10 czerwca 2020

Zaczytane wakacje 2020: Janusz Rudnicki poleca

Nowe wyrasta ze starego. Jeśli literaturę zamienimy w drzewo, gałęziami (i liśćmi) będą rzeczy nowe, a pniem stare, klasyczne. Coś zawsze wyrasta z czegoś. Tych gałęzi często tak dużo, że pnia nie widać, więc ja tu Wam trochę przynajmniej go odsłonię.

Janusz Rudnicki poleca na wakacje

1.

Odyseja o chlaniu ekscesywnym. Pijany pociąg jedzie na pijanych szynach trasą “Moskwa – Pietuszki” . Picie jako religia, wódą wali tu nawet od Pana Boga. Autor, Wienia w osobie własnej, jedzie pociągiem z Moskwy do Pietuszek, żeby odwiedzić swoją ljubę, z rudymi warkoczami do samego zadu. Kilometrów tylko sto piętnaście, a jaka odyseja! Wieniedikt Jerofiejew pił “wprost z butelki, odrzuciwszy głowę w tył jak pianista”. I szlag go trafił. Została po nim niewielkich rozmiarów książka, arcydziełko to śmiało czytać możecie lekko zrobieni. I pamiętajcie, świt to czas poniżenia i hańby człowieka, bo sklepy z alkoholem zamknięte, a trzeźwy świat Ne do zniesienia jest. I to jeszcze, nie można polegać na opinii człowieka, który nic jeszcze nie wypił na kaca.

2.

Następny czuły moczymorda. Rozbitek na morzu piwa, z bojami w postaci butelek mocniejszych trunków. On też na pewno jako pijący cieszył się z dnia następnego, kiedy to „po wytrzeźwieniu znowu się upiję”. U niego w rzece, w jej odbiciu ludzie wyglądają górna i dolna część kart z królami, a konie “piją sobie same z pyska”. Lub to, poły płaszcza ojca motocyklisty dostają się w szprychy koła, syn siedzi z tyłu, krążą po polu wieczność, aż chłop odcina ojca od płaszcza kosą, a ojciec płaszcz przerabia na kurtkę. To Hrabal, i jego „Legenda o pięknej Julci i inne opowiadania”. Radość czytania, te jego opowiadania, i melanż śmiechu i łez. A jeśli nie one, to “Zbyt głośna samotność”. To jest dopiero otwarcie!

„Trzydzieści pięć lat robię w starym papierze i to jest moje love story. (…) Jestem dzbanem pełnym żywej i martwej wody, wystarczy, żebym się lekko nachylił, a ciekną ze mnie piękne myśli…”

Ps. Cyganki gaszą papierosa obcasem, jakby “miażdżyły łeb żmii”.

3.

“A oprócz tego, Panie, cóż jest człowiek, żeś mu się objawił?” Wiesław Myśliwski. Ten wcześniejszy, nie aż tak refleksyjny, bardziej obrazowy, więcej przebojowej fabuły. “Kamień na kamieniu” to samotny biały żagiel na morzu polskiej prozy. W tej książce nawet towar w naszej prozie deficytowy, humor mianowicie. Grób, im bardziej okazały, tym chłop jakby bardziej się w tamten świat worał. Człowiek z łyżką zupy do gęby nie może dojść, tak trzęsie, kiedy drogę budują. A mleko strzyka w oborze tak, że słychać je może i na całym świecie. Namawiam na degustację bigosu po Myśliwsku, głównego dania z naszej karty potraw literackich.

4.

Białoszewski. Kolekcjoner okruchów dnia powszedniego. Twórca jego partyturowego zapisu. Niby nic, nic, i nagle pstryk, kosmos. Jakby od niechcenia. Na przykład w “Chamowie” taki głupi w nim, wydawałoby się, pług śnieżny: “Zima, śnieg, ciemno, coś jedzie wolno i mruga światłami. Rozgarniacz śniegu”. I nagle dodaje: ”Mruganie międzyplanetarne”. Lub łazi gdzieś po krzakach pod blokiem i płoszy w nich jakiegoś chłopa i babę, którzy w kuckach i którzy na jego widok wstają szybko i śpiesznie odchodzą: “Idzie odór. Wygnanie z raju”. I wreszcie to, głupia siatka z oczkami, a co z niej można zrobić:

“Życie jest życie. Ubezpieczalnia, poczta, sklepy, przystanki, czytelnia, wszystko to razem trzyma człowieka we władzy lokalności jak w podręcznej siatce, nie tamując mu przez wielkie oka reszty świata”.

Jebaniutki.

5.

Książka nie z tej planety, z której powyższe. Książka jak ostatni gwóźdź do trumny złudzeń. Na posterunku” to rzecz o Polnische Polizei, polskim zbrojnym ramieniu Niemców hitlerowskich w Polsce, o naszej Granatowej Policji. Siarczysty policzek w dobre samopoczucie obrońców mitu „Polski niewinnej”. Z każdą stroną łuski spadają z oczu. Uczestnictwo w egzekucjach było dobrowolne, za odmowę nie groziły żadne poważne konsekwencje, ot, drwiny kolegów, ewentualnie przesunięcie do gorszej służby. Współpraca z podziemiem, z AK, Batalionami Chłopskimi, Armią Ludową lub, ba, NSZ wcale nie przeszkadzała w mordowaniu Żydów. Jedna ręka na sercu dla Polski, palce drugiej na cynglu. Niemcy zabijali obcych, a ci nasi tych, których znali, sąsiadów, znajomych, tych, z którymi chodzili do szkoły lub bawili się na jednym podwórku. Trzeba żyć z tym, że frazy „polscy zbrodniarze wojenni” i „polski udział w Holokauście” nie są oszczercze. Są zasadne, o czym książka ta świadczy.

Więc tak, więc jeśli otworzycie ją w jakiś upalny dzień, to będzie tak, jakby autor, Jan Grabowski, wylał się na Was kubeł lodowatej wody. I skutecznie zgasił tlącą się jeszcze nadzieję, że antysemityzm w wydaniu polskim w czasie wojny i po więcej szczekał, niż gryzł.

((Janusz Rudnicki))