18 stycznia 2013

Gadające głowy

„De gustibus non est disputandum” – mawiali starożytni. Maksyma piękna, lecz niestety – martwa. O niczym bowiem tak dobrze się nie rozprawia, jak o gustach. A ponieważ na niektórych rzeczach „znają się” bez wyjątku wszyscy (polityka, piłka nożna czy właśnie film), dyskusje na ten temat bywają nadzwyczaj zażarte.

Lech Kurpiewski i Robert Ziębiński (pierwszy to wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „Film”, drugi pisywał o kinie m.in. na łamach „Newsweeka”, „Przekroju” czy „Tygodnika Powszechnego”) postanowili dolać jeszcze oliwy do ognia i sprawdzić „przydatność do spożycia” kilkuset mniej lub bardziej znanych filmów, wśród których trafiają się tytuły powszechnie uznawane za arcydzieła. Ot, tacy filmowi „pogromcy mitów”.

Skoro remanent, to na początek trochę liczb. 422 strony, 338 filmów, 13 rozdziałów a w każdym po 26 produkcji (13 ze znakiem plusowym, 13 z minusowym) plus 2 „gadające głowy”… Niby dużo, a jednak – kropla w morzu światowej kinematografii. Trudno zresztą z tego powodu czynić autorom zarzut. Jak deklarują bowiem na wstępie, „13 po 13” nie dąży do ustalenia jakiegoś nowego kanonu kina ani nie ma ambicji encyklopedycznych. Czym więc jest? „To […] raczej mocno subiektywny pamiętnik (recenzownik?), którego niejeden zapis pewnie wkurzy tego czy innego czytelnika”. Wkurzył? Wkurzył. Cel został więc osiągnięty.

Nie ukrywam, że podczas lektury kilkakrotnie zazgrzytałem zębami. „Nosferatu wampir” wrzucony do jednego wora z (za przeproszeniem) „Zmierzchem”? „Good Bye Lenin!” jako „kreowanie NRD na swoisty raj utracony”? Kino Hitchcocka jako przerost formy nad treścią? Wolne żarty, panowie! I skąd ta pewność, że „»Siódmej pieczęci« dziś nie da się oglądać”? No, ale co kto lubi… Inna sprawa, że autorzy „kupili mnie” już na początku. „Prawdziwe męstwo” braci Coen wśród 13 najlepszych filmów XXI wieku? Pysznie. Zwłaszcza, że i powieść Charlesa Portisa, na której oparto scenariusz dzieła, nie zestarzała się ani trochę (tym bardziej szkoda, że w Polsce – mimo dwóch różnych przekładów – książka nie doczekała się należnego uznania). Z nieskrywaną (choć złośliwą) satysfakcją przyjąłem też „cięgi” spadające na Larsa von Triera, któremu – podobnie jak Ziębiński – „nie ufam, nie wierzę i nie jestem w stanie polubić [jego] filmów”. Inna sprawa, że czytając sformułowania w rodzaju „zabawa w psychoterapię dla ubogich” („Melancholia”) czy „pretensjonalny bełkot z lasem i gadającymi zwierzątkami w tle” („Antychryst”) niejeden fan reżysera dostanie palpitacji serca.

No, ale o to poniekąd chodziło. Obaj krytycy nie kryją się zresztą ze swoimi (nie tylko filmowymi) sympatiami. Tarantino „łykają” niemal w całości, nad von Triera przedkładają Peckinpah

a, Kieślowskiego cenią tylko za polskie dokonania, a zamiast „Metropolis” czy „Obywatela Kane’a” wolą obejrzeć „Casablancę” lub – o zgrozo! – „Hell Comes to Frogtown”. Świętokradztwo? Dla niektórych pewnie tak. Niby można się czepiać, że pomimo szumnych zapowiedzi na tylnej stronie okładki („Znajdziecie w niej wszystko, co chcielibyście wiedzieć o kinie, ale baliście się zapytać”), prawdziwy kinoman nie dowie się z książki zbyt wiele nowego. Można też narzekać, że choć autorzy dekonstruują tradycyjny kanon filmowy, to wielu znaczących produkcji tu nie uświadczymy. Co prawda, już na wstępie Kurpiewski z Ziębińskim ostrzegają czytelnika, że ich zamierzeniem nie było pisanie „o rzeczach, które zostały […] przenicowane na setną stronę” (stąd próżno szukać tu „Dziecka Rosemary”, „Francuskiego łącznika” czy „Ojca chrzestnego”), jednak wiele „przenicowanych” tytułów do książki trafiło (m.in. „Pulp Fiction”, „Piknik pod wiszącą skałą” czy „Dyskretny urok burżuazji”). Ba, już sam dobór filmów czy ich klasyfikacja budzić mogą wątpliwości. Filmy z założenia „wielkie” obok tych obliczonych na komercyjny sukces? Hollywoodzki kicz obok kina niezależnego? Kinowe bestsellery obok spektakularnych klap? Można kwestionować, można narzekać, można się oburzać. Tylko – po co? Miało być subiektywnie? I jest. Miało prowokować? I prowokuje. Nie lepiej więc wyłączyć nadmierny krytycyzm i po prostu dobrze się bawić?

W „13 po 13”, jak w każdym leksykonie, nie ma miejsca na pogłębione analizy. Solą każdej tego typu publikacji są anegdoty i cięty język. O ile tych pierwszych nie ma w książce zbyt wiele (choć można się m.in. dowiedzieć, jaki był ulubiony film Ronalda Reagana), o tyle złośliwości tu całkiem sporo. Trudno się nie uśmiechnąć, czytając passusy takie, jak „»Babel«? Bąbel raczej, czy też wielka mydlana bańka”. Albo: „kino społecznie zaangażowane, […] odważnie […] rozprawiające się z dyktaturą patriarchatu, Kościołem, złym zarządzaniem hutami szkła i niedofinansowaniem Ochotniczej Straży Pożarnej” („Nieruchomy poruszyciel” Łukasza Barczyka). Celuje w tym zwłaszcza Kurpiewski, który potrafi przy tym błysnąć niezła znajomością literatury. Ziębiński, choć również sobie nie folguje, mógłby się od starszego kolegi sporo nauczyć (porównanie czegokolwiek do twórczości Coelho to jednak chwyt cokolwiek ograny). Najciekawiej robi się jednak wtedy, gdy zamiast recenzować, panowie wdają się w dyskusję o wybranym filmie – szczególnie, gdy się ze sobą nie zgadzają (zob. „Człowiek pogryzł psa” Rémy’ego Belvauxa).

Mało? Dla wytrawnych kinomanek i kinomanów zapewne tak. Jako bezpretensjonalna rozrywka czy – niech będzie – przyczynek do dyskusji o kanonie kina rzecz sprawdza się jednak całkiem nieźle.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także