Felieton
Polski Raj
Kilka lat temu, tracąc młodość, wzrok i rozum w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Krakowie, natknąłem się na niejakiego Wojciecha Dembołęckiego – żyjącego na przełomie wieku szesnastego i siedemnastego pisarza, księdza, kompozytora, teologa, prawdopodobnie również i wariata po prostu. Dembołęcki zasłynął sławieniem straceńczej i na pół rozbójniczej formacji wojskowej, tak zwanych lisowczyków – wierszem i prozą – których był zresztą kapelanem. Być może słuszne byłoby nazwanie go lisowczykiem literatury polskiej – rysują się tu pewne paralele, co do uzbrojenia, stylu walki (u nich zbrojnej, u niego polemicznej), zamiłowania do podjazdów, bezwzględności i samozadowolenia.
Prócz fascynujących dzieł o lisowczykach Dembołęcki napisał jednak jeszcze i inny utwór, urzekający nie tylko stylem i polotem, ale i głębią filozoficznego wywodu. W dziele tym, zatytułowanym Wywód jedynowłasnego państwa świata, Dembołęcki dokonuje śmiałych zabiegów historycznych, historiozoficznych, lingwistycznych i etymologicznych, by dowieść niezbicie, że Polacy są najstarszym narodem świata i im właśnie przynależy władztwo nad całym światem. To jest jeszcze w zasadzie oczywiste – ciekawiej robi się, gdy przechodzimy do kwestii językowych. Dembołęcki dowodzi bowiem, że język polski jest najstarszym językiem świata, o wiele starszym od greki czy łaciny. Po polsku, zdaniem Dembołęckiego mówili nie tylko Noe i jego synowie, ale – ni mniej, ni więcej – Adam i Ewa. W Raju. Po polsku.
Mimo oszałamiającej siły argumentacji (ogniwem pośredniczącym miały być języki syryjski i scytyjski, jak wiadomo blisko z polskim spokrewnione) najwyraźniej cały świat nie przyjął od razu ustaleń Dembołęckiego. Winne są przypuszczalnie kompleksy narodowe. W Niderlandach nadal silne pozostawały wpływy starszego od Dembołęckiego o kilka dziesięcioleci Joannisa Goropiusa Becanusa, który dowodził, że Adam i Ewa rozmawiali w Raju po niderlandzku. Becanus w odróżnieniu od Dembołęckiego zamiast śledzić okrężne ścieżki migracji ludów i języków przyjął o wiele prostsze założenie, że mianowicie Raj znajdował się w okolicach dzisiejszej Antwerpii. Kto tam był, ten zaświadczy, że faktycznie jest dość miło, chociaż ze względów klimatycznych chodzenie nago musiało być mimo wszystko trudne. Prawdopodobnie niderlandzcy Adam i Ewa urwali wiadome jabłko głównie po to, by nareszcie zyskać przyodziewek.
Nie jest oczywiście wykluczone, że obie teorie są częściowo słuszne – że mianowicie Raj faktycznie znajdował się w okolicach Antwerpii, ale że mówiono tam jednak po polsku. Handlujący Niderlandami Zagłoba byłby tu koronnym argumentem. Rzecz komplikują jednak Węgrzy – przy okazji przekreślając wszelkie polsko-węgierskie przeszłe i teraźniejsze sojusze. Jakie my dwa bratanki, kiedy dzielą nas pryncypia? W Gulaszu z Turula Krzysztof Varga pisze bowiem, że na Węgrzech do dziś popularna jest tak zwana Węgierska Biblia, której autor dowodzi – tak jest, czytelnik słusznie odgadł – że Adam i Ewa mówili w Raju po węgiersku. Biorąc pod uwagę, że Węgrzy są narodem, który stosunkowo niedawno przywędrował na swoje obecne miejsce nie do końca wiadomo skąd (być może z rejonów Antwerpii) i ta hipoteza jest godna rozważenia.
Co łączy Holendrów, Węgrów i Polaków? Czy coś ich w ogóle łączy? Czy w innych narodach też byli pisarze dowodzący, że Adam i Ewa mówili po islandzku, estońsku, fińsku? Jeśli ktoś z czytelników wpadł na trop podobnych szaleńców w innych niż polski, węgierski i niderlandzki językach, to bardzo proszę donosić. A jak sprawa wygląda w wypadku wielkich języków europejskich? Czy ktoś dowodził, że Adam i Ewa mówili po francusku albo włosku? Niemieccy uczeni w okresie Trzeciej Rzeszy dowodzili, że Jezus był Niemcem, ale czy i Adama z Ewą zgermanizowali? A co z angielskim? Zapytałem kiedyś znajomego Anglika, czy zna jakiegoś pisarza, który by dowodził, że w Raju mówiono po angielsku. „Nie znam” – odpowiedział. „Ale nikt nie ośmieliłby się tego pisać, bo to dla wszystkich oczywiste”.
Może więc to jest specyfika narodów niedowartościowanych, odgrywających w historii mniejszą rolę niżby same sobie życzyły? Czyli może raczej jakiś Irlandczyk niż Anglik, raczej Portugalczyk niż Hiszpan…
Osobną sprawą jest o czym Adam i Ewa rozmawiali, niezależnie od tego, w jakim to było języku. O czym się rozmawia, jeśli nie ma się pracy, nigdzie nie bywa, nie ma żadnych wspólnych znajomych, w kraju nie ma żadnej sytuacji politycznej, futbol nie istnieje? Pewnie o jakichś najprostszych czynnościach, bo jakieś proste czynności się chyba jednak wykonuje. Na przykład bruszenie. Bruszyć pewnie nawet w Raju trzeba. Czyli jednak polski? „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”, mówi Adam, po czym siada i faktycznie bruszy (cokolwiek to znaczy). Zwolniona od bruszenia Ewa idzie pod jabłonkę.