Recenzja
Miłość w czasach gimbazy
Agata Porczyńska, aktorka z pewnym stażem oraz pisarka (na razie) bez stażu, doszła do wniosku, że o miłości nie powiedziano jeszcze wszystkiego i postanowiła dołożyć do tematu swoje trzy grosze. A właściwie groszy dwadzieścia dziewięć – tyle opowiadań zmieściło się bowiem w jej debiutanckim zbiorze, „Wada wymowy”, a wszystkie – jakże by inaczej – traktują o porywach sercach i podrywach ciała.
„Wada wymowy”, co poniekąd sugeruje już tytuł, to rzecz tyleż o miłości, co międzyludzkiej czy może raczej: międzypłciowej (aczkolwiek nie tylko) komunikacji. Komunikacji – a właściwie jej braku. Bo w przypadku większości zebranych w tomie opowiadań nie „w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz”, lecz w tym, by potrafiło się dogadać. Z tym zaś, jak łatwo się domyślić, bywa różnie. Czasem łatwiej czekać aż to ta druga strona wykona pierwszy krok (tworzące swoisty dyptyk „Być z żabą” i „Żyć z babą”). Czasem słowa mówią mniej niż towarzyszące im gesty („Per namiętnie”). Czasem porozumienie uniemożliwia śmierć („Płaszcze i znicze”; „Cześć, mamo”) lub fakt, że jeden z interlokutorów… nie jest nawet człowiekiem („Pomiętnik”, czyli swojskie „monologi penisa”). To, co ważne lub bolesne za każdym razem wymyka się słowu. Stąd, jak mi się zdaje, tytułowa „wada wymowy” odsyła nie tylko – jak pisze Dariusz Nowacki – do „kłopotów z porozumieniem, trudnej sztuki mówienia o własnych uczuciach oraz wsłuchiwania się w uczucia i pragnienia innych”, lecz także wyraża niemożność artykulacji określonych doświadczeń: kalectwo języka wobec wdzierającego się w życie cierpienia; staje się znakiem nieprzepracowanej traumy.
Koresponduje z tym niekonwencjonalne podejście do słowa, które oscyluje – by pozostać w erotyczno-miłosnej sferze odniesień – między niewinnym miętoszeniem i obmacywaniem sensów a prawdziwą słowno-myślową orgią. Mimo niewielkiej stosunkowo objętości „Wada wymowy” kipi wprost od słowotwórczej inwencji: niemal każdy z zamieszczonych w tomie tekstów skrzy się od neologizmów, kalamburów i stylizacji. Wystarczy zresztą rzucić okiem na tytuły: „Gen i talia”, „Mi ość”, „Per namiętnie”, „Pomiętnik”, „Wy-cieczka”. Autorka zdradza przy tym – rzadko spotykany u debiutantów – słuch językowy. Momentami wydaje się wręcz zafascynowana słowem w czysto estetycznym aspekcie: jego budową, brzmieniem czy niekiedy – jak we wspomnianych wcześniej „Wymiotkach” – usytuowaniem w przestrzeni tekstu. Najważniejsze wydaje się jednak brzmienie. Wiele opowiadań w tomie to bowiem rzeczy podsłuchane, cytujące i przetwarzające język ulicy: sprytnie grające jego anakolutyczną składnią czy specyficzną zdroworozsądkową argumentacją, wychwytujące wszystkie śmiesznostki i absurdy, a tym samym – uwypuklające kreacyjną (i autokreacyjną) moc słowa. Nawet jeśli tekstom Porczyńskiej brakuje sporo do „donosów z rzeczywistości” Białoszewskiego czy Andermanowskich „fotografii”, to na tle współczesnej polskiej prozy (zwłaszcza tej „młodej”) i tak bronią się całkiem dobrze, a co najmniej kilka z zamieszczonych tu tekstów to literatura przez duże „L” („Stosunek drogi do jej przebycia”, „Jak balonik stał się legendą”, wspomniane już „Gen i talia”).
Czas pokaże, czy „Wada wymowy” stanie się książką ważną, a Porczyńska na dłużej zagości na literackich salonach. Moim zdaniem ma po temu wszelkie dane. Swoistym sprawdzianem dla jej talentu mogłaby się okazać dłuższa forma. Formuła powieści psychologicznej lub obyczajowej (najlepiej osadzonej w zamkniętym świecie warszawskich blokowisk i galerii handlowych vide stylizowany na dresiarski „żargon” „Dżoker”) w połączeniu z abstrakcyjną wyobraźnią językową autorki mogłaby dać efekt porównywalny do „Wojny polsko-ruskiej” Doroty Masłowskiej. Teksty takie, jak „Stosunek drogi do jej przebycia” sugerują przy tym, że Porczyńską stać na stworzenie własnej poetyki i z czasem – wywalczenie sobie pozycji pisarki osobnej. Jedno jest pewne: warto zapamiętać jej nazwisko i czekać, czym jeszcze zaskoczy czytelników. Bo czuję (i obym się nie mylił), że na jednym tomiku opowiadań się nie skończy.