Artykuł
Turniej garbusów – czyli o polskich nagrodach literackich
Nagród literackich jest już tak wiele, że dla czołowych pisarzy uzyskanie nominacji do którejś z nich nie jest już powodem do chwały. Raczej nieuzyskanie żadnej nagrody, czy chociaż nominacji, jest powodem do wstydu, a w oczach publiczności niepodważalnym dowodem bezwartościowości książki. Jak tam nowy Twardoch, nowy Karpowicz, nowy Witkowski? Dostał coś czy nie dostał?
Niecałą dekadę temu Nagroda Literacka Nike utraciła status hegemona na polskim rynku nagród literackich za sprawą kiełkującej w błyskawicznym tempie konkurencji. W roku 2006 po raz pierwszy przyznano Nagrodę Literacką Gdynia, w tym samym roku zainaugurowano Nagrodę Literacką Europy Środkowej “Angelus” – pierwszą poważną polską nagrodę międzynarodową. Dwa lata później wręczono po raz pierwszy Wrocławską Nagrodę Poetycką “Silesius” oraz reaktywowano Nagrodę Literacką m. st. Warszawy. Od 2009 przyznawana jest Nagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego, a od 2013 łódzka Nagroda Literacka im. Juliana Tuwima oraz Nagroda Poetycka im. Wisławy Szymborskiej. Jeśli dołożyć do tego laury literackie o dłuższej tradycji, jak Paszport “Polityki” czy Nagroda Fundacji im. Kościelskich, to można powiedzieć, że nagrody literackie stały się w ostatnich latach ważnym, jeśli nie najważniejszym, elementem krajowego życia literackiego. Warto postawić pytanie, w jaki sposób nagrody wpływają na nasze życie literackie, na obraz współczesnej literatury polskiej, a wreszcie na samą literaturę.
System nagród literackich prowadzi do podziału życia literackiego na spektakularne “eventy”, wypierając świadomą, niespieszną lekturę. Niezbywalnymi elementami “sezonu literackiego” są już nie tylko targi książki, czy najważniejsze festiwale, ale również kolejne etapy przyznawania głównych nagród. Większość nagród nie zadawala się już pojedynczym eventem, czyli ogłoszeniem zwycięzcy. Dla wielu nie wystarczą dwa głośne wydarzenia (nominacje i ogłoszenie zwycięzcy), więc nominacje dzielą na dwie części (półfinał i finał, długa lista i krótka lista). Chlubnym wyjątkiem jest tu przyznawana od 1962 Nagroda Fundacji im. Kościelskich. Fundatorzy nie tylko nie ogłaszają nominowanych, ale i nie podają do wiadomości publicznej wysokości nagrody. O randze nagrody (nadal prawdopodobnie najbardziej prestiżowej w Polsce) decyduje nie medialna wrzawa i nie wysokość czeku, ale lista laureatów, na której są tak zwani “wszyscy”. To jednak tylko szlachetny wyjątek. Młodsze nagrody stawiają na rozgłos i umiejętnie dozowane napięcie. Siódemkę finalistów Nagrody Nike, wyłonioną z ogłoszonej kilka miesięcy wcześniej dwudziestki, ogłasza się przez tydzień w tempie jeden dziennie. Suspens nade wszystko.
Wydaje się, że ten sposób myślenia wyznają nie tylko specjaliści do spraw promocji wielkich domów wydawniczych, ale stopniowo przejmują go księgarze, recenzenci, czytelnicy, a wreszcie i sami pisarze. Daliśmy sobie wmówić, że książka jest towarem sezonowym – nie jest czymś, co można kupić i czytać właściwie w dowolnym momencie, ale raczej ma swój określony termin przydatności do spożycia, a ponadto dobrze by było, aby jej wartość była potwierdzona dodatkowo medalami i certyfikatami. Nagród literackich jest już tak wiele, że dla czołowych pisarzy uzyskanie nominacji do którejś z nich nie jest już powodem do chwały. Raczej nieuzyskanie żadnej nagrody, czy chociaż nominacji, jest powodem do wstydu, a w oczach publiczności niepodważalnym dowodem bezwartościowości książki. Jak tam nowy Twardoch, nowy Karpowicz, nowy Witkowski? Dostał coś czy nie dostał?
Nagrody stają się głównym kryterium podejmowania decyzji o zakupie książki. Niewielu czytelników czyta recenzje, zwłaszcza że nie zawsze łatwo na nie trafić, szczególnie jeśli książka ukazała się dawniej niż w zeszłym tygodniu. W tej sytuacji czytelnicy (i księgarze) koncentrują się na wyszukiwaniu pasków, obwieszczających jaką nagrodę dostała książka, do jakiej była nominowana. Sama nominacja ma też wymowę dwuznaczną – jest przecież sukcesem i porażką zarazem. Na jednym tego typu pasku pewien wydawca wylicza więc nominacje, zaznaczając przy tym, że jest to “stan na sierpień”, sugerując tym samym, że w październiku może się okazać, że na nominacji się nie skończyło. Ostatecznie książka jesienią nic “nie dostała”. Czy przez to stała się mniej wartościowa, płytsza, gorsza? Oczywiście, że tak. Nie spełniła oczekiwań, przegrała, przeterminowała się.
Nagrody literackie nie tylko więc budują hierarchie, ale również prowadzą do ich wypaczenia. Wyobraźmy sobie czytelnika, który chciałby dowiedzieć się, jacy byli najważniejsi pisarze hiszpańskojęzyczni przełomu wieków i w tym celu sięgającego po spis laureatów Nagrody Cervantesa, najważniejszej w tym obszarze językowym. Taki hipotetyczny czytelnik natrafi na Borgesa, Paza, Sábato, Vargasa Llosę, Celę, Carpentiera – z nielicznymi wyjątkami na wszystkich największych. Przeglądając laureatów Nagrody im. Georga Büchnera – najważniejszej nagrody niemieckojęzycznej – trafimy na Frischa, Grassa, Bachmann, Enzensbergera, Canettiego, Celana, Bernharda. Tymczasem nie ma właściwie żadnej polskiej nagrody, która miałaby ambicje wyznaczania swoistego kanonu współczesności. Początkowo ten walor miała Nagroda Nike (w pierwszych latach wręczana Różewiczowi, Miłoszowi czy Barańczakowi). Czy jednak naprawdę najwybitniejszym polskim pisarzem współczesnym jest Wiesław Myśliwski (jedyny pisarz nagrodzony dwukrotnie)? Czy Marian Pilot, Joanna Bator i Karol Modzelewski to więksi pisarze niż Sławomir Mrożek, Ryszard Kapuściński, Wisława Szymborska, Adam Zagajewski, Paweł Huelle, Jacek Podsiadło, Janusz Anderman czy Andrzej Bart?
Od pewnego czasu wydaje się, że główną ambicją jurorów jest zaskakiwanie publiczności werdyktem (znowu event). Znakomity dowcip Marka Raczkowskiego (“Ogłosili już wyniki Nike? Tak. I kto nie dostał?”) pasuje nie tylko do obrad ubiegłorocznych. W swoim czasie Nike nie dostawali też Janion, Kapuściński, Kubiak, Szymborska, Gross, Franaszek czy Masłowska. Ta ostatnia dostała później – tyle, że “nie za to, co trzeba”. Nagrody literackie prowadzą bowiem do zaburzenia hierarchii nie tylko krajowej, ale i w ramach poszczególnych pisarzy. Czy “Paw królowej” jest najlepszą książką Masłowskiej? Czy “Bieguni” Tokarczuk (nominowanej zresztą do Nike niezliczoną ilość razy) to jej największe dokonanie? Czy zbiór luźno ze sobą związanych tekstów Bieńczyka bardziej zasługuje na miejsce w historii literatury niż jego znakomite powieści?
Tylko o dwóch ważnych nagrodach literackich w Polsce można powiedzieć, że niemal zawsze przyznawano je świetnym autorom świetnych książek. Pierwszą jest Angelus (przyznany Andruchowyczowi, Esterhazemu, Pollackowi, Aleksiejewicz, Skvorecky’emu), drugą – nieco młodsza Nagroda im. Kapuścińskiego. Uderza, że w obu wypadkach jest to nagroda międzynarodowa – być może tylko w ten sposób da się wyjść poza chęć szokowania publiki i środowiskowe układy. W wypadku nagród ściśle krajowych można jedynie mnożyć pytania bez odpowiedzi. Dlaczego jedni są wyraźnie niedoszacowani, a inni przeszacowani? Dlaczego, na przykład, w krótkiej, dziewięcioletniej zaledwie, historii Nagrody Literackiej Gdynia aż pięciu autorom przyznano ją dwukrotnie? Można odnieść wrażenie, że bardziej sprawiedliwe są – mimo wszystko – nagrody czytelników. Nike czytelników ma o wiele mniej znaczących “pominięć” niż Nike jurorów. Chociaż oczywiście czytelnikom też zdarzają się decyzje kuriozalne. Pośród laureatów Śląskiego Wawrzynu Literackiego można znaleźć choćby Macieja Maleńczuka czy Jana Pawła II.
Nie chodzi oczywiście o to, aby nie dostrzegać pozytywnych stron tego wysypu nagród. Niewątpliwie stwarzają one pisarzom możliwość (często jedyną) zarobienia jakichkolwiek realnych pieniędzy na pisaniu. Bez wątpienia są też ważnym narzędziem promocji czytelnictwa jako takiego. Jednakże ani pisarze, ani tym bardziej czytelnicy nie mają powodu, aby fetyszyzować nagrody literackie. Cieszmy się, jeśli werdykty jurorów zgodne są z naszymi gustami, ale nie pozwólmy by nasze upodobania czytelnicze były przez te werdykty kreowane. Literatura nie musi być tylko “turniejem garbusów”.