3 czerwca 2013

Moda do czytania

Najwięcej newsów o współczesnej polskiej modzie znaleźć można na Pudelku. Tagi „Gosia Baczyńska”, „Maldoror”, „Joanna Klimas” łączą się tam z tagami „Robert Kupisz”, „Joanna Brodzik”, „Rafał Maserak”, „dr Zosia”, „Ewelina Lisowska”, a także „wpadka”, „po przyjęciu” i „odważna stylizacja”. Zależność świata mody od celebrytów to jedna ze zmór jej twórców. Nowych projektantów poważniej opisać próbuje Marcin Różyc w „Nowej modzie polskiej”. Mimo egalitarnego podejścia, osią książki jest luksus.

 

Moda po „Dynastii”

Świat pierwszych stron „Glamour” i „Super Expressu” wydaje się czasem z modą nierozłączny. Marcin Różyc pokazuje jednak, że celebrytów i Pudelka można ciekawie wykorzystać. Przykładem jeden z pokazów Maldorora – główną modelką pokazu miała być mama Madzi. W innym udział wzięła Jola Rutowicz (dla tych, którzy nie wiedzą – Jola Rutowicz to zwyciężczyni czwartej edycji „Big Brothera”). Nie był to jednak gest w kierunku sponsorów, lecz krytyka konwencji. Maldoror, czyli Grzegorz Matląg, karierę rozpoczął w 2007 roku i szybko zdobył uznanie. Podobnie jak Jakub Pieczarkowski, Ania Kuczyńska czy Anna Orska, należy do nowych twórców mody w Polsce, którzy pracę zaczęli w latach dwutysięcznych.

 

Wówczas – obok tak zwanych sieciówek z wielkim kapitałem, stylowych, poważanych krawców i kilku starszych projektantów, tworzących jeszcze w Polsce Ludowej, głównie w ramach państwowego przedsiębiorstwa Moda Polska – zaczęli pojawiać się młodzi ludzie, którzy chcieli robić modę. Ci, którzy teraz uznawani są już za klasyków, choć niewiele starsi od „młodych projektantów”, zaczynali „w epoce, w której polskiej mody właściwie nie było”. Polska po okresie PRL-u pozbawiona była mechanizmów mody powszechnych na Zachodzie, a więc i jej twórców. – Królowała wtedy „Dynastia” i Stadion Dziesięciolecia – mówi Joanna Klimas w rozmowie z Różycem.

 

Teraz znajdują się gdzieś między niszą a kulturą popularną. „Nowa moda polska” Marcina Różyca próbuje przypieczętować przemiany tego okresu. Stara się uchwycić ten specyficzny moment, gdy zdolni projektanci nie odfrunęli jeszcze do kompletnie niedostępnego dla zwykłych śmiertelników obszaru, moment kształtowania się mechanizmów, które nadadzą charakter polskiej ulicy przez najbliższe lata. To między innymi powstanie polskiej edycji Fashion Week w Łodzi, który propaguje wśród polskich projektantów pracę w rytmie zgodnym ze światowym kalendarzem mody, nowa, liczna grupa młodych projektantów, których kreacje są dostępne dla szerokiego grona odbiorców, wejście w zwyczaj ubierania się u lokalnych twórców. Jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu do wyboru były tylko wielkie sieci i nieliczne przypadkowe butiki z ubraniami zagranicznych twórców, które funkcjonowały w zupełnym oderwaniu od tego, co widać było na ulicy. W ostatnich latach coraz częściej zamiast anonimowego podkoszulka z sieciówki lub oficjalnego garnituru Polacy wybierają „trzecią drogę”. Nasze mamy masowo same szyły sobie sukienki według wzorów lub własnej inwencji. Teraz na czasie jest wiedzieć, co kto projektuje w twoim mieście.

 

Polski rynek mody

W przypadku tej książki pytanie, dlaczego i dla kogo powstała, nasuwa się samo. Szczególnie że to pierwsza od dłuższego czasu publikacja o takim charakterze. Warto wspomnieć, że PRL również odkrywał swoją modę, choć nieco inaczej traktowaną. Przykład stanowi książka „Jak oni się mają ubierać” Barbary Hoff i „Jana Kamyczka” [Janina Ipohorska], w której projektantka radziła, jak zrobić z koca modną kurtkę, opowiadała, jak ubierają się narciarze w Zakopanem, a jak w Alpach, oraz przybliżała rolę żurnali w cyklu życia kreacji.

 

Zaskakujące jest przede wszystkim wydawnictwo, które tę książkę opublikowało. Jeżeli oceniać krąg zainteresowanych modą po liczbie wejść i lajków w kolorowych portalach, to powinna ją wydrukować oficyna nastawiona na masowego odbiorcę, jako dodatek do „Elle” lub „Pani”. Z licznymi dużymi zdjęciami i na kredowym papierze. Albo Taschen – „Polish Fashion Now”. Tymczasem wydawcą „Nowej mody polskiej” jest Jakub Banasiak, krytyk, kurator i galerzysta, którego oficyna specjalizuje się w książkach artystycznych, poświęconych sztuce współczesnej. I publikuje rzecz, która mimo bogatego materiału ilustracyjnego jest książką do czytania. Właśnie ten profil – książki, a nie albumu – najbardziej definiuje jej miejsce. Zarówno krąg czytelników tego wydawnictwa, jak i eseistyczny charakter wskazują, że jest to próba określenia mody jako tematu zasługującego na poważne wypowiedzi, wpisania jej w dyskurs artystyczny, humanistyczny. Przy tym nie jest to publikacja akademicka – jej celem jest działanie, a nie opisywanie.

 

„Nowa moda polska” nie jest też poradnikiem współczesnego ubioru, chociaż na pewno można się z niej dowiedzieć, co w modzie piszczy. Książka jest odkrywaniem tego, co dzieje się w tej chwili wokół nas, na ulicy. A jest co odkrywać, bo od początku lat dwutysięcznych powstał w Polsce nowy segment zarówno rynku, jak i kultury ubioru. I o nim właśnie pisze Różyc.

 

Zaczyna od umieszczenia mody w kontekście artystycznym, ponieważ przypomnienie jej wartości intelektualnej i plastycznej jest jednym z postulatów „Nowej mody polskiej”. Pisze również o przemianach na polskim rynku mody, a właściwie o jego powstaniu. Zamiast opowieści historycznej proponuje kilka zagadnień, subiektywny wybór i opis miejsc oraz inicjatyw, które okazały się w ostatnich latach znaczące, wpływowe lub inspirujące. Książkę uzupełnia kilkanaście sylwetek i wywiadów z projektantami, takimi jak Arkadius, Magdalena Komar, Joanna Klimas, Ania Kuczyńska czy Paulina Plizga.

 

Styl kalifornijskich dzieciaków

 

Bardzo zaskakujący jest język nowej mody polskiej. Nie przypadkiem magazyny modowe składają się w większej części ze zdjęć niż z tekstu. Ubrania przede wszystkim wyglądają. Mówią również, ale językiem kroju, symboli i kontekstu. Dlatego gdy Marcin Różyc opisuje styl lub kolekcję któregoś z bohaterów, pojawiają się zaskakujące i ryzykowne narracje. Ich język eksploruje duże możliwości polszczyzny. Jego kwiecistość po pewnym czasie zaczyna wydawać się wręcz schematyczna. Dygresyjność, mieszanie tematów i powtarzające się wyliczenia, połączone z kilkuwyrazowymi charakterystykami marek i projektantów, są na dłuższą metę męczące. Powtarzanie niektórych informacji sprawia wrażenie, że książka poskładana została z gotowych elementów. Co nie jest zresztą przypadkowe – autor wykorzystał część materiałów już wcześniej publikowanych.

 

Współczesna moda pełna jest odniesień i zapożyczeń, podobnie jak język używany do jej opisu. „Styl kalifornijskich dzieciaków” czy „postapokaliptyczna sukienka” brzmią po polsku dość dziwnie, wydają się wciąż importowane z Zachodu. Być może jednak to tylko nienawykłe ucho, tak samo jak wcześniej nienawykła ulica, z trudnością przyjmuje te nowe zwroty.

 

 

Oś luksusu

 

Aspekt przestrzenny mody jest bardzo ciekawym elementem książki. Bo nie pojawia się ona tylko w abstrakcyjnej przestrzeni między przymierzalnią i lustrem – najbardziej efektowna sukienka rozgrywa się zawsze w kontekście witryny sklepu, ulicy, jej stylu, popularności i charakteru. I te miejsca również znalazły się w książce Różyca – Stary Browar w Poznaniu, wybieg Fashion Week w Łodzi czy butiki przy Mokotowskiej (którą nazywa warszawską osią luksusu). Jest to niezbyt zdystansowana, ale bardzo szczera reakcja na pojawienie się w polskich miastach po latach przełomu nowego zjawiska – małego, ekskluzywnego i niezwykle zaaranżowanego sklepu z ubraniami, w którym zjawiskowe są nie tylko ciuchy na wieszakach, ale i przemyślany wystrój.

 

Chwilami wydaje się, że luksus jest osią tej książki. Mimo egalitarnego podejścia wielu projektantów oraz trudnych początków ich działalności moda nie może się obejść bez hierarchii. Różyc podkreśla, że warunkiem jej powstawania jest rozwinięty rynek, ekskluzywność, bogate miasta. Wskazuje na brak luksusowych dzielnic, rejonów, których stylowość wspomogłaby rozwój mody. Wydaje się wręcz, że autor uważa dobrze zachowaną i odrestaurowaną zabudowę przedwojenną za jej warunek. Tłem dla awangardowych projektów powinna być klasyczna elegancja secesyjnej kamienicy.

 

Czy przypisać modę do Ministerstwa Gospodarki, czy Ministerstwa Kultury? – pytają Marcin Różyc i Karolina Sulej w rozmowie z Jakubem Noniewiczem. Autor zdecydowałby się chyba na wsparcie rodzącego się sektora modowego w kraju przez resort gospodarki. Książka natomiast mogła powstać dopiero dzięki dofinansowaniu ministra kultury i dziedzictwa narodowego.

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także