4 listopada 2015

W cudzym pięknie – wywiad z Andersem Bodegårdem

W cudzym pięknie – o pracy tłumacza i jurora Nagrody im. Wisławy Szymborskiej z Andersem Bodegårdem rozmawia Sabina Misiarz-Filipek.

Anders Bodegård, ambasador polskiej literatury w Szwecji, przekładał na szwedzki m.in. Witolda Gombrowicza, Zbigniewa Herberta czy Wisławę Szymborską. Żartobliwie określany jako „noblemaker” – autorzy, których przekłada, zwykle zostają laureatami Nagrody Nobla.

 

SMF: Jak wygląda przygotowanie do obrad jury Nagrody im. Wisławy Szymborskiej? Czy, przyjeżdżając do Krakowa, ma Pan gotową listę własnych nominacji, czy jest Pan raczej otwarty na dyskusję?

AB: Jestem dosyć otwarty, ale mam swój notes. To jest nieczytelne dla nikogo oprócz mnie na szczęście…

SMF: I jest pan zadowolony z tegorocznych tegorocznych nominacji?

AB: Prawdę mówiąc nie za bardzo, cóż – to jest kompromis… Skandaliczne moim zdaniem jest to, że pośród tegorocznych zgłoszeń prawie nie było poetek.

SMF: Jako juror ma Pan jakiś zestaw kryteriów?

AB: Nie mam określonego kryterium. Może jedynym kryterium jest zaskoczenie – chcę być zaskakiwany!

Zakładam sobie, że to, co ja chcę czytać, inni też chcą czytać. Ale nie liczę na szeroką publiczność! Nie można liczyć na szeroką publiczność, jeśli chodzi o poezję.

SMF: Mimo to Nagroda im. Wisławy Szymborskiej jest bardzo medialna…

AB: Owszem jest medialna, podobnie jak polska poezja. Mówię to jako tłumacz Wisławy Szymborskiej, która odniosła ogromny sukces, również komercyjny. W Szwecji mamy taki wybór wierszy na pogrzeby jako alternatywne, świeckie czytanie. Znalazło się w nim siedemnaście wierszy Tomasa Tranströmera. Na drugim miejscu – szesnaście wierszy Wisławy Szymborskiej!

SMF: Czyli w Szwecji Szymborska jest czytana prawie tak samo często jak szwedzki noblista. Jako tłumacz i juror Nagrody im. Wisławy Szymborskiej patrzy Pan na poezję inaczej niż np. krytyk literacki?

AB: Prawdopodobnie tak, nie wiem tego do końca. Tłumaczem jestem troszkę, no, z przypadku. Na początku lat osiemdziesiątych byłem w Polsce lektorem języka szwedzkiego. Trochę przekładałem, lecz jednocześnie byłem nauczycielem i to było dla mnie ważniejsze. Potem przyszedł stan wojenny. Podczas godziny milicyjnej trzeba było siedzieć w domu, w zamknięciu. Miałem wtedy ze sobą dużą maszynę do pisania, byłem w stanie zrobić do siedemnastu kopii, byłem bardzo popularny (śmiech), wszystko dostawałem. W tym czasie poznałem między innymi Adama Zagajewskiego, Wisławę Szymborską, Ewę Lipską. Wcale nie miałem zamiaru zostać tłumaczem, ale tak się złożyło, że poznałem tych wszystkich ludzi i przez przypadek zacząłem ich przekładać. Czytałem i przekładałem.

SMF: Dla siebie? Żeby ich usłyszeć po szwedzku?

AB: Na początku dla siebie. Ale istniał już w tym czasie komitet na rzecz Polski w Sztokholmie, z którym byłem w kontakcie i oni chcieli tłumaczenia polskiej literatury na szwedzki. Miałem możliwość wysyłania tłumaczeń pocztą dyplomatyczną z ambasady w Warszawie. W tym celu musiałem jeździć pociągiem do Warszawy… To było inne życie!… bez internetu.

SMF: Jak się rozwijał Pana kontakt z literaturą polską?

AB: Kiedy w 1983 roku wróciłem do Szwecji, miałem już ze sobą przekład księdza Józefa Tischnera, Etykę solidarności. Ksiądz Tischner był dla mnie wtedy bardzo ważny. Szukałem wydawcy i znalazłem. Wtedy zrozumiałem, że ciągle jestem nauczycielem, ale mogę też działać jako tłumacz. Kiedy wróciłem do Szwecji, odnalazł mnie Jan Stolpe, który właściwie wprowadził Witolda Gombrowicza w Szwecji w latach sześćdziesiątych (wtedy jeszcze nieprzekładanego bezpośrednio z polskiego, ale przez niemiecki i francuski). Jan Stolpe we współpracy z Janem Kunickim przełożył i wydał Pornografię i Ferdydurke. Gombrowicz zaistniał w Szwecji jako autor dramatów. Alf Sjöberg, reżyser Królewskiego Teatru Dramatycznego wystawił Ślub i Iwonę, księżniczkę Burgunda. I Jan Stolpe dowiedział się, że przekładam z polskiego. Namówiliśmy Albert Bonniers Förlag (to jest największe wydawnictwo), żeby wydać dzienniki po szwedzku. Zacząłem przekładać Dziennik, a Jan Stolpe czytał. Dzienniki wydano jeszcze w latach osiemdziesiątych. W 2004 roku z trzech tomów zrobiono pocket book, który ukazał się w nakładzie 5 tys. egzemplarzy. Za 80 koron, czyli w bardzo przystępnej cenie.

SMF: Cena przełożyła się na spopularyzowanie Gombrowicza w Szwecji?

AB: Dzienniki mają pewien wpływ na szwedzką literaturę, bo na warsztatach literackich czyta się właśnie Gombrowicza.

SMF: Zdarza się Panu wyrzucać gotowe próbki przekładów?

AB: Pewnie, pewnie… Dla mnie tłumaczenie to jest takie definitywne czytanie, w którym trzeba coś jednoznacznie ustalić. Przyjąć, że coś znaczy tak, a nie inaczej. A propos przekładów, mam przy sobie świeżo wydane po szwedzku eseje Adama Zagajewskiego W cudzym pięknie. Wiersz W cudzym pięknie to mój pierwszy ulubiony wiersz, który przetłumaczyłem w latach osiemdziesiątych w Krakowie. To jest polemika z Jeanem-Paulem Sartre, który stwierdził: l’enfer c’est les autres: („inni to piekło”). Zagajewski w odpowiedzi na słowa Sartre’a pisze „w cudzym pięknie”… „W cudzym pięknie” to dobre credo dla tłumacza, prawda?

[zdjęcie: Instytut Książki]

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także