8 listopada 2013

Nieodgadniony i niebezpieczny. Po prostu Gałczyński.

Życie Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, wypełnione po brzegi zaskakującymi i sprzecznymi decyzjami, potrzebuje biografa przygotowanego do wielu trudnych rozstrzygnięć. W „Niebezpiecznym poecie” Anna Arno stara się naświetlić sieć kontekstów, w jakie wikłały jej bohatera kolejne epoki, i nie zapomnieć w tym gąszczu o czytelniku, który przede wszystkim chce otrzymać zajmującą opowieść.

header_NiebezpiecznyPoeta

Gałczyński wcielał w życie koncepcję poety-trubadura. Od początku mistyfikował własną biografię. Wyruszając na dwuletnią służbę wojskową (która okazała się wielkim pokazem niesubordynacji), 21-letni poeta już pozostawiał za sobą legendy o absurdalnych wyczynach, choćby pijackich podróżach po mieście w ślubnej karecie zaprzężonej w dwa białe konie. Przekonany o niezbędnej roli autokreacji dla swojej kariery, funkcjonował niejako w dwóch wymiarach. W codziennych zachowaniach mieszał powagę i żart, szczerość i błazenadę, z aktorską swadą „wyrzucał z siebie potoki obrazów”. Przez długi czas wzbudzało to konsternację, aż w końcu okazało się sednem jego, opartej na niezliczonych sprzecznościach, osobowości.

 

GalczynskiOczytany, znający płynnie kilka języków Gałczyński szybko zyskał opinię poety intelektualnego i niezrozumiałego. Rzeczywiście, jego utwory stanowiły abstrakcyjne, kolażowe serie skojarzeń i groteskowych scen, z pastiszowymi odwołaniami do mitologicznych i biblijnych wątków. Sam artysta jednak nigdy nie ukrywał, że chce się utrzymywać tylko z literatury, więc pisze dla pieniędzy. Nie miał zresztą innego wyjścia, bo do regularnej pracy się nie nadawał. Szybko tracił stanowiska urzędnicze, a o zleceniach redakcyjnych krążą legendy – antologia XIX-wiecznych poetów wileńskich, którą miał przygotować, zawierała niemal wyłącznie utwory, które sam na poczekaniu napisał. Oczywiście inni poeci w międzywojniu również pisali teksty użytkowe. Ale to Gałczyński najpełniej rozumiał znaczenie autopromocji i konsekwentnie, choć przez dłuższy okres bez rezultatów, robił wszystko, by znaleźć drogę do jak najszerszej publiczności (i otrzymać za to stosowne wynagrodzenie).

 

 

Poeta ochoczo odpowiadał na wszelkie zamówienia. Pisał piosenki, teksty dla kabaretów, felietony, słuchowiska radiowe, dramaty sceniczne, a po wojnie słynne rubryki w „Przekroju”. Nawet jako uznany twórca nie odmawiał okolicznościowych wierszy na najbłahsze tematy, jak powojenna „Kantata” napisana na otwarcie radiostacji w Szczecinie. Bez większego żalu wprowadzał narzucone odgórnie poprawki do swoich tekstów i nie miał w zwyczaju kłócić się o integralność autorskiej wizji. Ostentacyjnie imając się każdej najdrobniejszej chałtury, Gałczyński narażał się krytyce, która oskarżała go o hurtowe fabrykowanie tekstów dla masowego odbiorcy. Prawdziwe kontrowersje, które wielokrotnie położyły się cieniem na karierze poety i które znalazły się w centrum uwagi Anny Arno, zaczynały się jednak wtedy, gdy od zamówionych tekstów wymagano konkretnej, politycznej wymowy.

 

kwadrygaLewicowa „Kwadryga” propagowała poezję zaangażowaną społecznie. Gałczyńskiemu na początku pasował głównie abstrakcyjny dowcip tej grupy, ale już w 1930 roku opiewał w wierszach trud robotników. Co zaskakujące, w tym samym czasie rozpoczął współpracę z „Cyrulikiem warszawskim”, redagowanym przez znienawidzonego w kręgach „Kwadrygi” Jana Lechonia. Pisał tam utwory jawnie prorządowe – w jednym z nich proponuje pozamykać „te wrzaskliwe szczenięta, te proletjamniki”. Wreszcie w 1936 roku pojawił się na łamach nacjonalistycznego „Prosto z mostu”. Kiedy redakcja zaostrzyła kurs, rozpoczynając kampanię przeciw Żydom, poeta nie poszedł w ślady Jerzego Andrzejewskiego czy Bolesława Micińskiego i zamiast opuścić pokład, wziął udział w bezpardonowych atakach. Słynny wiersz „Skumbrie w tomacie” odbierano jako poparcie dla poglądów ONR-u. Wątpliwości nie pozostawiał „List do przyjaciół z »Prosto z mostu«”, gdzie po raz pierwszy Gałczyński zmieszał z błotem adwersarzy, posługując się nie satyrą, a najgorszymi antysemickimi stereotypami.

 

Arno precyzyjnie szkicuje motywacje, którymi kierował się Gałczyński. W Warszawie świadomy swojej wartości pisarz walczył z upokarzającą biedą, która zmusiła go do przeprowadzki do Wilna. W 1935 roku zrozpaczony mówił do swojej żony: „Mam trzydziestkę i jeszcze do niczego nie doszedłem, a przecież już znalazłem własny styl. I to w jakiej męce. Powinienem być znany”. Za redaktorem naczelnym „Prosto z mostu”, Stanisławem Piaseckim, który w końcu uczynił z niego fetowanego poetę i wydał mu pierwszy tom wierszy, Gałczyński stał murem nawet w czasie nasilenia antysemickich burd, choć prywatnie powtarzał przerażony: „Z kim ja się związałem?”. W okresie przedwojennym język gazetowej polemiki był tak przepełniony agresywnymi schematami, że mimo bezpardonowych ataków na „dekadencką Warszawę” pisarz, który zresztą niebawem do stolicy powrócił, wcale nie został wyklęty. Jego książkowy debiut obwołano literackim wydarzeniem, a swoje uznanie wyrażali chociażby Pruszyński i Gombrowicz.

 

Arno_Niebezpieczny poetaAutorka „Niebezpiecznego poety” pochyla się też nad samymi tekstami, które w chwili publikacji wywoływały burze. Wiele z nich zawiera charakterystyczne pęknięcia – zostają zaskakująco przełamane ironią, prześmiewczym tonem. Ich przesłanie, często naganne, nie zawsze było poprawnie rozumiane. „Szlachetne strzały” z wiersza „Skumbrie w tomacie”, które miały być rzekomo apologią zamachu na Narutowicza, dotyczyły zamachu majowego i nieuchronnej degradacji każdej szlachetnej ideologii po jej zwycięstwie. W tym samym czasie powstają utwory autoironicznie portretujące sprzedajnego artystę, który dla pieniędzy pójdzie na każdy kompromis, a także kpiąco opisujące związek pisarza z redaktorem-mecenasem (znaczący wiersz „Impresario i poeta”).

 

Cały schemat skomplikowanych zależności między literaturą a władzą musiał się w życiu Gałczyńskiego powtórzyć i to z o wiele większym natężeniem – w czasach stalinowskich. Ten okres Arno przedstawiła jeszcze bardziej wyczerpująco. Rozchwytywany wówczas poeta, którego purnonsensowe rubryki w „Przekroju” – słynna „Zielona Gęś” i „Listy z fiołkiem” – osiągały tuż po wojnie rekordy popularności, został postawiony w stan oskarżenia i zmuszony do nieustannego bicia się w piersi. Także wtedy napięcie między autonomią artysty a oczekiwaniami redaktorów, składających polityczne zamówienia, przyniosło wiele utworów hańbiących, ale też szereg dzieł dwuznacznych, zdradzających ślady wyszukanego szyderstwa. Czesław Miłosz, bohater niesławnego „Poematu dla zdrajcy”, wspominał znamienną reakcję Stanisława Vincenza na tekst Gałczyńskiego: „Dlaczego on pana umieszcza w Rawennie? Przecież Rawenna to Dante, a Dante to patron poetów-exulów. On zdaje się do pana mrugać”.

 

To nie jedyne napięcia, które rządziły życiem pisarza, i nie jedyne, którymi zajmuje się Arno. Po ślubie z Natalią Awałow artysta na przekór poetyckiej tradycji opiewał miłość spełnioną i codzienną. W rzeczywistości jednak sławione przezeń domowe szczęście przeplatało się z regularnymi okresami wielodniowego picia. Do pewnego momentu uważano je za nieodłączną część cyganeryjnego życia i dorabiano do nich legendy (których echa pojawiają się jeszcze w „Zniewolonym umyśle” Miłosza), ale później były to już maratony z przypadkowymi ludźmi, kończące się napadami agresji, stanami lękowymi i przedłużającą się depresją. Już w przedwojennym Wilnie ciągnęła się za Gałczyńskim zła pijacka sława. Do końca życia poeta nie poradził sobie z nałogiem i nie pomagały mu w tym medialne nagonki na jego osobę. W okresach trzeźwości nie wierzył w nawrót choroby – gdy na powojennym zebraniu w krakowskim Domu Literatów żarliwie sprzeciwił się powszechnemu pijaństwu, odpowiedział mu poniżający śmiech uczestników.

 

Najbardziej tajemniczy, wojenny okres w życiu Gałczyńskiego to splot bohaterskich zachowań i wstydliwych epizodów. Ponad pięć lat spędził w oddaleniu od rodziny, w niemieckich obozach pracy. Pracował fizycznie, ale wykorzystywano też jego znajomość języków. Jako tłumacz często działał na korzyść więźniów i według zachowanych relacji wymagało to niemałej odwagi. Pisarz służył też jako sanitariusz i specjalizował się w wymyślaniu łacińskich nazw chorób, które pomagały przedłużyć obozowiczom pobyt w szpitalu. Ku czci żony, która została w Warszawie, odprawiał niemal pogańskie rytuały. Pod koniec wojny miał jednak romans z poetką Marutą Stobiecką, a po wyzwoleniu związał się na krótko z Lucyną Wolanowską, która na początku 1946 roku urodziła mu syna. Po krótkich pobytach w Brukseli i Paryżu zakochał się kolejny raz, w Anieli Micińskiej. Lawirując między trzema kobietami, Gałczyński znalazł się w matni, która nie pozwalała mu wrócić do kraju. Zanim targany wyrzutami sumienia wreszcie się w nim pojawił, uznawano go już za zmarłego.

 

Wszystkie te wydarzenia Arno rekonstruuje z różnorodnych materiałów: licznych wydanych wspomnień, niepublikowanych listów i zapisków, prywatnych rozmów z ludźmi, którzy z poetą się jeszcze zetknęli. Starannie kreśli kontekst kolejnych epok, w których żył i działał jej bohater, ale nie przesadza z dekoracjami – to postać Gałczyńskiego pozostaje tu zawsze w centrum uwagi. Autorkę stać na empatię, a przynajmniej próbę zrozumienia złożonych motywacji, ale żadne kontrowersje nie zostały tu chyba przemilczane. Każdą wątpliwą decyzję pisarza Arno naświetla z wielu perspektyw. Swoich śledztw nie przeciąga jednak w poszukiwaniu taniej sensacji – historia broni się tu sama.

 

Wyczerpująco potraktowano również twórczość Gałczyńskiego. Obficie cytowane są fragmenty jawnie biograficzne, ale nie brakuje też analiz pozostałych dzieł. Najważniejszym i najbardziej nowatorskim utworom – „Zaczarowanej dorożce”, „Niobe” czy „Witowi Stwoszowi” – poświęcone są osobne rozdziały, nader sprawnie łączące interpretację literaturoznawczą z zarysem okoliczności ich powstania. Siłą rzeczy owe interludia spowalniają rytm opowieści, ale Arno zdaje się dbać o to, by nie przekształcić ich w studium krytycznoliterackie. Widać tu dążenie do czegoś bardziej złożonego niż zbiór tanich ciekawostek i jeśli książka staje czasem w rozkroku między anegdotą a monografią, to raczej z szacunku dla jej bohatera.

 

Gałczyński z „Niebezpiecznego poety” bowiem to postać wielowymiarowa, często nieodgadniona, budząca uznanie, a zaraz potem irytację, drażniąca cynicznym koniunkturalizmem i zaskakująca błyskotliwą autoironią. To pisarz całkowicie osobny i nieprzerwanie inspirujący, który stworzył własny język i nie pasował w pełni do żadnego środowiska, za co zbierał zarówno pochwały, jak i cięgi. Anna Arno w swojej biografii zdołała uchwycić wszystkie te nieoczywistości.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także