Recenzja
I już nie jesteś nieśmiertelny…
Rzadko ostatnio spotyka się młodego autora, który debiutuje opowiadaniami. W społecznym przekonaniu opowiadanie to rodzaj niższej formy, gorszej niż powieść. Miłkowski idzie na przekór tym twierdzeniom i udowadnia, że opowiadanie jest trudniejsze, bo wymaga bardziej wykrystalizowanej idei, nie pozwala na myślowe płycizny, srodze karze za nieudolność stylu.
Każde z jego opowiadań jest też zupełnie inne, za każdym stoi inny pomysł. Miłkowski swój świat przedstawiony umieszcza w ramach szeroko pojmowanej kultury: raz jest to filharmonia, raz koncert rockowy małego zespołu z Łodzi, mieszczańska rodzina grająca w wista, refleksje z festiwalu kina niemieckiego, młody pisarz szykujący się do konfrontacji z redaktorem naczelnym wydawnictwa. Miłkowski pisze ciągle serio, ale też stale bawi się konwencją, stylem wysokim i niskim, językiem. Wykorzystuje wszystkie jego poziomy. Mistrzowsko buduje ironię w opowiadaniu „Zasady klaskania”, opowiadając o zawstydzonej publiczności, która nie potrafi znaleźć miejsca na oklaski, bo ich nie zaznaczono w programie koncertu fortepianowego. Ten wyrafinowany żart zostaje przełamany w kolejnym tekście „Opowiadanie realistyczne”, w którym autor pokazuje muzyka wracającego nocą przez łódzkie ulice i nieuchronną konfrontację z dresiarzami:
Okazało się, że koleś jest ochroniarzem w klubie, gdzie ledwie dwa dni temu miałem koncert. W klubie etatowo napierdala ludzi, a wieczorami napierdala ich jako freelancer (…)
– Tu żyjesz, kurwa? – pytam. – Bo w chuj czasu cię nie widziałem. Gdzieżeś się, kurwa, szlajał?
– W Londynie trochę byłem – odpowiada nieco zbity z tropu.
– W Londynie? No to zajebiście! Bo to jest chujnia. A teraz co? Stoisz se tak tu?
Bohaterami „Wista” nie są ludzie, lecz pisanie i wszystko, co się z nim wiąże: tożsamość pisarza, jego uprzedzenia i sympatie, poszukiwanie natchnienia, konstruowanie opowieści. Miłkowski sam staje się bohaterem tych tekstów, za każdym razem konstruuje jakieś swoje alter ego – zafiksowanego na pisaniu chłopaka. Za każdym razem jednak umieszcza go w innej przestrzeni. „Wist” pokazuje bowiem, że autor ma milion pomysłów, że – niczym pisarze latynoamerykańscy – zarzuca czytelnika fabułami, bo ma niezwykłą łatwość wymyślania kolejnych wątków. A o tym, że nie są to wyłącznie fabuły pretekstowe najlepiej świadczą opowiadania „Tatuaż” (o starcu, który chce spod pachy usunąć tatuaż z grupą krwi i innym starcu, który z przedramienia chce usunąć tatuaż składający się z ciągu cyfr) oraz „Poranek dnia czterdziestego” (w którym szatan szykuje się na spotkanie z Bogiem, pisarz z publicznością).
Miłkowski otwiera swój zbiór mottem z Johannesa Brahmsa: „Jeśli nie możemy pisać równie pięknie jak Mozart i Haydn, to piszmy przynajmniej równie czysto w kontrapunkcie i harmonii”. Cytat ten ujawnia dwie ważne cechy jego opowiadań – ich muzyczność, ale i przekonanie, że pisanie jest przede wszystkim funkcją umysłu. Otóż Miłkowski nie wierzy w natchnienie i pisanie emocjonalne, żaden przymus tworzenia rozumiany jako poryw. Wierzy natomiast w myślenie. Jest przekonany, że akt pisania powinien być poprzedzony długim procesem przygotowawczym, być wynikiem świadomego procesu, za nim stoi zaś jakaś myśl głębsza.
Ważne jest i to, że w „Wiście” nie znajdziemy żadnych polskich odniesień – Miłkowski głuchy jest na polski kontekst i polską tradycję literacką (choć oczywiście monolog szatana w „Poranku dnia czterdziestego” można rozpatrywać w perspektywie różnych polskich sporów z Bogiem). Zdecydowanie ważniejsza wydaje się dla jego warsztatu szkoła prozy amerykańskiej – patronem najważniejszym dla Miłkowskiego jest Vladimir Nabokov, ale można szukać u niego także śladów Johna Bartha, z jego prozą afabularną, dyskursywną, czy Milana Kundery, do którego Miłkowski nawiązuje w sposobie tworzenia ironii, dystansowania się do świata.
W jednym z opowiadań znajdziemy fragment, który najlepiej oddaje wszystkie cechy warsztatu Miłkowskiego: „Mógłbym wykręcić się umiłowaniem prawdy – szczerym zresztą i głębokim – musiałbym jednak przyznać jednocześnie, że równie gorąco miłuję kłamstwo. Pozorna to sprzeczność, a w istocie nic więcej, jak tylko prosta konstatacja, że wymiar prawda – fałsz nie jest dla mnie kategorią oceny rzeczy. Nie interesuje mnie treść – to tamten ją podpowiada, jego to domena. Ja chcę być formą – doskonałą i plugawą, idealną i spaczoną, pierwotną i ostateczną – niebiańską i infernalną. Nie interesuje mnie prawdziwość opowieści, a jedynie jej melodia”.
Fakt, że te słowa wypowiada szatan na chwilę przed kuszeniem Chrystusa na pustyni, nie ma tu żadnego znaczenia.
Świetny, wyrazisty, bardzo dojrzały zbiór, który budzi apetyt na kolejną książkę.