6 sierpnia 2016

Castorpstag

Co roku 16 czerwca, w rocznicę opisanych w “Ulissesie” wędrówek Leopolda Blooma, w Dublinie organizowany jest Bloomsday. Impreza jest przykładem całkowitego owładnięcia literaturą: nie świętuje się przecież rocznicy urodzin czy śmierci autora ani żadnej innej daty z jego życiorysu. Świętuje się dzień, w którym miała się rozegrać literacka fikcja.

Organizowanie obchodów nie byłoby oczywiście możliwe, gdyby Joyce wprost nie zawarł w powieści informacji, że jej akcja rozgrywa się właśnie 16 czerwca 1904 roku. Ulisses wyjątkowo dobrze nadaje się do tego typu obchodów również i z tego względu, że cała akcja powieści mieści się w jednym dniu. Dla arcydzieł literackich, których fabuła rozciąga się na miesiące czy lata, trzeba by najpierw wyłuskać jakiś jeden dzień przełomowy, który można by świętować: dzień, w którym Humbert Humbert spotyka Lolitę; dzień, w którym Don Kichote wyrusza w świat; dzień, w którym Hans Castorp przyjeżdża do Davos. Problemem jest oczywiście wyłuskanie ścisłej informacji kalendarzowej – wiele z arcydzieł literatury światowej nie zawiera żadnych dat, a jeśli już to niepełne. Sama idea świętowania rocznic wydarzeń całkowicie fikcyjnych jest jednak tak kusząca, że być może warto się pochylić nad ulubionymi dziełami i wykonać kilka niezbędnych obliczeń.

Pochylmy się zatem nad “Czarodziejską górą” – zaopatrzeni w ołówek, notesik i stuletni kalendarz (zamiast tego ostatniego wystarczy zresztą kalendarz w komputerze). Zadanie nie jest bardzo trudne, chociaż Mann skąpo odmierza informacje, znacznie chętniej operując dniami tygodnia niż miesiąca, gdyż to właśnie one wyznaczają rytm życia kuracjuszy. Zresztą utrata rachuby czasu jest zjawiskiem charakterystycznym w Davos i prawdopodobnie zamierzeniem autora było, by udzieliła się ona również i czytelnikowi. Zarazem jednak dostajemy bezpośrednie błogosławieństwo do wykonywania naszych rachunków, gdy autor zauważa, że jego „zagubiony w czasie”* bohater mógłby „łatwo dokonać odpowiednich obliczeń” i zaraz dodaje, że te same obliczenia mógłby również poczynić sam czytelnik. Na wstępie zyskujemy więc zapewnienie autora, że ścisłe uporządkowanie powieściowej chronologii jest możliwe.

Ustalenie roku jest stosunkowo najłatwiejsze. Wiadomo, że Hans Castorp spędził w Davos siedem lat, wiadomo też, że opuścił uzdrowisko na wieść o zamordowaniu w Sarajewie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i wybuchu wielkiej wojny – czyli w roku 1914. W sposób prosty i niepodważalny otrzymujemy więc rok 1907. Ustalenie dnia i miesiąca będzie już nieco trudniejsze.

„Było to w środku lata” – pisze Mann w pierwszym zdaniu pierwszego rozdziału. Nie wiadomo jak szeroki środek miał autor na myśli, jednak możemy z dużym przekonaniem założyć, że Hans Castorp przyjechał do Davos w lipcu lub sierpniu, bo czerwca ani września autor z pewnością nie nazwałby środkiem lata. Kilka stron dalej otrzymujemy zresztą znacznie dokładniejsze informacje. Narzekającemu na zimno Hansowi (rozmowa ma miejsce w dniu jego przyjazdu) kuzyn Joachim odpowiada, że „musiałaby być zupełnie inna pogoda, żeby zaczęli palić w sierpniu”. Mamy zatem miesiąc. Jeżeli zaś dodamy do tego informację, że „Hans Castorp zdecydował się w ostatnich dniach lipca na tę podróż”, to możemy sądzić, że przyjazd nastąpił już na początku sierpnia, bo nasz bohater prawdopodobnie szybko wcielił swoje postanowienie w czyn – był wtedy prężnym świeżym absolwentem politechniki, nieprzeżartym jeszcze uzdrowiskowym marazmem. Nasze przypuszczenia potwierdzają się, gdy trzeciego dnia pobytu, narzekając na pogodę, Hans Castorp oznajmia: „O ile się nie mylę, mamy teraz początek sierpnia”.

Na dalsze uściślenia pozwala nam informacja, że „we wtorek minął tydzień” od przyjazdu Hansa Castorpa – a zatem sam przyjazd również musiał nastąpić we wtorek. Kalendarz stuletni informuje nas, że w roku 1907 pierwszy sierpniowy wtorek wypadł szóstego dnia miesiąca. To jest nasz najmocniejszy typ. Przyjazd w kolejny wtorek (13 sierpnia) wydaje się mało prawdopodobny. Czy wówczas trzeciego dnia pobytu – a więc 16 sierpnia – Hans Castorp mógłby jeszcze powiedzieć, że „mamy początek sierpnia”? W tym wypadku precyzyjny absolwent politechniki z całą pewnością przychyliłby się raczej do „środka sierpnia”.

Ostateczną pewność zyskujemy kilka rozdziałów dalej. Rzecz dzieje się w kilka dni po tym, jak od przyjazdu Hansa Castorpa do Davos minęło siedem tygodni. Jeden z kuracjuszy oznajmia, że za pięć dni będzie 1 października. Jeśli Hans Castorp istotnie przyjechał do Davos 6 sierpnia, to siedem tygodni jego pobytu domyka się 24 września i kilka (dokładnie dwa) dni później rzeczywiście do 1 października pozostawało równo pięć dni. Żaden późniejszy wtorek sierpnia nie wchodzi w grę jako termin przyjazdu – siedem tygodni od 13 sierpnia mija dokładnie 1 października i nie ma już miejsca ani na kilka dni, ani później na dalszych pięć dni.

Możemy więc raz na zawsze ogłosić, że Hans Castorp przybył do Davos dokładnie 6 sierpnia 1907 roku. 6 sierpnia zatem to nasz Castorpstag i pora go zacząć świętować, nawet jeśli w tym roku wypada nam niezbyt okrągła, bo 109. rocznica.

Osobną kwestią pozostaje program obchodów. W przypadku Bloomsday ważną część imprezy stanowią przedsięwzięcia kulinarne – zresztą o dość dyskusyjnej atrakcyjności, bo, jak wiadomo, „pan Leopold Bloom jadał z upodobaniem wewnętrzne organy bydła i drobiu”. W przypadku Castorpstag niezbędną częścią obchodów musiałoby się stać cygaro Maria Mancini. Co poza tym? Pierwszego dnia Hans Castorp nie zdążył na sanatoryjne śniadanie, ale już następnego dnia „z przyjemnością stwierdził, że pierwsze śniadanie traktowano tam jako ważny posiłek”. Ryż na mleku, zupa owsiana, jajecznica, zimne mięso, ser szwajcarski, do tego duże ilości marmolady, miodu i masła. Do picia do wyboru: kakao, kawa i herbata.

Oczywiście najlepiej byłoby wybrać się do Davos (niekoniecznie na siedem lat), które częściowo zachowało swój charakter uzdrowiskowy, chociaż dzisiaj kojarzy się przede wszystkim ze zjazdami Światowego Forum Ekonomicznego. Może zresztą znalazłby się jakiś alterglobalista i jakiś ekonomista skłonni zawalczyć o naszą duszę. A co jeśli nie możemy sobie pozwolić na siedem lat kontemplacji upływającego czasu, by nauczywszy się już budowy okrętów, nauczyć się jeszcze i czegoś o wiele ważniejszego? Pozostaje czytać Czarodziejską górę, powieść o istnieniu w jego najbardziej podstawowych przejawach, powieść o śniadaniach, obiadach i kolacjach, o poniedziałkach, wtorkach i o środach.

*Wszystkie cytaty z „Czarodziejskiej góry” w przekładzie Józefa Kramsztyka według wydania Czytelnika z roku 1953.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także