23 października 2012

Śladami nomady

Wśród wielkich pisarzy nie brak wielkich podróżników. Podróżował Iwaszkiewicz, podróżował Márai, podróżowali Hemingway i Blixen. A podróżując – pisali. Słowa stawały się słupami milowymi na szlaku przebytej drogi. W drugiej połowie XX wieku literatura podróżnicza przeżywała jednak kryzys. Bruce Chatwin był tym, który przywrócił jej dawną świetność.

 

„Anatomia niepokoju” nie jest jednak książką podróżniczą, mimo iż o podróżach (aczkolwiek nie tylko) traktuje. Nie jest też autobiografią, choć pisarz chętnie zapuszcza się w przeszłość swoją i swojej rodziny. Nie jest wreszcie naukową rozprawą, mimo iż Chatwin wytrwale podąża ścieżkami własnych i cudzych myśli. Czym więc jest? Jan Borm i Matthew Graves zebrali w jednym tomie rozproszone teksty pisarza (szkice autobiograficzne, artykuły o sztuce, recenzje, opowiadania), których wspólnym mianownikiem wydaje się ruch, obawa przed zbyt długim przebywaniem w jednym miejscu. Stąd zresztą tytuł – zaczerpnięty z nigdy niewydanej, młodzieńczej książki pisarza. „Miała to być bardzo ambitna, bezkompromisowa praca […], która by stanowiła komentarz do myśli Pascala o człowieku niezdolnym spokojnie usiedzieć w pokoju” – opisywał Chatwin po latach swój niedoszły debiut.

 

Choć obecna „Anatomia…” z pewnością nie ma wiele wspólnego z pierwowzorem, poruszone w niej tematy mniej lub bardziej bezpośrednio odnoszą się do Pascalowskiego aforyzmu. Kolekcjonowanie lub wyrzeczenie się rzeczy, eskapizm, wreszcie rozważane na wielu poziomach kwestie nomadyzmu to swoiste lejtmotywy zbioru, sprawiające, że stanowi on spójną i jednorodną – tak pod względem tematycznym, jak intelektualnym – całość. Najważniejsze jest jednak ciągłe podróżowanie. Nieustanne bycie w drodze, którego pisarz doświadczał już od najmłodszych lat. „Dla mnie domem była wojskowa kantyna albo pełen plecaków peron” – wspominał swoje dzieciństwo w jednym z tekstów.

 

Nie samą drogą jednak Chatwin żyje – choć bez drogi, jak sam przyznaje, żyć (i pisać) nie może. W autobiograficznym eseju „Zawsze chciałem pojechać do Patagonii” wymienia swoich wczesnych mistrzów (Baudelaire, Nerval, Rimbaud, Blake), wspomina pierwsze literackie próby i ludzi, którzy odcisnęli trwałe piętno na jego twórczości. Jak cioteczne babki, Gracie i Janie. Pierwsza, niepoprawna romantyczka, prowadzała małego Bruce’a nad Avon, gdzie w letnie dni czytali wspólnie poezje Whitmana i Gerarda Manleya Hopkinsa. Druga, malarka rozkochana we współczesnej amerykańskiej prozie, nauczyła go cenić jasność i prostotę stylu. „Pewnego dnia – wspomina pisarz – podniosła wzrok znad książki i powiedziała: «Co to za wspaniałe słowo „dupa”!» I wtedy po raz pierwszy usłyszałem o Erneście Hemingwayu”.

 

Możliwe, że – jak twierdzą niektórzy krytycy – Bruce Chatwin to pisarz mocno przereklamowany. Możliwe, że mimo niezaprzeczalnej erudycji, nie był wielkim intelektualistą (wątpliwe, by na początku lat 70. którykolwiek z antropologów poważnie traktował jego rozważania o nomadyzmie). Czytając niektóre z zamieszczonych w książce tekstów, nie sposób również oprzeć się wrażeniu pewnej sztuczności czy też może raczej – upozowania. A jednak „Anatomia niepokoju” to rzecz godna polecenia nie tylko miłośnikom autora. Także ci, którym Chatwinowski nomadyzm nie trafił do przekonania, znajdą tu coś dla siebie. Pierwsi mają okazję prześledzić życiową i twórczą drogę pisarza, poznać jego inspiracje i okoliczności powstania ulubionych utworów (np. jednej z jego najlepszych powieści – „Na Czarnym Wzgórzu”). Drudzy mogą delektować się jego intensywnym, oszczędnym stylem wprost ze szkoły Papy Hemingwaya i cioteczki Janie.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także