Artykuł
Chłopak, który udawał twardziela
Opublikowane niedawno listy Marka Hłaski stawiają jego legendę „polskiego Jamesa Deana” pod znakiem zapytania.
W maju 1954 roku o dwudziestoletnim Marku Hłasce było już głośno. Jego „Baza Sokołowska” dopiero co została opublikowana w odcinkach przez dziennik „Sztandar Młodych” i właśnie ukazywała się w „Almanachu Literackim”, który wówczas systematycznie prezentował twórczość młodych autorów.
Sam Hłasko wyjechał wtedy z przyjacielem Edwardem Bernsteinem (późniejszym reżyserem Edwardem Żebrowskim) na Mazury. Jak to opisywał prawie dziesięć lat później w „Pięknych dwudziestoletnich”, zamieszkali „w miejscowości nazwanej malowniczo Wyspa Róż i za towarzystwo mieliśmy czterech rybaków wyrzuconych z »Dalmoru« za pijaństwo i bójki. Jeden z nich miał jednak żonę i dziecko, które postanowił ochrzcić (…) i zapowiedział uroczystość”.
Tak się złożyło, że w dzień tej uroczystości młodych warszawskich literatów odwiedził pisarz Wilhelm Mach, doszło do pewnych napięć towarzyskich i – jak opisał to Hłasko – „około północy zaczęła się ogólna rzeź. My z Wilhelmem zamknęliśmy się na górze, a tamci gonili się po całej Wyspie Róż uzbrojeni w noże do patroszenia ryb. Nie wiem, co by z nami było, gdyby nie kolega Bernstein, który z początku zachowywał wobec walczących pełną życzliwości neutralność”. Ale gdy krzyki zaczęły mu przeszkadzać – a zaznaczyć trzeba, że trenował boks i był wtedy „mistrzem bójki towarzyskiej” – „w sposób pełen szlachetnej prostoty pozbawił ich wszystkich przytomności: jednego po drugim. Nazajutrz przerażony i postarzały o lat dwadzieścia Mach opuścił Wyspę Róż”.
Leszek Bugajski