Recenzja
Być jak źdźbło trawy
Kilka lat temu z niedowierzaniem i ze ściśniętym gardłem zwiedziłam Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng w Phnom Penh. To najsłynniejsze z wielu więzień, w których Czerwoni Khmerowie na skalę przemysłową torturowali i mordowali swoich współrodaków.
Pamiętam ściany pełne zdjęć ofiar i podpisy, zazwyczaj ograniczające się do nazwisk i dat urodzenia. Starcy, kobiety, nawet kilkuletnie dzieci – wystarczyło niewłaściwe pochodzenie, zbyt jasna cera i za delikatne ręce, żeby zostać zakwalifikowanym do klasy bogaczy lub inteligencji, torturowanym, a potem zamordowanym uderzeniem motyki w głowę. Po kilku godzinach spędzonych w liceum zamienionym na katownię, już nie odważyłam się na wizytę na polach śmierci Choeung Ek, gdzie w masowych grobach pochowano tysiące ciał. W mojej głowie utkwiło poczucie bezradności wobec wręcz namacalnego zła. Podobne emocje kilka dni temu obudziła we mnie książka o losach Arn Chorn Ponda z sennego miasteczka Battambang.
„Nigdy nie upadaj” to fabularyzowana historia 11-letniego chłopca, który zdołał przetrwać czteroletnie rządy Czerwonych Khmerów. W 1975 r. w Kambodży ogłoszono rok zero i rozpoczęto wszystko od nowa. Organizacja zaczęła swoje rządy od przesiedlenia mieszkańców miast na wieś, gdzie wszyscy, niezależnie od wieku czy zdrowia, musieli pracować ponad siły, i gdzie każde złamanie zasad, uśmiech czy przyłapanie na kradzieży ziarnka ryżu kończyło się śmiercią. Arn, wysłany do innego obozu niż reszta rodzeństwa, postawia przeżyć, za wszelką cenę. Z uśmiechem pracuje na polu ryżowym, nigdy się nie sprzeciwia, bez szemrania wykonuje wszystkie polecenia oprawców, tak jak zaleciła mu ciotka: „ugina się jak źdźbło trawy, niżej i niżej”. Ale nawet takie zachowanie nie gwarantowało przeżycia, kołem ratunkowym okazało się dołączenie do zespołu muzycznego i nauka gry na tradycyjnym khmerskim instrumencie khim. Zespół grał, gdy przyjeżdżały inspekcje, zagrzewał do pracy na polach, ale przede wszystkim miał zagłuszać dźwięki zabijania – hałas rozbijanych kijami i motykami czaszek. Gdy panowanie Czerwonych Khmerów dobiegało końca, zmuszono go, podobnie jak inne dzieci, do zasilenia ich topniejących szeregów. Gdy mu kazano – walczył, strzelał, zabijał. Cudem przeżył i dostał się do obozu uchodźców w Tajlandii. Uśmiech losu sprawił, że przygarnęła go amerykańska rodzina. Wykorzystał daną mu szansę, skończył studia, zdołał przezwyciężyć demony przeszłości i pogodzić się z tym, co przeżył i do czego był zmuszany. Dziś Arn Chorn Pond pomaga swojemu krajowi i tym, którzy mieli mniej szczęścia niż on. Założył m.in. fundację Cambodian Living Arts stawiającą sobie za zadanie odrodzenie kambodżańskiej muzyki i pomaga ofiarom Czerwonych Khmerów. Otrzymał wiele nagród i wyróżnień za działalność charytatywną i propagowanie pokoju.
„Nigdy nie upadaj” to książka przerażająca i przygnębiająca, ale równocześnie dająca nadzieję. Pomimo czterech lat życia walki o życie wszystkimi możliwymi sposobami, Arn nie zamienił się w bezwzględnego potwora, zdołał zachować swoją duszę i wrażliwość. Jedyna uwaga krytyczna, jaką mam po lekturze „Nigdy nie upadaj” jest taka, że spisana przez Patricię McCormick historia Arna jest skierowana przede wszystkim dla nastolatków (young adults), stąd dość prosty język i narracja w stylu odpowiadającym wiekowi głównego bohatera. Ale polski wydawca, być może uważając, że ciężar tematyki to usprawiedliwia, wydał ją w serii skierowanej dla dorosłego odbiorcy. Ta książka poruszy jednak każdego, niezależnie od tego, ile ma lat.