Recenzja
Ćwiczenie wyobraźni
Wyobraźcie sobie książkę, która nie opowiada żadnej historii – poza tą, którą trzeba znać, zanim się ją otworzy. Po to, by móc zrozumieć, o czym w tej książce mowa. Wyobraźcie sobie książkę, w której są dziesiątki bohaterów, ale z żadnym z nich autor nie zostawia nas na dłużej, bo tym głównym jest opisywane w tej książce miejsce.
Wyobraźcie sobie książkę, w której przebłyski absolutnego, literackiego geniuszu bezwstydnie i bez żenady sąsiadują z fragmentami, które ciężko nazwać inaczej niż ciężkim przypadkiem grafomani. Jeśli Wasza wyobraźnia podoła temu niełatwemu zadaniu, to znaczy, że jest w doskonałej formie. Jeśli nie – to nic nie szkodzi. Sięgnijcie po „Carpathię” Marosa Krajnaka, znajdziecie w niej to wszystko. I jeszcze trochę więcej.
Znajdziecie tam też sporo mocnych wrażeń i kilka makabrycznych opisów. Oraz ludzi, których nie sposób polubić a jeszcze trudniej potępić: zagubionych w świecie, który wciąż i bezustannie przemija; tkwiących w krainie, w której nic – ona sama, oni sami – nie jest na zawsze; której może nawet nigdy nie było, skoro i pamięć o niej trwa jedynie na malowanych niewprawną ręką ludowego artysty płótnach i fotograficznych kliszach należących do kogoś, kto jej się już dawno zaparł. Kto, aby powrócić potrzebuje przydać swej tożsamości więcej wagi i więcej znaczenia poprzez przywołanie kilku wielkich nazwisk. Andy Warhol. Nikifor. Jakby samemu autorowi jego własna tożsamość wcale nie wydawała się wystarczająca.
Nie wiem, czego się spodziewałam sięgając po „Carpathię”. Może tego, że czegoś się dowiem o ludziach, którzy praktycznie zniknęli, ukarani za nieprzystawalność do komunistycznego ideału monolitycznego państwa narodowego? Nie dowiedziałam się.
Moja wyobraźnia wzbogaciła się za to o poetyckie obrazy Łemkowszczyzny, malowane słowem przez Krajňaka niczym pocztówka w technologii 3D. Jego Łemkowszczyzna to ziemia jednocześnie przeszła, rozdarta wojnami i dręczona brakiem historycznej ciągłości; to też Łemkowszczyzna dzisiejsza, trawiona z góry przegraną walką o zachowanie czegokolwiek ze swej niepowtarzalności. I równocześnie Łemkowszczyzna nieodgadnienie przyszła, być może nieistniejąca już wcale w formie innej niż kiepskiej jakości, pop-folkowy występ taneczny zespołu pieśni i tańca z przygranicznego domu kultury.
Jest takie zdanie w „Carpathii”, które zapadło mi w pamięć niezwykle głęboko. „Staram się przekonać siebie samego, że to ma sens” – zwierza się w pewnym momencie czytelnikom narrator. I ja go rozumiem doskonale. Bo poza okruchami czystej poezji, jakie są w tej książce do wyłuskania spośród setek nic nie wnoszących zdań, sama przewracając kolejne strony starałam się robić dokładnie to samo: przekonać samą siebie, że to ma sens. I do teraz nie jestem w stanie rozstrzygnąć: czy to kwestia głęboko filozoficzna i egzystencjalna, ten namacalny wręcz bezsens przewracania? A może to oddech bijącego z lektury Krajňaka mrocznego nihilizmu? Czy też, o zgrozo, najzwyczajniej w świecie – nuda? Już się pewnie nie dowiem. Ale być może na własny użytek, w ciszy własnych głów, rozstrzygną to kolejni czytelnicy „Carpathii”.