Artykuł
Przedsiębiorstwo Marmur
Naga Wyspa to miejsce, w którym pod koniec lat 40. jugosłowiańskie władze osadzały zwolenników Stalina, członków Kominformu, i wszelkiej maści przeciwników politycznych. Jezernik opisuje przestrzeń, w której zasady życia nie różniły się niczym od tych znanych z obozów zagłady. Naga Wyspa i jej różne obozy to w gruncie rzeczy sieć łagrów, mały – wzorowany na ZSRR – system więzień w więzieniu, jakim była w tym okresie cała Jugosławia.
W naszej zbiorowej świadomości funkcjonuje przekonanie, że Jugosławia wybrała inną drogę do socjalizmu, sprzeciwiła się Stalinowi – fakt ten odbieramy zawsze jako pozytywny, zazdroszcząc, że Bierut nie miał tyle odwagi, co Tito. Tymczasem Jezernik uświadamia nam, że wierzymy w jakieś sentymentalne, dalekie od rzeczywistości wyobrażenie. Prawdziwe życie Jugosławii pełne było strachu i ciągłego oczekiwania na kroki tajniaków pod drzwiami. Aresztowano bowiem powszechnie i za niewielkie przewinienia, często na podstawie donosu. Jezernik, by unaocznić ciężar strachu i podejrzliwości, opowiada o 14-letniej dziewczynce, która została aresztowana na rozkaz brata, oficera bezpieczeństwa.
O Nagiej Wyspie długo nie mówiono publicznie, władze ukrywały jej istnienie, tymczasem przewinęło się przez nią wielu przeciwników Tity i partii, także tych zdjętych z bardzo wysokich stanowisk (ministrowie, sekretarze partii, często też pracownicy służby bezpieczeństwa). Po kilku latach część więźniów zaczęła też na wyspę wracać, byli to tzw. „obrotowi”, którzy po zakończeniu pierwszego wyroku, otrzymywali nowy paragraf i odsiadywali kolejne lata. Każdy, kto opuszczał obóz, zobowiązywał się do zachowania milczenia, a sieć obozów ukrywano pod nazwą Przedsiębiorstwo Marmur. To na jego adres po 1956 roku rodziny mogły pisać do uwięzionych, których poddawano procesowi resocjalizacji. Nazwa odnosiła się do pracy wykonywanej przez więźniów – większość z nich spędzała całe dnie w kamieniołomach, rozbijając głazy na materiał do budowy dróg i pomników. Ci najbardziej niepokorni musieli pracować gołymi rękami albo też wyławiać piasek z dna morskiego za pomocą łopat. Praca więźniów była w większości upokarzająca i niepotrzebna, choć określano ją w oficjalnych dokumentach jako „pracę społecznie użyteczną”. Jej jedyny cel stanowiło złamanie charakteru, co osiągano zawsze dzięki połączeniu wysiłku ponad siły z biciem, głodem i strachem.
W narracji Jezernika raz po raz powracają skojarzenia z lagrami i łagrami. Trudno się bowiem oprzeć przekonaniu, że twórcy Nagiej Wyspy uczyli się w czasie II wojny, a potem zastosowali tę wiedzę w praktyce, wyraźnie ją jednak udoskonalając. W Gułagu Trzeci Oddział, odpowiedzialny za prawomyślność zeków, nie działał na tak olbrzymią skalę, jak policja obozowa na Nagiej Wyspie. W jugosłowiańskim obozie każdego popołudnia wysłuchiwano samokrytyki kolejnych więźniów, tutaj też sami więźniowie pełnili funkcje strażników i katów. Każdą nową grupę witano szpalerem – pędzono ją pomiędzy więźniami, których zadaniem było wygrażanie, bicie i opluwanie przybyszów. Ta kwestia stanowi właśnie o istotnej różnicy między jugosłowiańskim a radzieckim systemem łagrowym – na Nagiej Wyspie dzielono więźniów na kategorie według tego, jak traktują innych, o stopniu resocjalizacji stanowiło to, czy z odpowiednią pogardą i przemocą zwracają się do innych skazańców. Podział na kotły ustalano według stopnia zresocjalizowania i współpracy z obozową policją polityczną, nie zaś – jak w ZSRR – na podstawie wypracowanych norm. Bicie współwięźniów gwarantowało więc dostęp do lepszej zupy.
Ta reedukacja była procesem zaplanowanym i z pieczołowitością przeprowadzanym –i to rękami samych więźniów. To oni wciskali głowy towarzyszy do kibla, atakowali ich w czasie spotkań resocjalizacyjnych, pilnowali w karcerach i nocą w barakach. Sami wydawali sobie jedzenie i wodę. Proces degradacji moralnej dzięki temu przebiegał jeszcze szybciej, więźniowie byli w stanie krzywdzić się nawzajem w takich miejscach i na takie sposoby, o jakich strażnikom się nawet nie śniło.
W równym stopniu ofiarami nagiej wyspy padali mężczyźni i kobiety – po uwięzieniu ich rodziny z reguły się od nich odwracały, a małżonkowie rozwodzili. Nie mieli też właściwie innego wyjścia w świecie absolutnej anomii społecznej, w którym rodzice domagali się, by dzieci osadzonych więźniów usunąć z przedszkola jako element wrogi klasowo. Na Nagiej Wyspie do jedzenia dodawano różne środki chemiczne, które powodowały, że kobiety przestawały miesiączkować (po wyjściu na wolność spora część z nich już nigdy nie zaszła w ciążę), a mężczyznom rosły piersi. Inaczej niż w łagrach i lagrach, ściśle separowano płcie, by doprowadzić do całkowitego zaburzenia seksualności. Jak piszą autorzy sowieccy, umieszczanie kobiet i mężczyzn w jednej zonie stanowiło źródło niezwykłych nadużyć, dawało okazję do gwałtów i zawierania obozowych małżeństw, choć pod tym eufemizmem kryła się wymuszona głodem prostytucja. W Jugosławii zastosowano inne rozwiązanie – ścisła separacja prowadziła do ograniczenia seksualności, wzmacniała poczucie osamotnienia, nie pozwalała na znalezienie oparcia w inny człowieku. Pozwalała na pobudzenie dodatkowych lęków – w silnie patriarchalnym społeczeństwie jugosłowiańskim homoseksualizm postrzegany był jako absolutne zwyrodnienie, a więźniowie obawiali się gwałtu ze strony strażników czy innych, silniejszych skazańców. Środowisko jednopłciowe wzmacniało także perwersyjność, skłonność do rozładowywania emocji za pomocą przemocy, prowadziło do sadystycznej sublimacji popędu. To wszystko właśnie sprawiało, że już dwa miesiące po przybyciu do obozu, więźniowie ustawiali się w szpalerze i na oślep bili kolejnych. Jezernikowi, gdy pisze o tej degradacji, udaje się zachować właściwy ton – nie rozgrzesza więźniów, ale ich też nie demonizuje, pochyla się raczej nad ludzkim cierpieniem, szuka mechanizmów, które stosowano z wyrachowaniem, by łamać co bardziej oporne jednostki.
„Naga wyspa” to książka świetna, doskonała opowieść historyczna, z wyraźnymi i konkretnymi odwołaniami do źródeł, przywoływaniem nazwisk świadków, więźniów i polityków. Jezernikowi towarzyszy ciągle świadomość, że musi spłacić pewnego rodzaju dług (jaki ma milczące i dość obojętne społeczeństwo) wobec więźniów, opowiedzieć tę historię, bo nikt inny tego nie zrobi, nikomu nie zależy na pamięci o tym obozie. Jednocześnie nie popada w tony martyrologiczne, zachowuje zawsze chłód i dystans, spoza którego wyziera jednak dyskretnie ofiarowane współczucie. Reportaż historyczny Jezernika jest przerażający w swej wymowie, zdziera bowiem pozłotkę z folderów turystycznych reklamujących pobyt nad Adriatykiem, uświadamia, że w kilka lat po wojnie, gdy trwały jeszcze procesy zbrodniarzy hitlerowskich, w nowym miejscu podjęto i udoskonalono ich techniki.