Recenzja
Wodne szaleństwo
Młyński Staw nie jest zbyt dużym zbiornikiem, jednak kiedy jest się Małym Wodnikiem, to można w nim przeżyć mnóstwo fascynujących przygód i odkryć niejeden ciekawy, a nawet niebezpieczny zakątek.
Kiedy jednak całe dnie spędza się w odmętach wód i wśród szuwarów nic dziwnego, iż może pojawić się pragnienie wolności i tęsknota za czymś innym, odległym. Czy jednak powierzchnia jest tak samo przychylna jak głębina stawu? Czy powietrze muskające skórę będzie tak samo przyjemne, jak woda ją otulająca? Czy szum wierzby będzie tak kojący, jak szum wodorostów?
Odpowiedzi na te pytania znajdziemy w niezwykłej książce Otfrieda Preusslera, „Przygody Małego Wodnika”. Autor, znany z bajek opartych na legendach i starych wierzeniach, tym razem oddaje w ręce dzieci (i nie tylko dzieci) historię małego, ciekawskiego wodnika. Jeśli do tej pory myśleliście, że istoty podobne do ludzi, żyjące w zbiornikach wodnych, nie istnieją, to macie okazję przekonać się, jak bardzo mylne były wasze sądy.
Życie wodników niewiele różni się od naszego – mają oni podobne pragnienia czy tęsknoty. Ich domy zbudowane są z trzciny i otynkowane szlamem, w oknach zawieszone są nawet firanki z wodorostów. Tam również na świat przychodzą dzieci, w tym Mały Wodnik, którego narodziny świętowała cała podwodna rodzina, łącznie ze szwagrem bagiennikiem. Nikt jednak nie przypuszczał, że maleństwo tak szybko stanie się nie tylko samodzielne, lecz również niesłychanie ciekawskie, z głową przepełnioną szalonymi pomysłami. Zamiast nieśmiało wychylać się z małego domu, Mały Wodnik od razu pragnie zwiedzić cały Młyński Staw. Nie boi się poznawać innych mieszkańców zbiornika, zapuszcza się nawet w tak niebezpieczne rejony, jak głębokie i ciemne lasy na dnie, tworzone przez jezierze, zamętnice błotne i okrężnice bagienne.
„Przygody Małego Wodnik” Otfrieda Preusslera to nie tylko historia o ciekawskim wodniku i jego przygodach. To także pewne złamanie stereotypu bajki z morałem. Autor nie komentuje zachowania chłopca, choć wiele w książce przykładów niesubordynacji czy narażania się na niebezpieczeństwo, to wnioski możemy wyciągnąć jedynie my sami. Książka to również dowód na to, że inność nie stanowi przeszkody w przyjaźni i że dzieci postrzegają świat zupełnie inaczej niż dorośli, że nie ograniczają ich stereotypy.
Niewątpliwą zaletą książki jest jej piękne wydanie. Niezwykłe ilustracje Winnie Gebhardt przenoszą nas w świat wodników, w głębiny Młyńskiego Stawu czy w okolice młyna. Mimowolnie stajemy się częścią świata małego urwisa i już tęsknimy za wiosną, kiedy znów obudzi się on ze swojej zimowej drzemki. Ja zaś tęsknię za kolejną książka autora, wypatrując jej na horyzoncie.
Justyna Gul