7 maja 2013

Pobudka dla frajerów

Szeroko pojęta polska prawica zakochana jest w Ameryce jako żandarmie świata.

 

To sentyment rodem z czasów zimnej wojny. A może jeszcze wcześniej – z epoki, kiedy twórcy nowego zaoceanicznego państwa walczyli o jego niepodległość z brytyjską Koroną, a wspierali ich Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski.

 

Wtedy oczywiście Amerykanie zajęci byli wyłącznie swoją ojczyzną, nie myśleli o eksporcie demokracji do rozmaitych satrapii azjatyckich czy afrykańskich. To Polacy dawali im wówczas lekcję bojowania motywowanego tym, co zawierało się w sformułowanym kilkadziesiąt lat później haśle: „Za wolność naszą i waszą”. Ale tak czy inaczej, po prawej stronie polskiej mapy politycznej stosunek do amerykańskiej polityki kształtują zdecydowanie bardziej emocje niż kalkulacje.

 

Nie trzeba być przenikliwym obserwatorem, żeby zauważyć, iż są to emocje nieodwzajemnione. Wynikają w dużym stopniu z fałszywego – a przez to i naiwnego – mesjanizmu mieszającego kategorie religijne, moralne i polityczne. Mamy tu do czynienia z wizją świata, w której państwa dzielą się na te, które służą dobru i te, które służą złu. Polska i USA są oczywiście w awangardzie tych pierwszych. Jeśli zatem polski prawicowiec woła, że nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, a Katyń i Smoleńsk pomścimy, to animuszu dodaje mu przekonanie, iż z odsieczą pospieszy mu Wuj Sam. Rzecz jasna Teutoni i Moskale są w tej wizji reprezentantami sił ciemności.

 

Filip Memches

 

Czytaj więcej na rp.pl.

Książki, o których pisał autor