10 października 2014

Chłód serca

Już po raz drugi Tulli pisze o odziedziczonej traumie Holokaustu. Główna bohaterka „Szumu” nie potrafi odnaleźć wspólnego języka z otoczeniem, matką, wiecznie nieobecnym ojcem, apodyktyczną ciotką, wyniosły kuzynem. Jej dorastanie przypada na lata 60., kiedy dysleksja i nieśmiałość traktuje się jak przejawy zwykłej głupoty. „Ty oślico” – słyszy najczęściej dziewczynka. Jest karana przez nauczycieli i ciotkę, szykanowana przez rówieśników, zaniedbywana przez matkę. 

Można oczywiście czytać tę powieść jako historię o toksycznych relacjach rodzinnych, o urawniłowce szkolnej, o zniewoleniu człowieka w systemie komunistycznym, wreszcie jako opowieści o tym, jak wszyscy sfrustrowani i poniżeni muszą na przerzucić swoją złość i życiowe zawody na kogoś słabszego. Można czytać ją także jako psychologiczną, historyczną, socjologiczną relację z dorastania w PRL-u. To Tulli, którą już znamy, Tulli z „Włoskich szpilek”. Na najgłębszym poziomie znajdziemy tu jednak i Tulli dawną, z „W czerwieni” i „Trybów”, w których język napotykał opór rzeczywistości, autorka zaś próbowała opisać rozpad pamięci, tożsamości czy historii.

Można też jednak czytać tę powieść inaczej − Tulli snuje bowiem bardzo spójną historię, która współgra ze sobą na różnych poziomach. We „Włoskich szpilkach” na plan pierwszy wysuwała się sama opowieść, tutaj zaś chodzi w większym stopniu o spięcie różnych poziomów, o grę z formą. W „Szumie” autorka pyta o przyczynę inności swojej nieletniej bohaterki, o to, dlaczego żyje ona w samotności, w świecie pozbawionym prawdziwych więzi emocjonalnych. Otaczają ją za to wyimaginowane postaci lisa i esesmana, które symbolizują dwa sprzeczne porządki. Lis to wolność, niezależność, ale też tajemnica, bo dziewczynka wiedzie swój prawdziwy żywot w ukryciu. Esesman oznacza zaś porządek społeczny, system nakazów i zakazów, jakim nie jest w stanie się poddać – tu właśnie w całej pełni ujawnia się ironia właściwa Magdalenie Tulli, która czyni esesmana figurą znaczącą w życiu małej, okaleczonej w jakiś sposób przez doświadczenie obozowe bohaterki.

Wszystkiemu winna jest jednak obcość matki, jej niezdolność do zaangażowania się w związek emocjonalny z córką. Matka – jak pisze Tulli – kryje wielką tajemnicę i na nic więcej nie wystarcza jej siły: „Nieuważne stąpnięcie mogło dla matki – tylko dla niej – skończyć się upadkiem przez wiele pięter, przez więcej niż ich miał nasz dom, prosto na plac apelowy. W takich warunkach, nie mogąc liczyć na pewny grunt pod nogami, matka musiała radzić sobie z życiem, w dodatku musiała tak sobie z nim radzić żeby nie zostawić żadnych śladów szamotaniny – trud miał pozostać niewidoczny. Ale matka była twarda, nie załamywała się, robiła swoje i jakoś to szło, a byłoby jej nawet łatwej, gdyby nie ta szkoła razem z tą dziewczynką”.

Matka i ciotka żyją w symbiozie absolutnej, są dla siebie najbliższymi osobami, żadne z ich dzieci nie ma szans rozbić tej głównej osi rodzinnej. Powodem tak bliskiego związku i jednoczesnego całkowitego zamknięcia się na innych są wspólne doświadczenia z czasu wojny. Obu siostrom udało się przetrwać obozy koncentracyjne, wywózkę i marsze śmierci, wyzwolenie i powrót do kraju. Tulli chwyta tutaj paradoks ocalonych – niezdolne do opowiadania o tych zdarzeniach, nie potrafią jednocześnie wieść normalnego życia. Analiza konsekwencji doświadczeń wojennych to właśnie największa wartość „Szumu” – matka dławi w sobie tajemnicę, a córka okazuje się zupełnie niezdolna do otwarcia się na świat. Matkę ogranicza psychologia, doświadczenie traumy, córkę ogranicza biologia. Matka funkcjonuje na poziomie porządku symbolicznego, córka – fizjologicznego. Każda z nich stoi z boku, poza głównym nurtem życia, działa w ramach swojego zamkniętego kosmosu. Matka ma prawdę, którą chce ukryć, bo się jej wstydzi. Cała jej energię pochłania właśnie to imitowanie naturalnych odruchów ludzkich, przy jednoczesnej kompletnej oziębłości, niezdolności do porozumienia z kimkolwiek poza siostrą (obarczoną takim samym bagażem). Córka okazuje się więc dziedziczką tego milczenia wręcz na poziomie somatycznym. Matka nie mówi, bo nie chce, córka – nie może.

W latach 90. Marianne Hirch w swoim studium o „Mausie” Arta Spiegelmana wprowadziła termin „postpamięci”. Uznała ona, że kolejne pokolenia, dzieci świadków Holokaustu doświadczają traumy rodziców za pośrednictwem przede wszystkim kultury. Pisała, że pamięć tych zdarzeń możliwa jest wyłącznie poprzez stereotypowe, utrwalone wyobrażenia, że pamięć jednostek stopniowo znika, a zastępuje ją pamięć wspólnoty. „Szum” Tulli to właśnie relacja pisana z punktu widzenia dziewczyny z drugiego pokolenia świadków. Bohaterka jej powieści przez lata nie wie nawet, skąd wzięła się oziębłość matki. Nie ma między nimi żadnego porozumienia, nie może być mowy o tym, by córka miała choć mgliste pojęcie o pilnie strzeżonym sekrecie matki. Dopiero po jej śmierci z opowieści zupełnie obcych ludzi dowiaduje się, jak przeżyła ona wojnę i co się z nią działo później. Do młodej kobiety docierają szczątkowe informacje o powojennych losach sióstr, o tym, jak reagowały, gdy wracały do nich wspomnienia strachu, śmierci, poniżenia. Matka bowiem, choć przetrwał, stała się ofiarą, zakładnikiem pamięci obozowej. Wspomnienie własnej słabości, zależności, podporządkowania sprawiają zaś, że utwardza się na resztę życia i tej jednej rzeczy córka nie może jej wybaczyć: „Dlatego pozwoliła, żeby rozwinęła się w niej twardość serca, jakiej życie naprawdę od nikogo nie wymaga. Wymaga trudów ponad siły, wymaga ryzyka ponad rozsądek, ale akurat tego nie, nigdy (…). I jeśli coś mam je za złe, to tylko to, że ugięła się i opuściła samą siebie”.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także