Felieton
Prawo serii
Książki ustawiam na półkach wedle kryteriów geograficzno-etnicznych: literaturami narodowymi. Bywa to niekiedy problematyczne. Kundera jest przedstawicielem literatury czeskiej czy już francuskiej? Nabokov jest koryfeuszem literatury rosyjskiej czy amerykańskiej? Zwykle decydują względy praktyczne.
Pośród Rosjan by mi się Nabokov nie zmieścił, bo na przeznaczonej im jednej długiej półce nie ma już właściwie przestrzeni na ani jedną książką.Wkrótce jednak nieuchronnie nastąpi przetasowanie – Rosjanie będą musieli dostać drugą długą półkę (lub ewentualnie z zamianą na trzy krótkie) – a wtedy się kolejny raz przeniesie Nabokova, który na razie króluje pośród czterech (krótkich) półek amerykańskich. Chyba żeby wyrzucić trochę klasyki, która już trafiła do domeny publicznej i można ją sobie za darmo ściągnąć na Kindle’a. No ale z drugiej strony, Dostojewski na Kindle’u… Czyli znowu – coś ustawić w drugim rzędzie, coś wyrzucić, coś rozdać, coś sprzedać, komuś zmienić zaszeregowanie, coś przetasować, kupić nowy regał, ustawić regał bokiem, zmienić mieszkanie na większe… Takie to problemy logistyczne.
Ale generalnie – tam gdzie się jeszcze da – książki ustawiam narodami, w ramach narodów autorami alfabetycznie, a w ramach autorów dziełami chronologicznie (czasem na styku dwóch półek trzeba coś przesunąć, żeby się lepiej mieściło). Oznacza to, że książki z jednej serii nie stoją u mnie obok siebie (chyba że jest to seria związana z jakimś regionem właśnie). A jednak w jakiś sposób książki wydane (i czytane) w tej samej serii łączą mi się w umyśle, tworzą jakąś całość, nawet jeśli nie wyodrębnia się ona fizycznie na półkach. Przywiązuję dużą wagę do serii wydawniczych, myślę, że mają one ogromne znaczenie szczególnie na początku drogi czytelniczej. Sądzę, że to, jakie serie zaczniemy wiernie czytać jako nastolatkowie, decyduje o całym naszym późniejszym rozwoju intelektualnym. Oczywiście, są takie książki, które każdy prędzej czy później w takim czy innym wydaniu przeczyta. Myślę jednak, że nie bez znaczenia jest, czy się po raz pierwszy przeczyta – dajmy na to – „Sto lat samotności” – w czarnej serii „Współczesna Proza Światowa” PIW-u (mój przypadek), w tej samej serii, gdy jeszcze była biała, w serii „Literatura Iberoamerykańska” WL-u, we wspólnej edycji kilku wydawców „Kanon na Koniec Wieku”, w kolekcji „Gazety Wyborczej” czy też w jednej z kilku edycji Muzy (dwa razy w serii „BB”, raz w serii „Galeria” i jeszcze co najmniej dwa inne wydanie).
Ech, czarna seria PIW-u… W tej serii po raz pierwszy czytałem nie tylko Márqueza, ale i Vargasa Llosę, Nabokova, Sontag, Calvino, Bartha, Bellowa, Coetzeego. Ta seria jako pierwsza zaczęła w moim przypadku spełniać najważniejsze zadanie każdej serii – czytałem książki autorów zupełnie mi nieznanych, tylko dlatego, że wydano je w czarnej okładce z obwolutą projektu Waldemara Świerzego. Tak poznałem Krossa, Nootebooma, Graya, Kadarégo… Chyba jeszcze tylko słynna seria „Nike” Czytelnika miała dla mnie taką moc. W każdym antykwariacie stała zawsze na osobnej niskiej półce, nieraz w dwóch rzędach. Można było brać w ciemno, jak leci. Kafka, Musil, Fuentes, Capote, Böll, Faulkner, Robbe-Grillet, Gide…
Ogromne znaczenie miała też oczywiście seria iberoamerykańska WL-u. Oprócz najsłynniejszych Latynosów (wydawanych obficie w dwóch wyżej wymienionych seriach), można było poznać jeszcze Limę, Sábato, Onettiego, Casaresa, Rulfo, Puiga. Iluż południowoamerykańskich pisarzy trzeciej klasy przeczytałem wiedziony wyłącznie kolorową okładką z charakterystyczną grafiką. I żadnego nie żałuję!
Bardzo też lubię – i walczę z tym, bo to irracjonalne – wydawane seriami dzieła jednego autora. Jasnozielony Hesse PIW-u, brązowy Hemingway Muzy, czarni Kundera i Witkacy, Achebe Zysku, Dostojewski Pulsu, mały Borges Prószyńskiego, ogromniasty Miller Noir sur Blanc. Do tego stopnia lubię te serie, że rażą mnie pojedyncze tomy wydane w innych edycjach. Walczę z tym – i na razie wygrywam – ale któregoś dnia (mam nadzieję) przegram i powymieniam sobie te pojedyncze książki, żeby mieć całego Dostojewskiego w brązie, całego Witkacego w czerni.
Ważną rzeczą w każdej serii są również listy wydanych pozycji. Nie kupowałem masowo „Kanonu na Koniec Wieku” (większość książek już miałem na półce), ale z przyjemnością odliczyłem sobie, że czytałem trzydzieści dziewięć z wydanych czterdziestu. (Nie czytałem „Cichego Donu” – i nie zamierzam). Ktokolwiek zainauguruje serię typu „biblioteka klasyki” czy „kolekcja XX wieku”, może na mnie w tym względzie liczyć. Nie będę kupował – ale zapoznam się z listą i sobie poodkreślam.
Rzetelne i wiarygodne serie są jednak najważniejsze jeśli chodzi o literaturę współczesną, bo tu najtrudniej mieć własne rozeznanie. Wobec uwiądu PIW-u (owszem – niezła seria „Biblioteka Babel”) z tym jest ostatnio nienajlepiej. Doskonała była pod tym względem pomarańczowa seria Świata Literackiego, w której po raz pierwszy ukazały się książki Banville’a, Kereta, Esterházy’ego, Ugrešić, Pleijel. Ale obecnie jedyną serią literatury współczesnej z prawdziwego zdarzenia jest chyba „Don Kichot i Sancho Pansa” W.A.B., której zawdzięczamy Cercasa, Mulischa, Antunesa, Appelfelda, Sebalda, Kehlmana, Kertésza – chociaż i to są tytuły sprzed kilku czy wręcz kilkunastu lat. Bardzo kibicowałem serii Postm@condo, która jednak żyła dość krótko. Marzenie o serii afrykańskiej jedynie częściowo spełnia dziś Karakter. Południowych sąsiadów udanie eksplorują Książkowe Klimaty. Serii na miarę „Nike”, czy „Współczesnej Prozy Światowej” jednak nie ma i już pewnie nie będzie.
Pozostają serie sprzed lat. Właśnie dotarła do mnie paczka, z której wyzierają charakterystyczne jaskrawe okładki. Salvador Elizondo, Lisandro Otero, Elena Garro, Griselda Gambaro, Miguel Otero Silva… Nie mam pojęcia, kim są te panie i ci panowie, ale skoro wydano ich w serii „Literatura Iberoamerykańska”, to chyba muszą być coś warci. Może nawet nie do czytania, ale do ustawienia na półce z pewnością!