Artykuł
Być jak Nowakowski
Stołeczny koloryt w prozie Chmielewskiego nabiera uniwersalności – pisze Marcin Kube.
Lokalność i głębokie osadzenie w warszawskich realiach opowiadań zawartych w najnowszym zbiorze 45-letniego Wojciecha Chmielewskiego „Najlepsza dentystka w Londynie” nie stanowi żadnego ograniczenia. Wręcz przeciwnie, bo jak pisała Susan Sontag – im mocniej dana historia jest osadzona w konkretnym miejscu i czasie, tym bardziej staje się uniwersalna. Coś w tym jest, bo tak jak Warszawa ma swoje ulice Dzielną, Stalową lub Nalewki, tak Kraków, Łódź czy mniejszy Lubartów mają też swoje miejsca pamięci. Naznaczone historią, „uświęcone krwią” – jak można przeczytać na pomnikach ku czci zabitych.
Piszę o tym dlatego, że u Chmielewskiego przeszłość ma znaczenie niebagatelne. Część wymienionych ulic z pozoru nie ma dziś już w sobie nic z dawnego charakteru. Chmielewski opisuje te miejsca – osiedla pobudowane na gruzach getta, biurowce przytłaczające dawne kamienice i drogie lokale wypierające tanie spelunki. Nie załamuje rąk nad drapieżną modernizacją, nie złorzeczy i nie moralizuje. Patrzy na wszystko, wskazując tu i ówdzie nasze znieczulenie i zapędzenie. Zamiast przytłaczającego smutku operuje delikatną melancholią. Jak echo powtarza pytanie – dlaczego jedni chcą pamiętać, a inni tylko lekceważąco wzruszają ramionami?