szaleństwo, namiętność, zjawisko społeczne, grę wywołującą poważne reperkusje polityczne i ekonomiczne. Najmroczniejszą, najsmutniejszą i najbardziej przygnębiającą z omawianych tu pozycji jest „Przekręt” Declana Hilla, kanadyjskiego dziennikarza śledczego, który poświęcił kilka lat życia, by udać się tropem bukmacherskiej mafii zarabiającej miliony na ustawianiu spotkań na całym świecie, od rozgrywek juniorskich po światowy czempionat. Do pojawienia się w Polsce tej głośnej książki przyłożyłem rękę, tłumacząc ją wraz z Krzysztofem Cieślikiem, moja opinia może być więc stronnicza, ale sądzę, że mimo pewnych wad – przede wszystkim niepotrzebnego silenia się na sensacyjność przez autora, jakby materiał, którym dysponuje, nie był sam w sobie wstrząsający – „Przekręt” to jedna z książek, które przeczytać trzeba. Zwłaszcza że podejrzenia i domysły Hilla potwierdzają coraz to nowe fakty – z dochodzeniem w sprawie działalności azjatyckiej mafii na Wyspach Brytyjskich, które miało miejsce pod koniec zeszłego roku, czy ostatnim cyklem artykułów w „New York Timesie” poświęconych korupcji na mistrzostwach świata na czele. Książka Declana Hilla to futbolowa opowieść w stylu noir, w której szlachetność nie popłaca, dobro jest skażone, a wielogłowe zło czyha gdzieś w cieniu, trudne do wykrycia, niemożliwe w zasadzie do wyeliminowania. Kanadyjski autor zabiera nas w podróż przez kontynenty, na spotkania z gangsterami, przekupionymi piłkarzami i piłkarskimi włodarzami, również tymi, którzy sterują światowym futbolem, tak byśmy nie łudzili się, że oglądając reprezentacyjne zmagania w Brazylii, możemy zapomnieć o kantach i oszustwach. Jeśli któraś z książek sprawiła, że zacząłem zastanawiać się na sensem istnienia współczesnego futbolu, był to właśnie „Przekręt”.
***
Przez długie lata piłka nożna była przez polskich wydawców traktowana z zaskakującą dezynwolturą – niechlujne tłumaczenia i redakcyjne gafy sprawiały, że dla czytelnika minimalnie choćby obytego z polszczyzną kolejne pozycje były morderczymi torami przeszkód, często nie do przebrnięcia. Można mieć jednak uzasadnioną nadzieję, że sytuacja powoli się zmienia i wydawcy zaczynają rozumieć, że nie sprzedają już towaru na Stadionie Dziesięciolecia. Wydawnictwo Kopalnia jest tego doskonałym przykładem (w przypadku książki Hilla wypowiadać mi się nie wypada, więc pozostawiam ocenę odbiorcom) – pozycje, które pojawiły się u nas dzięki duetowi Wawrzynowski / Żelazny, starannie wydane, znakomicie prezentujące się pod względem graficznym, z przekładami nieurągającymi wreszcie polszczyźnie – to nowy standard na rynku i warto po powyższe książki sięgnąć również po to, by przekonać się, że czasem lepiej jest o piłce czytać, niż ją oglądać.
Jest wiele powodów, by mundial traktować podejrzliwie, a mimo to większość z nas, ludzi, dla których granica między geniuszem Nabokova i Pirlo, szaleństwem Bernharda i Balotelliego czy perfekcjonizmem Flauberta i Cristiano Ronaldo nie jest wcale wyraźna, będzie go śledzić – z zapartym tchem, z podejrzliwością, z zachwytem, z wyrzutami sumienia, z irytacją na siebie i wściekłością na cyniczny świat futbolu, z przekonaniem, że w życiu niewiele jest lepszych godzin niż te, gdy na naszych oczach tworzy się piłkarskie arcydzieło, i z myślą, że ten miesiąc dałoby się spędzić przyjemniej, na pewno zaś sensowniej. A także z nadzieją – zawsze płonną – że czerwiec nie skończy się nigdy. Na szczęście literatura, również traktująca o „pięknej grze”, jest świetnym narzędziem zaklinania czasu – i znakomitym sposobem, by po przebudzeniu jakoś dociągnąć do wieczora, kiedy na półtorej godziny znowu można zapomnieć, że świat poza boiskiem naprawdę istnieje.