Felieton
Odkurzanie księgozbioru
Kiedyś przyjemne popołudnie raz na kwartał – dzisiaj kilkudniowa mordęga odkładana na czas wakacji. Kiedyś połączone z katalogowaniem – zliczało się książki w poszczególnych kategoriach, zapisywało się w odpowiednich kolumnach, że literatura, dajmy na to austriacka, w ostatnim kwartale rozrosła się z siedemnastu do dwudziestu jeden tomów – pewnie przybył Musil. (Na marginesie: w moim kupionym w antykwariacie komplecie siedmiu tomów Prousta, poprzedni właściciel wstawił długopisem oznaczenia od „LF24” do „LF30”, czyli niektórzy szaleńcy nie tylko liczyli, ale i znakowali długopisami swoje książki).
Dziś przeglądam te stare tabelki Excela z rozrzewnieniem, ale i z przerażeniem. To jest bowiem wyłożona matematycznie kronika narastającego obłędu. W kolejnych kwartałach widać nie tylko geometryczny rozrost księgozbioru, ale również zwiększenie ilości kategorii. Dawna półka „Literatura środkowoeuropejska” (raptem trzydzieści parę pozycji), rychło rozpadła się na osobnych Węgrów, Ukraińców i Czechów (niegdyś z dotulonymi nielicznymi Słowakami – dziś również po rozwodzie). Dawna „Literatura iberyjska” liczyła kiedyś mniej sztuk niż dziś sami Portugalczycy, nie wspominając nawet o Hiszpanach.
Ale jaki to musiał być smaczny księgozbiorek! Przy pierwszym zliczaniu suma ledwie trzycyfrowa. Ale przecież wszystko, co najważniejsze, już tam było. „Literatura irlandzka”: pięć. Czyli pewnie trzy razy Joyce, dramaty Becketta i jakiś pierwszy Banville. Trzeba czegoś więcej? Półeczka szumnie nazwana „Filozofia” – poniżej dwudziestu sztuk. W zasadzie, gdyby dobrze dobrać tytuły, powinno wystarczyć. Przy okazji widać też specyfikę rozwoju intelektualnego – półka „Muzyka” przez długi czas liczniejsza od półki filozoficznej – faktycznie, biografia Beethovena, rozmowy z Casalsem, a nawet przewodnik płytowy Łętowskiego początkowo znaczyły dla mnie więcej niż „Dzieje filozofii Zachodu”.
Nie było w ogóle półki „Literatura faktu” – czy komuś jej brakowało? Nie było półki „Biografie”. Nie było półki „Kryminały” – i tej akurat nadal nie ma, powieści kryminalne mam dwie, ukryte wstydliwie w drugim rzędzie. A mam je tylko dlatego, że sam je przetłumaczyłem. Kryminały czytam tylko jeśli mi za to zapłacą.
A propos drugich rzędów… Kiedyś odkurzenie regału z IKEI to było przetarcie siedmiu półeczek. Teraz większość półek trzeba liczyć podwójnie (dwa rzędy), a do tego jeszcze nadstawki (Przy okazji: czy da się zamontować nadstawkę do nadstawki?)
Drugie rzędy to jest oczywiście wyrzeczenie się młodzieńczych ideałów, początkowo przyjęte z rozgoryczeniem, później jednak z euforią: wystarczyło się przełamać i nagle dwa razy więcej miejsca na książki! Takie rozwiązanie niesie z sobą jednak sporo problemów. Jakie książki mianować drugorzędnymi? Czy pakować do drugich rzędów całe literatury? I wtedy co – wszyscy, na przykład, Rosjanie – drugorzędni? Skandal… Czyli chyba lepiej jedną półkę, przeznaczoną na jedną literaturę, ustawiać od razu dwurzędowo. Czyli – dla przykładu – jedni Niemcy, za innymi Niemcami. Ale czym się tu kierować? Alfabetem? Od A do L w pierwszym rzędzie, od M do Z – w drugim? Już lepiej chyba jakoś selekcjonować merytorycznie. Patrzę na półkę afrykańską. Achebe, Coetzee, Mahfuz, Soyinka – pierwszy rząd. Brink, Couto, Mabanckou – w pierwszym, póki się mieszczą. Czyli jak pojawi się nowy Coetzee, to Couto będzie się jednak musiał przeprowadzić. Chyba że lepiej robić selekcję również i w ramach jednego autora. „Czarodziejska góra” – pierwszy rząd. „Lotta w Weimarze” – stanowczo drugi.
A wszystkie te problemy przy malutkim księgozbiorku, licząc nieco ponad dwa i pół tysiąca sztuk. Nie wiem dokładnie ile – od dawna już nie liczę – zastosowałem metodę „Nie chcesz mieć gorączki, stłucz pan termometr”. Zastanawiam się nieraz, jak żyją ludzie posiadający zbiory liczące dziesiątki tysięcy tomów? Jak to ustawiają? Jak czyszczą? Do tego jednak nigdy nie można dopuścić. Trzeba sukcesywnie oddawać, sprzedawać, a nawet wyrzucać (kolejne młodzieńcze ideały ginące w konfrontacji z ograniczonym metrażem). Przypomina mi się Don Rigoberto z jednej z powieści Vargasa Llosy. Rigoberto miał trzy tysiące książek. Co do sztuki, Gdy kupował jakąś nową, musiał jakąś starą wrzucić do pieca. Dosłownie. Odkurzywszy mniej więcej jedną czwartą księgozbioru, stanowczo stwierdzam, że te trzy tysiące to jest faktycznie maksimum moich mocy czyszczących. W idealnym mieszkaniu przyszłości oprócz regałów pod wymiar na całej ścianie (cztery metry – stare budownictwo) i drabinki, będę więc musiał zamontować również i piec.