Felieton
Nobel dla Garfielda!
Jak powiedział Jeremi Przybora, składając legitymację partyjną: „Dziękuję, nie będę więcej korzystał”.
Nie będę wchodził na stronę, by sprawdzić, czy jest już termin ogłoszenia werdyktu. Nie będę liczył tygodni, dni i godzin. Nie będę wdawał się w dyskusję, od ilu lat nie było poety, od ilu lat nie było Afrykańczyka. Nie będę robił typów, list i kalkulacji. Nie będę śledził transmisji on-line, nie będę razem z połową świata wpatrywał się w zamknięte drzwi. Jak dla mnie, za rok mogą ich wcale nie otwierać.
W ostatnich latach bywało różnie. Nieraz się na nich gniewałem, nieraz mnie irytowali. Nagradzali pisarzy nierównych (Lessing) albo równych, ale przerażająco niedobrych (Le Clézio). Nie nagradzali takich, których pilnie trzeba było nagrodzić (Mulisch, Achebe). Nagradzali pisarzy raz lepszych, raz gorszych – ale generalnie nagradzali pisarzy.
Niektóre wskazania były oczywiste i o wiele lat spóźnione (Vargas Llosa, Tranströmer). Takie werdykty przyjmowało się z uznaniem, ale niewiele z nich wynikało. Vargasa Llosę już się czytało wcześniej. O wiele ciekawsze były nagrody, które na dobre „sprowadzały” ledwie obecnych w Polsce pisarzy (Kertesz, Jelinek, Pamuk) i zapełniały półki kompletem ich dzieł.
Wielokrotnie dla czytelników więcej wynikało więc z Nobla nieoczywistego, mniej przewidywalnego. Szwedzka nagroda, mimo wskazań kontrowersyjnych, zachowała na tyle dużą renomę, że jeśli otrzymał ją średnio nam znany pisarz, to się mu jednak dawało szansę (Modiano), przypominało (Naipaul), czy poszerzało (Munro, Mo Yan). Tegoroczna nagroda jest więc pewnie pierwszą, z której dla czytelnika nie wynika zupełnie nic.
Bob Dylan ma bowiem same zalety i tylko tę jedną wadę, że nie pracuje w literaturze – więc przyznawanie mu nagrody akurat w dziedzinie literatury jest jednak nieporozumieniem. Już w zeszłym roku (Aleksijewicz) można się było czepiać, że nagrodzono raczej dziennikarkę niż pisarkę. Można Aleksijewicz zarzucić, że nie jest autorką ani jednego słowa w swoich najlepszych książkach, że jej rola artystyczna sprowadza się do podstawienia rozmówcom dyktafonu. W zeszłym roku dość powszechne były komentarze, że oto okazało się, że reportaż jest literaturą. Wychodzi na to, że literaturą jest i piosenka.
Ciekawe, jak daleko można jeszcze poszerzyć definicję literatury. Kogo Szwedzi nagrodzą w kolejnych latach? Skoro Bob Dylan, to dlaczego nie Woody Allen? A może papież Franciszek? Barrack Obama? Jim Davis (ten od Garfielda)? Znamienne jest, że to „poszerzanie pola walki” odbywa się wyłącznie w jednym kierunku – w dół, w stronę kultury popularnej, masowej, łatwej. Jakoś Nobla nie dostał, na przykład, Derrida, choć i jego kandydaturę swego czasu wysuwano.
Wielu komentatorów przyjęło nagrodę dla Dylana entuzjastycznie. Prawdopodobnie głównie dlatego, że po raz pierwszy znają nazwisko nagrodzonego. Niektórzy przy okazji próbują przekonywać, że Dylan jest poetą. Co ciekawe wszyscy przy tym wklejają linki do jego piosenek na YouTube, a jakoś nikt nie cytuje żadnych wierszy. Jedna z gazet zamieszcza obszerny artykuł o twórczości Dylana. Zaczyna się od zaklęć „prozaik, poeta”, a dalej są już tylko omówienia kolejnych płyt. Tu jest dużo harmonijki, tu jest mniej harmonijki. Taka to literatura.
Przyznanie najważniejszej na świecie nagrody literackiej piosenkarzowi (choćby najwybitniejszemu) jest aktem kapitulacji, ostatecznym złożeniem broni przed zalewem kultury masowej. Jest szyderstwem z tysięcy czytelników, którzy czytając książki, mają przekonanie, że to jest jednak coś jakościowo innego niż przeglądanie komiksu, kartkowanie gazety, czy słuchanie piosenki. Jest pokazaniem, że literatura nie jest niczym wyjątkowym, niczym ważnym, że właściwie w ogóle jej już nie ma, że nie warto się nią już zajmować, że lepiej jest schlebiać gustom masowym, przekonując, że idole mas nie są w niczym gorsi od twórców kultury ambitnej, wysokiej. A wszystko to w dniu, kiedy żyli i tworzyli: Milan Kundera, Javier Marías, Cees Nooteboom, John Banville, Julian Barnes, Dubravka Ugrešić, Alasdair Gray, Elena Ferrante, John Barth, Thomas Pynchon, Cormac McCarthy, Amos Oz…