25 sierpnia 2021

Zmysłowość, sensualność, namiętność – wywiad z Martą Dzido, autorką „Sezonu na truskawki”

Zmysłowość, sensualność, namiętność. Książka „Sezon na truskawki” Marty Dzido to opowieść o wyzwalaniu się z opresji, ale nie znajdziecie w niej buntu, tylko dużo radości i słodyczy. O rytualnym unoszeniu spódnicy, nieheteronormatywnej miłości, która smakuje truskawkami, szkolnym dziewczyńskim gangu wyrównującym rachunki opowiedziała Maxowi Cegielskiemu w kolejnym podcaście .TXT.

wywiad z martą dzido sezon na truskawki

Wywiad z Martą Dzido, autorką „Sezonu na truskawki” przeprowadzony przez Maxa Cegielskiego:

Max Cegielski: Marta Dzido jest nie tylko pisarką, autorką „Frajdy” nagrodzonej Europejską Nagrodą Literacką, ale też autorką dokumentalnej książki “Kobiety solidarności”, a także reżyserką filmów dokumentalnych i fabularyzowanych. Niezależnie, czy robisz filmy, czy piszesz książki, czy wszystkie Twoje dzieła, niezależnie od medium, są na temat kobiet, ich ciał, prawa do ciała, osobistej walki, jak we “Frajdzie” czy “Sezonie na truskawki”?

Marta Dzido: Tak, piszę o jednej i tej samej bohaterce – wyzwalającej się kobiecie. Tematyka cielesności, fizyczności, intymności, seksualności to jest coś, co opisuję w powieści i teraz
w zbiorze opowiadań “Sezon na truskawki”.

MC: Przy ostatnim naszym spotkaniu wspomniałaś, że chciałabyś swoją poprzednią książkę pt.: “Frajda” sfilmować. Na jakim etapie jest ten pomysł?

MD: Pomysł rozwija się, ale bardzo powoli. Czas pandemii wszystko zatrzymał, także rozwój tego projektu. Ten dziwny, trudny czas dał jednak przestrzeń i możliwość, aby nie skupiać się na tym, czego zrobić nie można, a na tym, co zrobić można – a więc pisać.

MC: Nad całym “Sezonem na truskawki” unosi się ciepła, słodka, letnia atmosfera. Czy pisałaś te opowiadania latem, w plenerach?

MD: W plenerach, nie tylko latem, pisałam też zimą, jesienią, właściwie cały rok. Był to czas odzyskania siebie, do której nie miałam dostępu przez szybkie życie, pęd i gonienie za projektami. Gdy się wszystko zatrzymało, okazało się, że mogę zacząć pisać. W “Sezonie na truskawki” jest dużo przyrody, natury, świata pierwotnego, naturalnego. Także metafory, które stosuję do opisu cielesności, doznań seksualnych mają dużo wspólnego z owocami, kwiatami roślinami, morzem, piaskiem, lasem. Myślę, że to działa na czytelnika i jest to klucz, by opisać sferę, na którą zwykle brakuje nam słów, nie potrafimy o niej rozmawiać. Literatura daje nam możliwość, by to wyrazić.

(…)

MC: Pierwsze opowiadanie “Od jednego do dziesięciu” choć tak pasuje do otwarcia zbioru, zaczynasz od tego, jak bohaterki dojrzewają, ale tylko jedna z nich się wyzwala. Nie wspominasz o kościele ani o opresyjnym systemie, te bohaterki mają już wdrukowane pewne schematy. O jednej ze swoich koleżanek, która jest zbyt odważna, piszą w szatni “ku*wa”. Skąd im się to bierze, dlaczego te bohaterki tak reagują na odwagę seksualną, odwagę życia?

MD: To jest część naszej kultury – kultury, w której z jednej strony kobieta, która podąża za swoimi pragnieniami, chce się realizować, może być nazwana dziwką, zdzirą, puszczalską.
Z drugiej strony, kobieta, która nie ma takich pragnień, jest nazywana cnotką, oziębłą. Czego by dziewczyna nie zrobiła, jest zawsze nie tak. Jaka by nie była, jest nie taka jak trzeba. Pokazanie tego w kontekście kolejnych tekstów, które są wyzwalające, w których dochodzi do emancypacji, wysłuchania ciała, czerpania przyjemności z siebie, ale też w towarzystwie innych – mężczyzn, kobiet, kochanków, mężów. To jest opowieść o wyzwalaniu się z tych opresji, o tym jest ta książka. 

Kiedy byłyśmy dziewczynkami wiele było takich sytuacji, w których to, że dojrzewamy, nasze ciało się zmienia, sprawiało, że wszystko wiązało się z poczuciem winy, że coś jest z nami nie tak. Ubierzemy się w określony sposób – sprowokujemy, ubierzemy się inaczej – będziemy wyglądać brzydko. Całe poczucie wartości uzależnione było od oceny innych. Wiele z nas, kobiet, przechodzi drogę, aby przestać spełniać oczekiwania innych i przestać się przejmować tym, co wypada, a co nie. To droga do tego, by dać sobie przestrzeń na siebie, wyzwolić się, cieszyć, akceptować.

MC: Wydaje się, że twój sposób pisania jest bardzo charakterystyczny, rzadki niestety. Nie koncentrujesz się na zewnętrznych instytucjach, które powodują opresje, tylko koncentrujesz się na ciałach bohaterkach i bohaterów, “wycinasz” częściowo świat zewnętrzny. W tych opowiadaniach nie pojawia się np. kościół. Pojawiają się mężczyźni, którzy obmacują w tramwajach, zatrzymują się i zaczepiają z samochodu. Dla mnie wyzwalające w tych opowiadaniach jest to, że pokazujesz “zapomnijmy o tym wszystkim”, skupmy się na swoich cipkach, na męskich przyrodzeniach, na ciele. 

MD: Nie chciałam, aby to była publicystyka, to nie miało być pisane w formie oskarżenia. Wiemy, że to może być kościół, ale też szkoła, edukacja, to są być może wujkowie, ciocie, babcie, dziadkowie, rodzice, z ich światopoglądem, z ich widzeniem miejsca kobiety. To jest wiele lat opresji; tego, że kobiety nie miały praw, nie były równe mężczyznom przez wiele wieków. Nie mogły się kształcić, uczyć, pisać swoich historii, nie miały głosu. Ciężko wskazywać winnych, chciałam dać sobie przestrzeń na wypowiedzenie siebie, zostawić wszystko za sobą
i pójść dalej, do przodu.

MC: Drugie opowiadanie pt.: “Zaraz cię utulę, zaraz cię zjem” piszesz z punktu widzenia chłopaka. Każde z opowiadań z tego zbioru ma inną konstrukcję, przyjmujesz inny punkt widzenia. Dlaczego? Chciałaś się wczuć w różne perspektywy? Jak takie opowiadanie pisałaś? 

MD: Na pewno nie było tak, że chciałam odhaczyć kolejne role i perspektywy jak pozycje
z kamasutry. Stawiałam sobie pewne wyzwania. Fajnie jest napisać z perspektywy chłopaka, bardzo lubię pisać z męskiej perspektywy, daje mi to wielką przyjemność. Tak też jest w jakiejś części napisana “Frajda”, która jest dialogiem między chłopakiem a dziewczyną. Między dorosłymi – mężczyzną a kobietą. 

Lubię pisać w drugiej osobie liczby pojedynczej. Mam w sobie męski pierwiastek, potrafię go uaktywnić, potrafię zachwycić się cielesnością dziewczyny czy kobiety, było to dla mnie bardzo przyjemne, wcielić się w nastoletniego chłopaka, który idzie na randkę z dziewczyną, nie może się doczekać spotkania, coś w nim buzuje.

W moich tekstach ważne jest nie tylko opisywanie cielesności i doznań, skupiam się również na emocjach i na tym wszystkim co przed, co ma doprowadzić do spełnienia.   

To napięcie seksualne, które ma swoje fazy, które jest przyjemne, które rozciąga się w czasie, gdzie oczekiwanie i niepewność wzmagają budowanie dramatyzmu. To jest jedyne opowiadanie, które jest napisane z męskiej perspektywy, ale sprawiło mi dużo frajdy.

MC: Przeczytam fragment. „Stwardniałem w mig. Pomyślałem, że cholera i dlaczego akurat teraz, choć oczywiste było, czemu w tej właśnie chwili. Tak bardzo nie chciałem, żebyś zauważyła, że zamiast wstać z tej ławki na twój widok, założyłem nogę na nogę i siedziałem, udając, że wcale a wcale nie spostrzegłem, że idziesz taka ładna i lśniąca, z daleka widać, że specjalnie dla mnie. Kretyn”.

Postawienie się na pozycji męskiej, w ciele dojrzewającego chłopaka pokazało, że obydwie strony się wstydzą i są niepewne siebie. O tym się nie mówi. Ten tekst przypomniał przeżycia z tego okresu, kiedy chłopcy są zupełnie niepewni siebie. Dziewczyny wydają się w tym opowiadaniu dużo pewniejsze.

MD: Mężczyźni nie piszą o takich doświadczeniach Nie mówią, że byli kiedyś niepewni. Może czują, że to zburzy ich męski wizerunek. A przecież nie mając doświadczeń, nie wiemy czego się spodziewać i to jest właśnie piękne.  Możemy razem odkrywać, możemy przeżywać pierwsze razy, doświadczać, uczyć się, eksperymentować.

MC: Jest w tym zbiorze także piękne opowiadanie, w którym dziewczyny się mszczą. To opowiadanie pt. “Laleczki” historia Burzy i Pokusy dwóch dziewczyn, przyjaciółek. Jest świetny fragment, w którym pojawia się Ernest, brutalnie domagając się chodzenia z jedną z bohaterek. Potem jest scena zemsty. „Wszystkie za jedną. Agnieszka Kulik jednym susem wskakuje Ernestowi na plecy i zarzuca na jego głowę kurtkę, Sylwia Adamczyk dopada go
z boku i podcina nogi.” 

(…)

MD: „Wszystkie za jedną” – to dziewczyński gang, który wymierza sprawiedliwość, bo chłopak powiedział: „jak nie chcesz, jak chcesz”, a ona wcale nie chciała. Ernest zrobił coś wbrew jej woli i trzeba było wyrównać rachunki.

MC: „On się przewraca, a dziewczyny kopią go po całym ciele. A masz, ty gnoju. Zgraja niedysponowanych uczennic urządza samosąd. Te wzorowe, z czerwonym paskiem na świadectwie, i te, które rzucały kwiatki pod kościołem podczas procesji, i te ciche myszki, chude, grube, okularnice i pryszczate, wszystkie razem. Rozwścieczone cnotki niewydymki, które miały dość.”

Wyobrażam sobie tę scenę, jest świetnie napisana.

I jeszcze jeden cytat. „Cizie, co się nasłuchały: pokaż cycki, zrób mi loda, może mi possiesz. Lalunie, co to już więcej nie zdzierżą. Dziewczęta, pannice i trzpiotki, które się pod wpływem zdarzeń przemieniły w bestie. Ile mamy wtedy lat? Trzynaście? Czternaście?”

Tutaj następuje porozumienie ponad przypisanymi rolami, „naklejkami”, hasłami, te dziewczyny potrafią coś wspólnie zrobić, dokonać zemsty ponad wszelkimi podziałami.

MD: Potrafią, mają swój dziewczyński gang. To jest o tym, że nie będziesz szła sama.

MC: Czy te opowiadania pisałaś w trakcie protestów?

MD: Mniej więcej. Ja w protestach dotyczących praw reprodukcyjnych i prawa kobiet do własnego ciała i decydowania o macierzyństwie uczestniczę od lat. I to, co działo się
w listopadzie ubiegłego roku, Strajk Kobiet, to kontynuacja walki, która, odkąd zyskałam świadomość, jest tematem i sprawą wielkiej wagi. Jeszcze tej walki nie wygrałyśmy, ale jest nas coraz więcej. 

(…)

MC: Kiedy czytamy dokładnie, robimy przerwę po lekturze tych opowiadań, to cały ten ciężar rzeczywistości i ciężar publicystyczny nas uderza. Te opowiadania są lekkie, ale kiedy na spokojnie pomyślimy, wszystkie niezwykle poważne konteksty do nas wracają.

Opowiadanie “Laleczki” jest o dwóch dziewczynach, które na początku są przyjaciółkami, potem w pewnym momencie się na siebie obrażają, opowiadanie kończy się na ich spotkaniu po latach. To wspominanie, próby naprawiania sytuacji z dalekiej przeszłości,
w paru opowiadaniach się powtarza. Tak jak “Frajda” była o pewnej potencjalności,
o możliwych scenariuszach. Czy pisanie jest dla ciebie nostalgiczną podróżą, podróżą do alternatywnych scenariuszy życia?

MD: W pewnym sensie tak, ale jest też dla mnie pewnym ratunkiem, daje mi światełko
w rzeczywistości. Szukam sposobów na to, aby odnaleźć w sobie dziewczynę, która miała te 14-16 lat. Chciałabym tę dziewczynę utulić, powiedzieć: “OK, nie obwiniaj się, to, co zrobiłaś było w porządku, nie było nic w tym złego”. Bardzo możliwe, że to była dziewczyna, która dorastała w opresji, mimo że była wyemancypowana, wyzwolona i podążała własną ścieżką, często słyszała, że tak trzeba, a tak nie, że tak nie wolno. I zadawała sobie pytania, czy wszystko z nią w porządku. Chciałabym jej powiedzieć, że tak, wszystko z nią w porządku. To też wyraz tęsknoty za tamtym czasem i pielęgnowanie w sobie chęci odkrywania nowych rzeczy, dostrzegania w starych rzeczach nowych perspektyw. (…)

MC: Są tu też opowiadania pisane z innych perspektyw. Piękne opowiadanie o matce “Pępowina”, napisane z punktu widzenia matki. Pojawiają się tam metafory ziarnka kawy, pestki słonecznika, czarnuszki, a także piasku, soli. To wszystko zamienia się w dorosłą córkę, która musi się kiedyś “odpępowić”. To też jest doświadczenie, które znasz.

MD: Staram się pisać o doświadczeniach, które znam, które są mi bliskie, które uważam, że są ważne, istotne. Także o tych, które są pomijane w literaturze, traktowane jako drugi plan, ozdobnik. Chciałam to wydobyć na pierwszy plan. To opowiadanie o macierzyństwie
z perspektywy z matki, o podzieleniu się na dwa odrębne byty. To też refleksja nad tym, że moje dziecko jest dorosłe, odfruwa w świat, jesteśmy w trakcie procesu odcinania pępowiny
i jednocześnie mamy świadomość, że tej pępowiny się nigdy nie odetnie.

MC: Ułatwia ci to spojrzenie w swoją własną dziecięcość?

MD: Z jednej strony tak, a z drugiej jako matka dorosłej studiującej dziewczyny, która odkrywa świat, czuję, że perspektywa się nieco zmieniła. Teraz ja uczę się od swojej córki, dzięki niej poznaję siebie, to niesamowita wymiana. Od pewnego momentu to nie jest tak, że to ja wszystko wiem, to ja wszystko wytłumaczę, od niedawna jestem tą, która pyta.

MC: W tych opowiadaniach jest na pewno dużo uniwersalności, z drugiej strony są zakorzenione w konkretnym czasie. Bohaterki śpiewają „Like A Virgin” Madonny, albo „La Isla Bonitę”, to początek lat 90. Czy nie jest tak, że to młodsze pokolenie już inaczej dojrzewa? Świat się jednak zmienia. Dzisiaj można chociażby serial obejrzeć.

MD: Wtedy też można było przeczytać porady w Bravo Girl, albo sięgnąć do gazetek. Myślę, że dzisiejsze dziewczyny też sobie śpiewają piosenki i chociaż, w odróżnieniu od dziewczynek dojrzewających na przełomie lat 80. i 90., te dzisiejsze mają możliwość, by nagrać swoje występy i od razu podzielić się nimi w sieci z całym światem, to mechanizm i emocje są podobne.

MC: Ostatnie opowiadanie mnie zaskoczyło. “Jedna jedyna” to jedyny tekst, który dzieje się częściowo historycznie, po drugiej wojnie światowej. Pojawia się tam, nieco w trybie reporterskim, postać babci. Czy to kompletna fikcja, czy coś osobistego?

MD: Jak piszę, dużo daję z siebie. A to opowiadanie jest sfabularyzowaną wersją zdarzeń. Jest mocno wzorowane na postaci mojej babci. Kiedy pisałam ten tekst, chciałam oddać język tych bohaterów i język tamtego czasu. Jest rok 46., Warszawa w gruzach, na których rodzi się miłość. Między dziewczyną a chłopakiem. Chłopak ma za sobą piekło obozu koncentracyjnego, z którego cudem uciekł. To są ludzie bardzo pokiereszowani wojną, ale oni też chcą kochać, chcą być ze sobą, chcą tańczyć tango i tańczą, na zgliszczach, w bramie poszarpanej od kul. Jest tam dużo języka, który jest wzorowany na języku mojej babci. Wszystkie sformułowania, dla przykładu: “niech cię dunder świśnie”, “serce mi się kraje”, “nieba bym ci przychyliła”. Jeśli pytasz o to, czy to jest fikcja, w jakimś sensie jest, ale bardzo osobista.

MC: Zwracasz uwagę na sformułowania, czy myślisz że słowa, których się używa na co dzień w polszczyźnie, takie jak srom, wstyd, klęska, hańba, kojarzące się negatywnie, mają znaczenie? Ty takich słów nie używasz. Czy to jest tak, że pisząc w ten sposób wyzwalasz z opresyjnego języka, znajdując język truskawkowy, język lodów bambino na sytuacje erotyczne?

MD: Chciałabym, jeśli srom kojarzy nam się z klęska i hańbą. Ale gdybyśmy dowiedzieli się jaka jest geneza słowa, albo przeczytali, na czym polegał rytuał unoszenia spódnicy w dawnych czasach. Polegał on na tym, że kobiety spotykały się w kręgu i unosiły spódnice odsłaniając swoje “wrota raju”. Miało to odpędzić nieurodzaj, zwiastować, że ziemia będzie rodzić. Miało to też zawstydzić mężczyzn, takich, którzy uciekali z pola bitwy, albo tych, którzy byli sprawcami przemocy. Stąd też mamy wstyd. Pięknie o tym pisze artystka Iwona Demko. Pisze też o tym Voca Ilnicka w książce “Unoszenie spódnicy. Seksualne doświadczenia i moc”. Bardzo mało wiemy, dlatego srom kojarzy nam się negatywnie.  

A jeśli weźmiemy sformułowanie “puszczać się” i zastanowimy się co to naprawdę oznacza „puszczać się”. Chodzi o to, aby nie trzymać się kurczowo, wyzwalać się, to oznacza “nie jestem już spętana”, “nic mnie nie więzi”. Wiele z takich słów możemy odzyskać, staram się to robić. Mamy szansę, by nasz język polski, bardzo bogaty, wreszcie służył nam do opisywania przyjemności, naszych fajnych i dobrych doznań.

(…)

Cały wywiad Maxa Cegielskiego z Martą Dzido do odsłuchania na stronie: https://newonce.net/epizod/seks-o-smaku-lodow-bambino-marta-dzido

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tego artykułu oglądali także