Artykuł
Nadszedł wiek reportażu
Martin Pollack o europejskiej tożsamości, studiach w PRL i Ryszardzie Kapuścińskim opowiada Marcinowi Kube.
Przyjeżdża pan do Warszawy na debatę Unia – Obywatel – Człowiek w Teatrze Polskim. Pierwszy raz trafił pan do Polski w 1965 r. Jakie było pierwsze wrażenie?
Martin Pollack: Z początku byłem nieco rozczarowany, ale z czasem urzekła mnie tutejsza egzotyka, zwłaszcza prowincji. Wciąż poznawałem ciekawych ludzi, jeździłem autostopem i chłonąłem atmosferę. To było jak podróż w czasie sto lat wstecz. Trafiłem raz w Boże Narodzenie do Augustowa. Tam wszystko pozamykane. Ludzie nie rozumieli, czego ja chcę, nikt nie przypuszczał, że zapuści się tam jakiś turysta. A ja przez tydzień chodziłem i zachwycałem się tym miejscem. To był piękny czas.
Jak to się zmieniło do lat 80.?
Wtedy byłem już w Polsce osobą niepożądaną. Chociaż na moment całkiem mimowolnie stałem się bohaterem „Trybuny Ludu” i „Sztandaru Młodych”. Gdy opublikowałem tekst o Ottonie Schimku, patronie młodych, którzy nie chcieli iść do wojska. Odkryłem, że Schimek nie był wielkim bohaterem i męczennikiem, tylko zwykłym chłopakiem, który nie chciał iść na wojnę. Nie chciałem umniejszać jego śmierci, tylko opowiedzieć prawdziwą historię. Propaganda to jednak wykorzystywała i nagle zaczęto o mnie pisać jako o „najlepszym dziennikarzu austriackim”.
Marcin Kube