Recenzja
Dużo duchów, mało magii
Pewnymi rzeczami po prostu nie wypada się chwalić, no chyba, że jest się celebrytą, ale Ci zawsze cieszyli się specjalnym prawem do szokowania gawiedzi.
We współczesnej Polsce istnieje kilka wizji dwudziestolecia międzywojennego. Niezależnie jednak, czy mowa jest o biedzie, panoszącym się antysemityzmie i konfliktach z mniejszościami narodowymi, czy też o wspaniałej II RP zamieszkałej przez zamordowanych w Katyniu inteligentów i niezłomnych bohaterów wojny z Bolszewikami, pełnej rodzimych wynalazków, z rozbudowującą się Gdynią – to zwykle dostajemy obraz Polski racjonalnej, w której nie ma miejsca, na duchy, zjawy, hipnotyzerów i wróżki. Patrzymy na przeszłość przez pryzmat teraźniejszości, w której polityk czy biznesmen przyznający się do fascynacji okultyzmem lub korzystania z usług jasnowidza naraża się na śmieszność. Nie oznacza to oczywiście, że dzisiaj postacie ze świecznika nie mają dziwnych zainteresowań lub nie wierzą w magię. Pewnymi rzeczami po prostu nie wypada się chwalić, no chyba, że jest się celebrytą, ale Ci zawsze cieszyli się specjalnym prawem do szokowania gawiedzi.
Tymczasem w Polsce przedwojennej, tej samej, którą konserwatyści stawiają za wzór państwa, w którym były przestrzegane wartości chrześcijańskie, chodzenie na seanse spirytystyczne było w dobrym tonie. Najsłynniejszy przedwojenny jasnowidz inżynier Stefan Ossowiecki przyjaźnił się z elitą ówczesnej Warszawy, a swoimi usługami i spostrzeżeniami dzielił się z kręgami rządowymi. Na seanse spirytystyczne chadzał sam Marszałek Józef Piłsudski, do którego osoby próbowano zresztą dopasować wiele teorii ponadnaturalnych i uważano go za osobę obdarzoną parapsychologicznymi zdolnościami. Powstawały prace, bardzo poważnie traktowane – przynajmniej przez autorów – w których w postaci Marszałka doszukiwano się realizacji romantycznych przepowiedni, widziano męża opatrznościowego, a w jego imieniu, nazwisku i najważniejszych datach życia próbowano odnaleźć zakodowaną mistyczną liczbę 44.
Taką właśnie II RP próbuje pokazać czytelnikom Przemysław Semczuk w „Magicznym dwudziestoleciu”. Autor poświęca uwagę zarówno najważniejszym postaciom – badaczom zjawisk nie z tej ziemi, którzy świat duchów traktowali jako poważne wyzwanie dla nauki, a wśród których najbardziej znany jest chyba Julian Ochorowicz, jak i notorycznym oszustom i naciągaczom, którzy magię, spirytyzm i tym podobne sprawy traktowali jako doskonały sposób na życie – jak choćby w przypadku Jana Guzika.
Oczywiście nie jest to pogłębiona analiza fenomenu popularności spirytyzmu i wszelakiej magii w dwudziestoleciu międzywojennym – do czego na końcu książki przyznaje się sam Semczuk. Jest to raczej książka dla początkujących – co dotyczy chyba większości tytułów traktujących o II RP wydawanych przez PWN. Niektóre rozdziały – jak ten o Ochorowiczu po prostu rozczarowują, bo więcej niesamowitych faktów z jego życia można znaleźć w internecie. Mylący trochę jest również tytuł – jeśli jakiś fan powieści o Harrym Potterze będzie liczył na opowieści o magii i czarodziejstwie praktykowanych na ziemiach polskich, to srodze się zawiedzie. W książce nie podejmuje się w ogóle tematu znachorów, szeptunek, rzucania uroków, przygotowywania eliksirów – całej magii ludowej, która na prowincji była powszechnie praktykowana. „Magiczne dwudziestolecie” to książka nie tyle o magii, ile o parapsychologii i spirytyzmie.
Oczywiście jak zwykle w serii międzywojennej PWN można liczyć na wysokiej jakości, dobrze dobrane zdjęcia i porządnie opracowaną szatę graficzną.