22 marca 2013

Czytelnik zawsze zostawia ślady

Zasuszony liść, zużyty bilet, odręczne notatki, handlowa oferta pisana na maszynie. To, i nie tylko to, pozostawiają między kartami czytelnicy książek wypożyczanych w bibliotekach.

Czytanie książek wzbogaca nas na różne sposoby, a czytanie książek wypożyczonych z biblioteki czyni to w dwójnasób. Ślady pozostawione przez poprzednich czytelników mogą być asumptem do przemyśleń, refleksji albo nawet… miniśledztwa.

 

Dobrze jest myśleć, że stale kurczące się grono ludzi czytających książki w jakiś tajemniczy sposób trzyma się razem. Porozumiewawcze spojrzenie rzucone znad lektury w autobusie lub pociągu, komentarze umieszczane na różnych stronach internetowych poświęconych książkom, dyskusje na forach, wreszcie bookcrossing – to wszystko świadczy o tym, że choć czytamy bardzo różne książki, coś jednak nas łączy.

 

Nić porozumienia

 

Nawiązaniu nici porozumienia z braćmi i siostrami w czytaniu sprzyja korzystanie z bibliotek. Wypożyczone książki zazwyczaj noszą ślady – albo te pozostawione przez poprzednich użytkowników, albo takie, które jedynie pokazują, że nie tylko my sięgnęliśmy po daną pozycję. Te ostatnie to pieczątki z datą zwrotu książki. Nie w każdej bibliotece stosowane, gdy już są, pokazują, jaką popularnością cieszy się dana rzecz. I tak kryminał uznanego autora będzie miał więcej pieczątek, niż opus magnum najbardziej nawet klasycznego klasyka, a różnorakie poradniki będą bardziej opieczętowane, niż tomy literatury pięknej.

 

Natomiast ślady pozostawione bezpośrednio przez innych czytelników stwarzają szersze pole do snucia różnych, niechby i najbardziej fantastycznych, domysłów. O ile notatki poczynione na marginesie, podkreślenia fragmentów tekstu lub zagięte rogi stron – zwane „oślimi uszami” – mogą nas denerwować (gdy wzburzeni pytamy „Co za osioł tak robi?”, warto przypomnieć sobie, że są tacy, którzy takie „zbrodnie” traktują pobłażliwie; owi libertyni zwykli posuwać się dalej – ich zdaniem chęć posiadania i czytania książek jest tak nobilitująca, że kradzież książki… kradzieżą tak naprawdę nie jest!), o tyle wszelkie drobiazgi znalezione między stronami budzą raczej zaciekawienie. Zasuszone liście, kwiatek albo bilet komunikacji miejskiej to jeszcze nic, w książkach wypożyczonych z Miejskiej Biblioteki Publicznej w Katowicach autor tego artykułu znalazł artefakty dużo bardziej intrygujące. Radości z nieoczekiwanych trofeów nie mąci nawet fakt, że nie pamięta, w jakich książkach natrafił na owe znaleziska.

 

Ogłoszenie

 

Znalezione między stronami jednej z książek ogłoszenie pochodzi z czasów nieomal zamierzchłych. Na lekko pożółkłej prostokątnej kartce nieco wyblakłym pismem maszynowym (!) ogłoszeniodawca poleca usługi punktu naprawy maszyn do szycia. Fachowiec z niewielkiego miasta pod Częstochową udziela pięcioletniej gwarancji, a jego specjalność to nie tylko maszyny do użytku domowego, lecz także maszyny krawieckie i cholewkarskie.

 

Kiedy powstało ogłoszenie? Pewną wskazówką może być umieszczony pod adresem dopisek „woj. częstochowskie” oraz sześciocyfrowy numer telefonu grzecznościowego. Województwo częstochowskie zlikwidowano w 1998 roku na mocy nowego podziału administracyjnego kraju, a pięcio- i sześciocyfrowe numery telefonów zaczęto w Polsce zmieniać na siedmiocyfrowe w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku. Czego jeszcze można się dowiedzieć badając takie znalezisko? By to stwierdzić, trzeba jeszcze bardziej cofnąć się w czasie, przenieść za naszą zachodnią granicę i odwołać do kina.

Stasi (Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego Niemieckiej Republiki Demokratycznej) do tego stopnia infiltrowała środowisko wschodnioniemieckich literatów, że funkcjonariusze tej niesławnej służby wiedzieli, który z ludzi pióra jaką maszyną do pisania się posługuje (w swych kartotekach agenci Stasi zbierali wzory pisma inwigilowanych obywateli oraz wzory czcionek wszystkich zarejestrowanych maszyn do pisania). Jednocześnie dostęp do nowych maszyn był na tyle reglamentowany, a zatrudniani przez Stasi grafolodzy na tyle sprawni, że bohater filmu „Życie na podsłuchu” (Niemcy 2006, reż. Florian von Donnersmarck) tekst o ukrywanej przez władze NRD rzeczywistej (ogromnej!) skali samobójstw w kraju pisze dla zachodnioniemieckiego tygodnika „Der Spiegel” na przeszmuglowanej z Zachodu nowej maszynie, posługując się czerwoną taśmą (gdy maszynopis tekstu wpadał w niepowołane ręce, standardowo stosowana czarna taśma czyniła zdemaskowanie autora łatwiejszym).

 

Autor nie ma takich możliwości jak Stasi (i całe szczęście!), ale od czego jest Internet? Kwerenda po sieci pozwala domniemywać, że punkt naprawy maszyn do szycia już nie istnieje, a pod numerem telefonu (wzbogaconym o niezbędne dziś prefiksy) miły głos starszego pana rozwiewa resztki nadziei słowami: „Pomyłka, to jest mieszkanie prywatne”.

 

Lista lektur

 

W innej książce na swego znalazcę i interpretatora czekały dwie karteczki z gęsto zapisanymi tytułami książek. To lista lektur, tworzona najwyraźniej w różnym czasie, o czym świadczy użycie przez jej autora (autorkę?) długopisu z czarnym, niebieskim, a nawet czerwonym (!) wkładem. Trzeba przyznać, że lista robi wrażenie – dobór lektur wskazuje na szerokie zainteresowania tajemniczego czytelnika. Jest i filozofia („Tako rzecze Zaratustra” Fryderyka Nietzschego, „Listy moralne do Lucyliusza” Seneki Młodszego oraz „Myśli wyszukane” księdza Józefa Tischnera), i antropologia („Smutek tropików” Claude’a Lévi-Straussa oraz „Nauki Don Juana: kontrowersyjnego Carlosa Castanedy). Są „Miasto słońca” Tommaso Campanelli z dopiskiem „Oparte na »Państwie« Platona – komunistyczna utopia” oraz „Lewiatan” Thomasa Hobbesa. Nie brakuje literatury pięknej – rodzimej („Jezioro Bodeńskie” Stanisława Dygata i „Ósmy dzień tygodnia” Marka Hłaski) oraz powszechnej („Terra Nostra” Carlosa Fuentesa i „Opowieści niesamowite” Edgara Allana Poego). Są Szekspir i Emil Cioran, a z nowszych rzeczy mamy „Marzenie Celta” Maria Vargasa Llosy, Michała Witkowskiego oraz „czeskie” książki Mariusza Szczygła.

 

Mimowolnie próbujemy znaleźć jakiś trop, mnożą się pytania. Dlaczego przy tytule „Rodzinna Europa” pojawia się znak zapytania (odpowiedź, że chodzi o autora książki wydaje się zbyt prosta…), co oznacza słowo „kontrapunkt” przy „Nowym wspaniałym świecie” Aldousa Huxleya (czy chodzi o inną powieść Huxleya?), co skłoniło autora (autorkę?) rękopisu do wpisania na listę „I Koncertu fortepianowego e-moll” Fryderyka Chopina i czemu wyróżniony został początek drugiej części koncertu („Larghetto”)?

 

Odkrycie klucza, według którego dobieramy lektury jest często niemożliwe. Niemniej przynajmniej dwa tropy wydają się znaczące. Nasz czytelnik najwyraźniej interesuje się losami Giacomo Casanovy, gdyż na swą listę wpisał „Historię mojego życia”, czyli pamiętniki wielkiego uwodziciela, oraz powieść „Casanova” Jerzego Żurka. Znamienne zdaje się także to, że na liście są same znaczące nazwiska, nie ma pozycji błahych, nie znajdziemy tu czytadeł, po których w głowie nie zostaje nawet tytuł „dzieła”.

 

Gdy autor artykułu przeczytał wreszcie „Panią Bovary”, zaraz przegryzł Flauberta powieścią sensacyjną „Zew Halidonu” Jonathana Rydera (zgorszonych czytelników być może udobrucha nieco informacja, że za tym pseudonimem kryje się mistrz gatunku, solidny rzemieślnik w osobie Roberta Ludluma), a lekturę „Platformy” oraz „Mapy i terytorium” Michela Houellebecqa rozdzielił książką „Snajperzy. Wczoraj i dziś” Marka Czerwińskiego. Natychmiast po przeczytaniu „Ziarna prawdy” Zygmunta Miłoszewskiego sięgnął po „Sławę i chwałę” Jarosława Iwaszkiewicza, co dziwi mniej, gdy wiemy, że do inspiracji tą powieścią przyznaje się sam Miłoszewski. Taki „płodozmian” wydaje się niezbędny, a kto uważa inaczej, niech sam ujawni choć fragment swojej listy lektur.

 

Tymczasem u naszego tajemniczego czytelnika chwili słabości nie widać. Lista trzyma poziom, a wszelkie dywagacje dotyczące tego, ile z tych książek faktycznie przeczytał, to doprawdy zbytnia małostkowość. Analiza grafologiczna rękopisów znalezionych w książce byłaby z pewnością owocna. „Charakter pisma wskazuje na mężczyznę” – popiskuje drzemiący najwyraźniej w autorze domorosły detektyw, „A na kogo, mądralo, wskazuje dobór lektur?” – osadza go w miejscu głos rozsądku, ale, powtórzmy, nie dysponujemy takimi metodami badawczymi, a ponadto warto zwrócić uwagę na inną rzecz, dziwniejszą.

 

Chwila zwątpienia?

 

Na mniejszej karteczce zapisano nazwisko XVII-wiecznego holenderskiego prawnika, dyplomaty i filozofa Hugo Grotiusa. Jest także data jego urodzin i śmierci (1583 – 1645) oraz rzekome ostatnie słowa: „Orientując się w wielu rzeczach – do niczego nie doszedłem”.

 

Trudno oprzeć się wrażeniu, że Hugo Grotius (Huig de Groot, Grocjusz, zwany „ojcem prawa narodów”), jeden z twórców nauki prawa międzynarodowego i szkoły prawa natury, autor „Trzech ksiąg o prawie wojny i pokoju” (1625), którego podział prawa międzynarodowego na prawo pokoju i prawo wojny był powszechnie używany aż do początków XX wieku (za: Encyklopedia popularna PWN, 1982 oraz Encyklopedia powszechna PWN, 1974), do czegoś jednak doszedł. Choć część pomysłów Grotiusa na uregulowanie stosunków między narodami jest nadal aktualna, analogia między jego przedśmiertnym wyznaniem, a sokratejskim „wiem, że nic nie wiem”, nasuwa się automatycznie. Zatem czy i nasz czytelnik miał na drodze do wiedzy chwilę zwątpienia? Czy pojawiające się nieuchronnie wraz z kolejnymi lekturami nowe pytania i konieczność stałej aktualizacji listy tak go zmęczyły, że zatopił swoje notatki w odmętach jeszcze jednej książki?

 

Mogło tak być, przecież im dalej w las, tym więcej drzew. Coraz mniej osób czyta książki, nikt już nie pisze na maszynie, a numery telefonów coraz dłuższe. Z drugiej strony wciąż posuwamy się naprzód, czytamy dalej i nie poddajemy się. Czasu mamy dużo, bo – jak powiedział Umberto Eco – „Kto czyta, żyje podwójnie”. Autor rękopisów znalezionych w książkach (na liście, a jakże, jest i „Cmentarz w Pradze”) musiał znać ten cytat!

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także