Felieton
Indeks Ksiąg Zakazanych
Stworzenie przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych listy twórców, których należy zapraszać do Instytutów Polskich, przyjąłem z umiarkowaną ekscytacją. Po pierwsze, z samą listą zapoznałem się jedynie pobieżnie – w nagłówkach artykułów wyliczano już tak wiele świetlistych postaci, że naprawdę można sobie było darować otwieranie załączników. Po drugie, wbrew większości komentatorów, dostrzegam potrzebę stworzenia takiej listy. Muszę bowiem przyznać, że o wielu wymienionych tam twórcach nigdy wcześniej nie słyszałem – lub chociaż nie identyfikowałem ich jako twórców. Bez umieszczenia ich na liście nawet najbardziej przenikliwy pracownik Instytutu Polskiego nie wpadłby na to, że to są właśnie twórcy. Może najciekawsze w tej sprawie jest zresztą to, że listę stworzyło Ministerstwo Spraw Zagranicznych, a nie, powiedzmy, Ministerstwo Kultury. Bo też i cała ta kultura to jest sprawa obca i zagraniczna. Było takie hasło: „Nie oddamy wam kultury”. Bez obaw. Kultury akurat nie chcą.
Zresztą z mojego punktu widzenia o wiele ciekawsze byłoby stworzenie listy twórców, których do Instytutów Polskich zapraszać nie wolno. O, taką listę to ja bym dokładnie przestudiował i uwzględnił w przyszłych planach czytelniczych. Jak przystało na współczesnego pisarza polskiego czytam bowiem nieznośnie mało współczesnej literatury polskiej, a to głównie dlatego, że brakuje mi jakiegoś klucza, jakiegoś przewodnika, który by z rodzimej nadprodukcji wyłowił warte czytania perły. Jakby po nazwisku zakazano, to ja bym bez wątpienia czytał. Nie tylko ja zapewne. Parę lat temu skreślenie Gombrowicza z listy lektur błyskawicznie podniosło jego nakłady.
I nie chodzi tu jedynie o przekorę, czy o buntownicze gesty. Czytanie autorów zakazanych to jest decyzja czysto racjonalna. Nie od dziś bowiem wiadomo, że w kwestii kultury wszelcy zamordyści i satrapowie mają gust wręcz nieomylny. Trudno o lepszą rekomendację. Jeśli dowolny reżim lub chociaż reżimek zabrania czytać jakiegoś autora, to można w ciemno kupować jego dzieła zebrane. Panowie cenzorzy już wielokrotnie w dziejach ludzkości dokonywali wskazań bezbłędnych – i naprawdę warto im w tych sprawach ufać.
Taką na przykład monachijską wystawę „sztuki zdegenerowanej” obejrzało ponad dwa miliony widzów. I trudno im się dziwić! Ja też bym poszedł pooglądać Grosza i Klee. Jeśli dodać, że pośród dzieł konfiskowanych jako „zdegenerowane” odnaleźć można było również prace Picassa, Mondriana, Chagalla czy Kandinsky’ego – to w zasadzie nie ma tu znaczących pominięć. To jest wzorcowy leksykon sztuk plastycznych pierwszej połowy dwudziestego wieku. Ci sami ideologowie równie dobrym smakiem wykazywali się w odniesieniu do innych dziedzin sztuki – zabraniając słuchania utworów Weberna, Berga, Schönberga, czy jazzu w całości. Na oficjalnych listach książek zakazanych ci sami cenzorzy umieszczali Brocha, Freuda, Gide’a, Kafkę, Manna, Musila, Remarque’a, Zweiga. Raz jeszcze: brak znaczących pominięć.
Cenzorzy innych miejsc i czasów wykazywali się zwykle równie dobrym gustem. Właściwie wszyscy rosyjscy poeci dwudziestego wieku prędzej czy później znaleźli się na indeksie. W PRL-u zakaz druku okresowo dotykał niemal wszystkich ważnych twórców. Państwa demokratyczne mocą wyroków sądowych też zabraniały rozpowszechniania dzieł Nabokova, Salingera czy Millera.
Pramatką wszystkich list dzieł zakazanych pozostaje jednak kościelny Indeks Ksiąg Zakazanych. Od czasu pierwszej edycji z roku 1559 aż do ostatniej z roku 1948 autorzy Indeksu wykazywali się nieomylnym znawstwem i smakiem, wyłapując właściwie wszystkie najważniejsze prace literackie, naukowe i filozoficzne. Na Indeksie znaleźć było można Boccacia, Dantego i Rabelais’go, Balzaka, Flauberta i Stendhala, Galileusza, Kopernika i Keplera. Z filozofów są tam w zasadzie wszyscy: Montaigne, Kartezjusz, Pascal, Spinoza, Kant, Locke, Hume. Umieszczono tam zresztą również autorów szokująco współczesnych, jak Gide, France czy Jean Paul-Sartre i Simone de Beauvoir. Wyobrażam sobie, jak w roku 1948 Jean-Paul i Simone szukają swoich nazwisk w nowej edycji Indeksu. (- I co, jesteś? – Jestem. A ty?)
Warto zresztą pamiętać, że o ile od roku 1966 autorzy Indeksu nie domagają się już konsekwencji karnych dla autorów, dystrybutorów i czytelników, o tyle twierdzą, że Indeks wciąż zachowuje znaczenie moralne. I ja się z tym całkowicie zgadzam. Nie potrafię ocenić, czy rzeczywiście – jak głosi Kongregacja Nauki i Wiary – Indeks ostrzega przed treściami szkodliwymi dla wiary i broni dobrych obyczajów. Bez wątpienia jednak, chcąc nie chcąc, broni dobrej literatury. Bo wszelkie cenzorskie spisy zakazanych książek, obrazów, kompozycji, ludzi i idei, stanowią znakomity przewodnik, pozwalający wynotować sobie szereg nazwisk i tytułów, nad którymi z pewnością warto się ze zdwojoną uwagą pochylić.