26 listopada 2012

Gen klęski

Schemat rodzinny – tak właściwie mógłby brzmieć tytuł tej powieści. Délacourt sięga po wątki, które znamy z kultury masowej, z seriali, i przetwarza je na podobnej zasadzie: smętna biografia nieszczęśliwego bohatera kończy się optymistycznie, pogodzeniem z życiem i szansą na miłość. M jak miłość czy też raczej R jak rodzina à la française.

 

 

Główny bohater, Édouard, zostaje obwołany pisarzem rodzinnym, gdy jako siedmiolatek przedstawia krótki wierszyk, w którym każdy wers poświęca jednemu członkowi swojej rodziny. Chwalony przez otoczenie, żyje odtąd w przekonaniu o własnej wybitności. Szybko jednak nadchodzi rozczarowanie, gdy za pierwszym tekstem nie podążają kolejne. Édouard zaczyna kłamać – wie, że nie ma talentu, ale próbuje go w sobie wzbudzić, próbuje utrzymać innych w wierze o własnym darze, buduje pewien mit. Konstrukcja ta wynika z wiary w zdanie, które wypowiada jego ojciec: „Pisanie uzdrawia”. Nastoletni Édouard pisze więc, by scementować rozpadającą się stopniowo rodzinę. Skoro słowa mogą leczyć i ocalać, Édouard pragnie za pomocą własnego talentu ocalić małżeństwo rodziców, zachować jedność rodziny, a każdemu jej członkowi zapewnić szczęście. Stopniowo odkrywa jednak, że żadne słowo nie ma aż takiej mocy, że nie tylko on sam nie ma talentu, ale że w ogóle nie istnieje nic, czym można przywrócić miłość: „Czy jak jest cisza to znaczy, że ludzie już się nie kochają?” – pyta i obnaża pustkę, o której nikt z domowników nie chciał mówić.

 

Délacourt uznaje ten ciąg zdarzeń z dzieciństwa za zasadnicze doświadczenie determinujące całą przyszłość jego postaci. Édouard próbuje pisać, by doprowadzić do zakończenia pozamałżeńskich romansów matki i uciszenia ojcowskich napadów melancholii. Im bardziej się jednak stara, tym mniej mu się to udaje. W końcu dwudziestoletni, obarczony żoną, porzuca pisanie powieści na rzecz pisania tekstów reklam. Ten nagły zwrot jest dla niego początkiem drogi do finansowego sukcesu – gdy ma lat trzydzieści zostaje dyrektorem kreatywnym agencji reklamowej, walczą o niego inny firmy, zarabia milion franków rocznie, kupuje dla rodziny dom pod Paryżem, „w cieniu kościółka z XI wieku”. To porzucenie własnych marzeń prowadzi jednak równocześnie do jego porażki, bo pieniądze nie stanowią odpowiedzi na jakikolwiek z jego problemów. Zdradza żonę z nimfomanką, która jest nosicielką HIV, co sprawia, że obawia się o zdrowie swoich córek. Nie potrafi dotrzeć do osuwającego się w Alzheimera ojca, do coraz bardziej przygnębionej własnym starzeniem matki. Nie potrafi także w żaden sposób zapełnić własnej życiowej pustki.

 

Bohater rozczarowuje się światem już od wczesnego dzieciństwa, zatem gdy ma lat trzydzieści, wydaje się człowiekiem starym, kompletnie zmęczonym, rozgoryczonym. Jego kariera rozpoczyna się wcześnie, okres między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia to czas życiowego sukcesu i porażki bohatera, przełamania jego życiorysu. Délacourt przywołuje tutaj figurę puer senex (sędziwego młodzieńca), przedstawioną jednak w konwencji nowoczesnej powieści psychologicznej, migawkowej narracji, operującej niezwykle ciętym językiem i dosadnymi obrazami.

 

Francuz ma niewątpliwy dar pisania – sam przez wiele lat pracował jako copywriter. Powieść, choć krótka, przekazuje kompleksowy obraz rodziny, bo autorowi udaje się za pomocą sugestywnych scenek z jej życia i lapidarnych charakterystyk wprowadzić cały bagaż kompleksów, zahamowań, rozczarowań. Żadna z postaci nie jest jednoznaczna: żona Édouarda, Monika, to pretensjonalna snobka, którą on jednak krzywdzi swoim egoizmem i brakiem uczucia. On sam – choć przedstawiany początkowo jako skrzywdzone dziecko – w dorosłym życiu, okazuje się egocentrykiem przyjmującym bez wdzięczności cudze poświęcenie. Uwikłany w nudę życia codziennego, marzący o wielkiej karierze pisarza, rekompensuje sobie jej braki na różne sposoby: „Nagle człowiek ma wokół siebie pełno wspaniałych przyjaciół. Ludzi, którzy uważają, że jest piękny, inteligentny, błyskotliwy, dowcipny (…). Przyjąłem wszystko. Gościnne usta stażystki. Recepcjonistkę z podkasaną spódnicą. Wspaniałych przyjaciół. Milion Franków pensji. Mercedesa 420. I cygaro po kawie”.

 

Obraz rodzinnego dramatu – ta czarna komedia, którą tworzy Délacourt, choć napisana nadzwyczaj zręcznie – nie jest wiarygodny. Za bardzo trąci sprymitywizowanym, trywialnym freudyzmem, za dużo tu zdań wprost, za mało miejsca na wątpliwości. Wszystkie kompleksy i słabości jego postaci tłumaczą się konkretnymi zdarzeniami, autor buduje tu więc kompletny świat nerwic, z których każda znajduje swoje odniesienie i wyjaśnienie, czytelnik łatwo wskazuje jej przyczynę i skutek. Wyżej przytoczony fragment kończy się bowiem puentą, która ujawnia pewną nadświadomość postaci, nieprawdopodobną z perspektywy psychologicznej, a wmontowaną po to, by ułatwić czytelnikowi obcowanie ze światem przedstawionym: „Miałem dwadzieścia dziewięć lat i żyłem z pióra. Ale pomyliły mi się kałamarze. Pisałem, ale nie uzdrawiałem”.

 

Délacourt tworzy więc pewien falsyfikat – chce mówić o tajemnicy upadku rodziny, ale tylko tak, by czytelnik potrafił ją rozwikłać; chce mówić o czymś niewyrażalnym, jakimś genie autodestrukcji, ale w taki sposób, by czytelnik odetchnął z ulgą, że sam go nie posiada. Na koniec zaś musi dać iskierkę nadziei, zapowiedzieć pozytywne zakończenie, a więc szansę na wyzbycie się owego genu.

 

O ile ktoś nie lubi prowadzenia za rękę, nie powinien sięgać po tę książkę.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także